Witold Obarek, nowy trener Widzewa: "Mój pomysł na Widzew? Piłkarze mają zapier..."

Piłkarzom powiem, że wszyscy będą nas chcieli ograć, bo jesteśmy Widzewem. Ale powiem im też, że dlatego, że jesteśmy Widzewem, to my mamy ograć wszystkich.

Bartłomiej Derdzikowski: Możemy chwilę porozmawiać?

Witold Obarek: Oczywiście, chociaż jestem strasznie zmęczony. Spałem dwie godziny...

Czym pan taki zmęczony?

- Szukałem piłkarzy do Widzewa.

Już pan ich znalazł? Ilu przeszło pana pierwszą selekcję?

- Mam już wagony piłkarzy, cały pociąg. Nazwa klubu przyciąga. Ale poważnie, to mam już 15 naprawdę superzawodników. Szkielet zespołu już jest. Oczywiście będę szukał dalej, bo jakaś perełka zawsze może się trafić. W Wieluniu, w Kluczborku czy gdzie indziej. Bo w Widzewie nie będą grać tylko piłkarze z Łodzi i okolic, bo Łódź jest trochę wypalona.

Piłkarze, których pan znalazł, mają umiejętności na IV ligę, III, a może są jeszcze lepsi?

- Trzecioligowcy, ale lepsi też są...

Maciej Mielcarz jest wśród nich?

- Nie wiem. Są mi potrzebni piłkarze do pracy i do gry.

To Mielcarz się nie nadaje?

- Tego nie powiedziałem. Zobaczymy. Coś panu powiem: w Widzewie są teraz superludzie. Prezes jest świetny [Marcin Ferdzyn - przyp. red.]. Oni naprawdę chcą odbudować ten klub. Nie wolno jednak działać chaotycznie. Trzeba iść do przodu krok po kroku. Na pewno nie będzie szastania pieniędzmi. Do gry w Widzewie jest wielu chętnych...

Piłkarze sami się do pana zgłaszali?

- Najpierw wszystko robiliśmy w wielkiej tajemnicy i z początku to ja dzwoniłem. Gdy się jednak rozniosło, że szukamy zawodników, to sami zaczęli do mnie dzwonić.

Kibice Widzew nie znają pana za dobrze. Proszę coś o sobie powiedzieć.

- Jestem z rocznika 1958. Łodzianin. Trenowałem wiele drużyn w III lidze. Ceramikę Opoczno i Sokoła Aleksandrów wprowadziłem do II ligi. Mam wychowanków: Igora Sypniewskiego, który grał w Lidze Mistrzów, Dariusza Żurawia, który trafił do Bundesligi, Maćka Kowalczyka, który był w lidze rosyjskiej.

W piłkę pan grał...

- Czy grałem? W kadrze Polski! Zaczynałem jako trampkarz w Widzewie. Pamiętam stary budynek, halę, boiska... Ale szybko złapałem kontuzję. Łękotka. Najpierw w wieku 14 lat, a potem 19. Grałem w Olimpii Poznań, Radomiaku. W tamtych czasach kontuzja łękotki to był praktycznie koniec kariery. W wieku 23 lat wziąłem się od razu za trenerkę. Ale w Łodzi nigdy nie byłem trenerem. Jakoś tak się złożyło.

W trakcie meczów nie jest pan trenerem w typie Walerego Łobanowskiego. Raczej jest pan jak wulkan...

- Na pewno nie jestem najgrzeczniejszym dzieckiem tego świata. I powiem panu tak: ze mną nie ma żadnych układów. Każdy ma swoją robotę i to nią ma się zająć. Prezes, choćby nie wiem, ile miał pieniędzy, musi się zająć nimi i wszystkim, co do niego należy. Mnie żaden prezes nie wejdzie do szatni i nie powie, że ma grać ten czy tamten.

Czyli Sylwester Cacek w Widzewie nie mógłby panu podpowiedzieć, kto ma zagrać?

- Nawet prezydent Polski nie ma takiego prawa! Ja panu powiem: z klubów sam odchodziłem, jak mi się coś nie spodobało. Mnie nie zwalniali. I żaden menedżer też mi nie powie: "Słuchaj, Witek, ma grać mój zawodnik. Tu masz pieniądze. O nie!". Mam 57 lat i ręce czyste.

