PGE Stal Rzeszów - KS Toruń. "Tor był równy dla obu zespołów"

- Tor był przyczepny, ale dało się jechać, choć z czasem się porozrywał. Był jednak równy dla obu zespołów. Przed meczem mocno padało, jednak gospodarze i tak przygotowali go nieźle - mówił po spotkaniu PGE Stali Rzeszów z KS Toruń żużlowiec gości Kacper Gomólski.

Chcesz wiedzieć wszystko o PGE Stali? Wejdź na RZESZOW.SPORT.PL

Rzeszowianie wygrali to spotkanie 49:40, dzięki czemu zgarnęli trzy meczowe punkty. Ale o te nie było łatwo, a spotkanie obfitowało w wiele niecodziennych wydarzeń. Po pierwsze, rozpoczęło się z 45-minutowym opóźnieniem. Wszystko przez wspomniane opady i ubijanie toru, choć działacze z Torunia mieli i tak spore zastrzeżenia do niego. - Moim zdaniem mecz nie powinien się dziś odbyć. Zawodnicy to ludzie i chcą być zdrowi. Tor nie był dobry do jazdy, czego efektem były upadki. Może do połowy zawodów było ok., ale później porobiły się z torze dziury - komentował trener KS Toruń Jacek Krzyżaniak.

Nieco inne zdanie na ten temat miał Kacper Gomólski, żużlowiec z Torunia. - Tor był przyczepny, ale dało się jechać, choć z czasem się porozrywał. Był jednak równy dla obu zespołów. Przed meczem mocno padało, jednak gospodarze i tak przygotowali go nieźle - mówił. Jego bardziej zdziwiły sędziowskie decyzje. Piotr Lis z Lublina już po czterech biegach wykluczył do końca meczu dwóch żużlowców, Mirosława Jabłońskiego z PGE Stali Rzeszów i Oskara Fajfera z KS Toruń. - Sędzia chyba nigdy nie jeździł na żużlu. Tor był ciężki i nawet jak Mirek Jabłoński jechał ostatni, a go pociągnęło, to nie da się tego odkręcić. Przy Oskarze, to wszedł pod niego Jason Doyle. Mogło się skończyć na żółtej kartce co najwyżej - dodał.

- Widziałem upadek Mirka i może faktycznie mógł się pospieszyć, ale ciężko wychodzi się spod dmuchanej bandy. Cóż, nie będzie mógł jechać w kolejnym meczu - żałował Janusz Ślączka, trener Stali, który mógł wreszcie skorzystać z usług Duńczyka Kenniego Larsena, który ostatnio leczył kontuzję. Ten spisał się znakomicie, zdobywając 13 punktów i dwa bonusy. - Prosiłem go, żeby przyjechał już w środę na mecz z Falubazem, ale nie czuł się na siłach. Mówił, że chce jechać dobrze albo wcale. Przyjechał w piątek na trening, w sobotę oglądnął Grand Prix w spokoju i dziś zrobił kawał dobrej roboty - śmiał się szkoleniowiec.

Sam Larsen także był szczęśliwy. - Po mojej kontuzji nie jest jeszcze wszystko w porządku. Cieszę się jednak, że znów mogłem się ścigać i wrócić w takim stylu. Tor nie był prosty, ale ważne, że udało nam się wygrać - stwierdził Duńczyk.

Sporo uwagi trenerzy poświęcili też maszynie startowej i jej awarii. Taśma szła nierówno w górę, a co ciekawe, sędzia Piotr Lis po jednym z biegów stwierdził, że nie miało to wpływu na wynik, a po dziesiątej gonitwie kazał go powtórzyć. - Taśma nie szła równo, trochę wolniej od boiska. Ale w wyścigu dziesiątym tam nikogo nie było! Jeśli komuś mogło to przeszkodzić, to Dawidowi Lampartowi, który startował z drugiego pola, a nie zawodnikowi z Torunia - mówił Janusz Ślączka. - To się tu zdarza nie po raz pierwszy i trzeba to wyeliminować - dodał Jacek Krzyżaniak.

Twórz z nami Rzeszów.Sport.Pl! Dołącz do nas na Facebooku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.