Urodziny Liverpoolu

Jeżeli człowiekowi życzy się stu lat to klubowi piłkarskiemu ile? Od razu pięćset?    

Tak, zgadza się, nie lubimy pisać o urodzinach, jak już wielokrotnie tłumaczyłyśmy, jednakże dla zjawiska jakim jest Liverpool FC z radością robimy wyjątek. Dokładnie 118 lat i jeden dzień temu powstał jeden z najsłynniejszych, najbardziej rozpoznawanych i najlepszych klubów na świecie.

Solenizantom się nie wypomina, ale chyba The Reds się nie obrażą, jeżeli przypomnimy, że mają oni na swoim koncie osiemnaście tytułów mistrza Anglii, siedem pucharów, a zanim w pamiętnym 2005 roku wygrali Ligę Mistrzów mieli już w gablotce cztery Puchary Europy.

Jednakże z naszego, nieco seksistowskiego punktu widzenia Liverpool to nie tylko tradycja, legenda, barwy i piękna historia, ale przede wszystkim: ciacha, ciacha, ciacha, byłe i obecne, a wśród nich tacy notoryczni łamacze naszych serc jak Fernando Torres, Stevie G., Alberto Aquilani, Pepe Reina, i wielu, wielu innych, których miłujemy namiętną miłością.

Co prawda w czasie trwania życia większości z nas nie udało się Liverpoolovi wdrapać na najwyższy stopień krajowego podium, tym większą jednak żywimy nadzieję, że w najbliższym czasie przełamią dwudziestoletnią złą passę. Czego im oczywiście na konto urodzin życzymy, jak również - a może przede wszystkim - tego, aby wyszli już z tej "chwilowej" zapaści w jakiej pogrążeni są od początku sezonu i znowu byli starym, dobrym Liverpoolem.

Największy prezent The Reds sprawili sobie sami, wygrywając wczoraj - czyli w dzień swoich urodzin - z Portsmouth aż 4:1. Strzelali Torres (dwukrotnie), Babel i Aquiliani, a cieszyli się przeuroczo i nader ciachowo:

No to jeszcze raz: ile życzymy Liverpoolowi? Pięćset lat?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.