My tu gadu-gadu, a Rafa Nadal wygrywa Roland Garros

Tyle się mówiło o początku nowej ery, o hegemonii Novaka, o sukience Szarapowej, i klacie del Potro, a tymczasem pewien nieco zapomniany Hiszpan przybył, zobaczył, zjadł banana i zwyciężył.

Zanim to jednak nastapiło mieliśmy trochę emocji w półfinałach. No, może nawet trochę więcej niż trochę. Bo po pierwsze, wygląda na to, że Novak Djoković przestraszył się dramatycznie wzrastającego levelu własnego "awesomeness" i postanowił chwilę odsapnąć, co wykorzystał Roger Federer, upatrując w tym swojej szansy na "jeszcze jeden Mazur dzisiaj..." czyli "a nuż uda mi się jeszcze zatriumfować w Wielkim Szlemie". Innymi słowy Roger pokonał Nnovaka, i to w jakim stylu! Przez chwilę wydawało nam się, że znów widzimy Tego Wielkiego Federera, którego kochamy, chwila ta jednak zakończyła się w finale. Nie, żeby tam Roger nie miał swoich wielkich momentów, bo owszem, miał ich całkiem sporo, i co najmniej kilka razy zdarzyło nam się piszczeć z emocji, przygryzać wargi i kręcić z niedowierzaniem głową nad kunsztem Szwajcara . No ale czy ktoś kiedyś widział Nadala przegrywającego kondycyjnie? Zmęczonego? No właśnie, mimo więc zaciętości i determinacji była to dla Rogera raczej piękna klęska niż Powrót Króla.

No ale porzućmy melancholijny ton, bo przecież na pewno jest wśród nas wiele zadowolonych z takiego rezultatu. Na przykład najzagorzalsza chyba w naszej społeczności fanka Nadala ditsik , która pisze:

"nie wiem jak wy, ale ja jestem przeszczęśliwa z wyniku! moje kochanie spisało się na medal, 6 tytuł, wyrównał rekord Borga jeee!!! potem z facebooka ogłosił, ze idzie na imprezę, może tańczył przy tym kawałku xD"

"Ten kawałek" to Roger Federer - piosenka winna temu, że teraz nasza redakcja tonie we łzach...

Wspomniałyśmy o tym, że Fed pokonał Nole'a, ale przecież Nadal pokonał Andy'ego Murraya, a ponieważ do Szkota mamy nieuleczalną słabość, również temu przegranemu należy się z naszej strony jakiś maleńki hołd. Na przykład dziwne zdjęcie z kręcenia dziwnej reklamy, o której szczegółach możecie sobie poczytać tutaj.

Ale Pani Historia zaanonsowała się także w żeńskim turnieju. I to wcale nie dlatego, że Marysia grała wszystkie mecze w tej samej sukience (którą nawiasem mówiąc queenerica zbyt pochopnie odsądziła od czci i wiary, bo reszcie redakcji się bardzo podoba), ale dlatego, iż wygrała go po raz pierwszy tenisistka z Azji - Na Li. Zresztą, nawet gdyby Chinka przegrała z Franceską Schiavone i tak byłoby historycznie - Włoszka miała bowiem szansę stać się najstarszą triumfatorką French Open.

No to z łezką w oku żegnamy korty Rolanda Garrosa, słomkowe kapelusze i szykowną publiczność, i z dreszczem emocji oczekujemy na jeszcze większy styl i szyk czyli - Wibledon! Heeel yeah.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.