W normalnej sytuacji napisałybyśmy "Cóż to był za mecz", "dreszczowiec na Old Trafford", lub "napięcie do ostatniej sekundy", teraz jednak wszystkie określenia w stylu "co za emocje!", "olaboga!!!", czy "aaaach jezusmaria!" zarezerwowane są dla występów naszych szczypiornistów. Poprzestaniemy więc na stwierdzeniu, że w jakimś innym świecie, w równoległym wymiarze, w którym Polacy nie grają na Mistrzostwach Europy w piłce ręcznej, wczorajszy mecz Manchesteru United z Manchesterem City był porywający, trzymający w napięciu i ostatecznie satysfakcjonujący dla wszystkich fanek chłopców z Old Trafford.
Choć oczywiście nie obyło się bez nerwów... Najpierw było spokojne 1:0, a potem nawet spokojne 2:0, ale potem... Tevez, który wciąż ma coś do udowodnienia swojemu dawnemu pracodawcy, strzelił gola kontaktowego, i zrobiło się naprawdę groźnie. i wtedy właśnie do akcji wkroczył niezastąpiony Wayne Rooney, który jednym krótkim pociągnięciem nogi przeciął wszelkie spekulacji na temat przedwczesnej śmierci Manchesteru United w żywocie pucharowym.
Swoją droga nie wydaje się Wam, że Rooney robi się coraz ładniejszy?
Manchester awansuje, wielka miłość w Chelsea trwa, a więc przynajmniej połowa naszych ulubionych zespołów z Premiership radzi sobie dobrze. Całkiem nieźle, jak na ponure zimowe popołudnie, nie sądzicie?