Paul Scholes kończy karierę

Sic transit gloria mundi, a my czujemy się stare i smutne.

Główną zaletą Paula Scholesa nei było to, że był ciachem (bo to dyskusyjne), ale że był. Po prostu. Zawsze. Odkąd pamiętamy. I zawsze wyglądał jak piętnastoletni rudzielec z sąsiedztwa, co nie zmieniło się aż po dziś dzień.

A więc odkąd zaczęłyśmy kibicować Manchesterowi United był tam już miedzianowłosy pomocnik, i chociaż czasem stawał się on wrogiem publicznym numer jeden (pamiętna bramka ręką - okraszona dwoma innymi - w meczu Anglików z Polakami na Wembley w 1999 roku) to idziemy o zakład, że wszystkim fankom Diabłów, podobnie jak nam, dawał poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji i kosmicznej (pijemy!) harmonii.

Teraz zaś, po dziesięciu (!!!) mistrzostwach Anglii, dwóch zwycięstwach (i czterech finałach) Ligi Mistrzów i kilkunastu pomniejszych trofeach Paul Scholes ogłosił koniec kariery piłkarskiej. "To nie była dla mnie łatwa decyzja - napisał Scholes - Czuję jednak, że to najlepszy czas na zakończenie kariery. Zwykle nie mówię zbyt wiele, ale muszę przyznać, że granie w piłkę od zawsze było tym, co chciałem robić. Długa i obfita w sukcesy kariera w Manchesterze United jest moim powodem do dumy. Tak jak to, że byłem częścią drużyny, która wywalczyła 19. tytuł w historii klubu."

Nasz bezbrzeżny smutek i rosnące zaniepokojenie nieco koi fakt, że wieszając buty na kołku Scholes nie rozstaje się jednak z Old Trafford. Od nowego sezonu zasili sztab szkoleniowy MU, a w sierpniu zobaczymy go jeszcze raz podczas pożegnalnego meczu.

Jest nam smutno. Pocieszycie nas jakoś?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.