(Czyli krótka rozprawa o tym, że ''ładny'' jednak nie zawsze znaczy ''najlepszy'').
We wczorajszym slalomie gigancie Bode Miller , który może się obecnie pochwalić najwyższą od lat formą, miał powalczyć o swój trzeci krążek w Vancouver. Miało być pięknie, a Ciacha oczami wyobraźni już widziały podium zasnute oparami testosteronu niezwykle urodziwego Amerykanina . Niestety, nadzieje nasze i innych fanek Bode na całym świecie prysły już w czasie pierwszego przejazdu, kiedy to ten jeden z głównych faworytów do medalu wypadł z trasy. Telepatycznie go wspierającym obserwator(k)om pozostało łkać w poduszkę, patrząc na te obrazki...
Nielepiej powiodło się i pomarańczowemu królowi łyżwiarskich torów, Svenowi Kramerowi , który był niepodzielnie typowany na zwycięzcę w swojej kategorii. Jak się jednak okazuje, nawet najlepszym zdarzają się dziecinnie głupie błędy i uleganie zwodniczym wpływom. Oto trener Holendra popełnił pomyłkę i zamiast po zewnątrz, kazał podopiecznemu jechać po wnętrzu toru. Była to jednak nieprawidłowość, którą automatycznie kwalifikuje się do dyskwalifikacji.
Rozemocjonowany Sven najpierw nakrzyczał na trenera i w złości daleko cisnął okularami, a potem rozpłakał się na konferencji prasowej. W tym wypadku męskie łzy jednak dopuszczamy: stracić olimpijskie złoto nie ze swojej winy i zmarnować miesiące przygotowań - to musi dokuczliwie boleć. I co na to kibice?
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło: i Sven, i Bode bowiem, zwalniając miejsce na piedestale, pozostawili po sobie całkiem godnych następców. Ale kim oni byli i jak wyglądali - przeczytacie później w ciągu dnia w kolejnym artykule z serii ''Olimpijskie Ciacha'' .