Przegrywamy ze Szwecją...

Ale jakiś straszliwych powodów do smutku jeszcze przecież nie ma.

Bo - po pierwsze - to był fantastyczny mecz. O ile przymiotnikiem takim określić można spotkanie,w którym wahaniami nastrojów zawstydziłyśmy huśtawkę dzieci sąsiadów. (Ale mamy niedobry lakier do paznokci). Była twarda walka z obu stron, był nareszcie skuteczny Marcin Lijewski, był Bartek Jaszka poniewierane i rzucane po bandach biedactwo, był wreszcie fenomenalny, zachwycający, zadziwiający Sławek Szmal w bramce. Panie Sławku - czy rozważyłby Pan oświadczyny którejś z nas? Może Pan sobie wybrać.

Pewnie, że szkoda tych wszystkich łatwych i zdarzających się w kluczowych momentach gry strat i niewykorzystanych kontr. Zwłaszcza, że Szwedzi gdy tylko zaczęło im nie iść na boisku, zaczęli się denerwować i nie radzić zupełnie z polską obroną. Powiedzmy sobie szczerze - ten mecz był do wygrania, ale nadal - szat nie ma co rozdzierać. Wchodzimy do kolejnej rundy z dwoma punktami, czyli o dwoma więcej niż na tym etapie turnieju w mistrzostwach świata w 2009 roku. A doskonale pamiętamy jak się wtedy skończyło.

Przed nami kolejne równie tudzież jeszcze bardziej emocjonujące spotkania z Danią (sobota), Serbią (niedziela) i Chorwacją (wtorek). Pamiętajcie - polscy szczypiorniści nie lubią gdy jest im za łatwo.

Więcej o:
Copyright © Agora SA