Przy linii pan szaleje, biega...

- Bo chcę pomóc. To chyba normalne. Nie pomaga pan swojej rodzinie, jak coś nie idzie? A drużyna jest moją rodziną. Ludzie różnie moje zachowanie odbierają, ale taki już jestem.

Czy teraz w Widzewie czuje pan...

- Co? Presję? Daj pan spokój. Jaką presję?

Może chociaż dreszczyk emocji? To jednak Widzew. Oczekiwania są ogromne.

- Nic takiego. Jestem dobrze przygotowany do pracy, to jaką mam czuć presję? Pan ją czuje, jak idzie do pracy, czy po prostu robi pan swoje, jak najlepiej umie?

Jaki ma być pana Widzew?

- To proste. Piłkarze mają zapier... Tylko wtedy będą grać. Żadne układy nie wchodzą w grę.

Podobno daje pan piłkarzom nieźle w kość na treningach. Czytałem anegdotę, że kiedyś po ciężkich zajęciach powiedział pan zawodnikom, że teraz odnowa. Oni myśleli, że biologiczna, a pan, że od nowa będą zapier...

- No tak, to moje... Ale nikomu krzywdy nie zrobię i zapewniam, że nikt mojej drużynie też krzywdy nie zrobi. Wszystko biorę na siebie. Ale pod warunkiem, że zawsze będzie walka. Wtedy piłkarze będą mieli raj na ziemi.

W Widzewie pracować miał też Przemysław Cecherz, ale nie może rozwiązać kontraktu z Porońcem Poronin. Z kim będzie pan więc współpracował?

- Przemek to bardzo fajny chłopak. To był mój pomysł, by przyszedł. Nie udało się, trudno. Pomagać będzie mi Gabriel Ilski, z którym współpracowałem w Sokole Aleksandrów. Będzie kierownikiem drużyny. Ściągniemy też trenera bramkarzy.

Macie już zaplanowane treningi?

- Jasne. Nawet niedawno miałem telefon z Żyrardowa, że mogą z nami zagrać w środę. Ale w środę to za wcześnie. Mamy pierwszy trening. W sobotę zagramy po raz pierwszy. Jeszcze nie mogę powiedzieć gdzie.

Czasu jest mało...

- Dlaczego mało? Czasu jest w sam raz. Wszystko da się ułożyć. Może będziemy też trenować w niedziele. Tak, będziemy trenować w niedziele! Jak będzie padać - też. Boisko będzie grząskie? No i co z tego? U mnie nie ma żadnego tłumaczenia.

Myśli pan, że będzie miał zespół, który od razu będzie grał o awans?

- Proszę pana, ile ja zrobiłem w życiu awansów... Ja nie przyszedłem do Widzewa, by zarabiać na życie, bo mam z czego żyć, mam pracę. Przyszedłem, by się z tą drużyną piąć. Mnie nie interesuje drugie czy trzecie miejsce. Gramy o awans, chociaż nie powiem teraz, że ten awans będzie, bo tak się nie da. Ale cel jest jasny. Piłkarzom powiem, że wszyscy będą nas chcieli ograć, bo jesteśmy Widzewem. Ale powiem im też, że dlatego, że jesteśmy Widzewem, to my mamy ograć wszystkich.

Wspomniał pan, że ma inną pracę.

- Pracuję w Citroen Syguła [jej właściciel Stanisław Syguła pomaga w odbudowie Widzewa - przyp. red.]. Mam z czego żyć. Dlatego o pieniądzach w Widzewie nie rozmawialiśmy.

Ale już pan chyba wie, ile będzie zarabiać?

- No co pan?! O czym pan mówi? Jeszcze nie rozmawialiśmy w klubie o zawodnikach, a ja mam ustalać swoją pensję? Jak zbudujemy zespół, jak będziemy mieli sztab i wszystko załatwione, to wtedy możemy porozmawiać.

Na koniec - naprawdę życzę panu powodzenia.

- Musi się udać! Ja nawet nie mogę pomyśleć, że się nie uda. Nawet pomyśleć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.