FK Sarajevo - Lech Poznań. Pewne zwycięstwo mistrzów Polski mimo kontuzji ważnych piłkarzy

Zanim Lech Poznań zaczął strzelać bramki w Sarajewie, stracił kontuzjowanych Karola Linettego i Dawida Kownackiego. To jednak były jedyne poważne problemy mistrzów Polski, którzy wygrali z FK Sarajevo 2:0 i są o krok od trzeciej rundy kwalifikacji Ligi Mistrzów.

Rywalizacja o miejsce w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów zaczęła się kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Gospodarze wyszli na rozgrzewkę na połowę, która była bliżej sektora poznańskich kibiców. Wszystko po to, żeby graczy "Kolejorza" wysłać pod wypełniony niemal po brzegi łuk Stadionu Olimpijskiego, tradycyjne miejsce, skąd dopingują swoich piłkarzy kibice spod znaku Horde Zla. Gwizdy, buczenie i prowokacyjne okrzyki - to wszystko miało wyprowadzić mistrzów Polski z równowagi.

Żeby efekt był bardziej dosadny, puszczane z głośników skoczne i melodyjne piosenki sławiące FK Sarajevo były ściszane, by hałas był wyraźniejszy. Było jasne, że gospodarze od razu rzucili do boju to, co cenne w ich arsenale, czyli fanatycznych i głośnych kibiców.

Ale to nie ubrani na bordowo fani zespołu ze stolicy Bośni i Hercegowiny pokrzyżowali plany Maciejowi Skorży. Zrobiły to kontuzje. Już po paru minutach z boiska musiał zejść Karol Linetty - sam poprosił o zmianę, bo miał problemy z mięśniem nogi. A że reprezentant Polski to w szeregach Lecha Poznań centralna postać, były obawy, czy to czasem nie początek nieszczęść, jakich "Kolejorzowi" nie brakowało w ostatnich występach w europejskich pucharach.

Na dodatek jeszcze przed przerwą trener lechitów musiał dokonać drugiej zmiany. Dawid Kownacki oddał niecelny strzał na bramkę FK Sarajevo i upadł. Twarz skrył w dłoniach, ale nie był to typowy w takich sytuacjach gest rozczarowania po zmarnowanej sytuacji. Młody lechita wyraźnie nie wiedział, co się dzieje. Chyba stracił na moment przytomność. Było jasne, że i dla niego mecz już się skończył. Zabrano go na noszach do karetki i odwieziono do szpitala na badania.

Kontuzje poznaniaków dodały dramaturgii meczowi, który nie był porywający. Mistrzowie Bośni i Hercegowiny faktycznie okazali się zawodnikami o bardzo przyzwoitych umiejętnościach indywidualnych, ale jako zespół nie grali futbolu, który mógłby zrobić wrażenie na Polakach. Podobnie było z ekipą Horde Zla, która wspierała swoją drużynę nieustannie i głośno, ale to też nie był doping, po którym mogłyby się lechitom puścić ciarki po plecach.

Okazało się więc, że mistrzowie Polski mogą już w Sarajewie myśleć o wyniku, który rewanż uczyni formalnością. Lech Poznań też nie grał jakoś olśniewająco, ale było widać, że nie stracili daru, który mają od ładnych paru tygodni. A jest to umiejętność dość swobodnego dochodzenia do sytuacji bramkowych. Wystarczyło kilka podań, by pod bramką Senedina Ostrakovicia robiło się groźnie. Przy pierwszej poważnej szansie Kasper Hamalainen trafił jeszcze piłką w poprzeczkę, ale już pięć minut przed końcem pierwszej części Fin wepchnął piłkę do siatki gdzieś pod pachą bramkarza FK Sarajevo. Wspaniałą asystą przy tej bramce popisał się Łukasz Trałka, jego akcja znamionowała dużą klasę.

1:0 to był wynik, który pewnie Maciej Skorża wziąłby przed meczem bez wahania, ale teraz było jeszcze 45 minut na to, żeby podwyższyć prowadzenie i napisać Bośniakom smutny scenariusz, że za tydzień przylecą do Polski na wycieczkę. Gospodarze zaatakowali po zmianie stron. Widać było, że bardzo chcą, często temperament bierze u nich górę nad dyscypliną taktyczną. Nie przygotowywali swoich ataków, starali się szybko strzelać, choć wcale nie mieli ku temu dobrych pozycji. Kończyło się na tym, że kibice co jakiś czas podnosili się z miejsc, ale po przeciągłym "uuuuuuu" siadali z powrotem z niczym.

Po drugiej stronie boiska, pod nosem fanów FK Sarajevo, działo się niewiele. Lech Poznań raczej pilnował wyniku i wolał nie atakować odważniej, skoro mogłoby to oznaczać większe ryzyko straty bramki. Mimo to "Kolejorz" strzelił drugiego gola. Zdobył go Denis Thomalla, który pewnie zostałby już zmieniony w tym meczu, gdyby nie kontuzje kolegów. Długo bowiem zawodził w ofensywie. Jednak w 61. minucie po wrzutce Barry'ego Douglasa spokojnie wyskoczył, był przed bramką sam i zaskoczył uderzeniem głową bramkarza Senedina Ostrakovicia.

Emocje do końca podtrzymywały już tylko kolejne żółte kartki, bo obie ekipy przesadnie nie oszczędzały nóg rywali. Parę razy przed swoimi rodakami wysokie umiejętności musiał pokazać bramkarz Jasmin Burić, ale nie musiał wyczyniać cudów w bramce, bo Lech nie pozwalał gospodarzom na wiele.

Jeżeli mistrzowie Polski nie powtórzą ubiegłorocznych błędów Norwegów z Haugesund i Greków z Atromitos, powinni spokojnie awansować do przedostatniej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów. Przed rokiem FK Sarajevo też przegrywało na swoim stadionie, a potem odrabiało straty w rewanżach i było o krok od grupy Ligi Europejskiej. Trudno sobie jednak wyobrazić, by Bośniacy byli w stanie odwrócić losy rywalizacji z "Kolejorzem".

Zostań trenerem i zbuduj własną drużynę!

Czy Lech awansuje do Ligi Mistrzów?
Więcej o:
Copyright © Agora SA