Jak to się stało, że przeoczyłyśmy takie wydarzenie? Nie wiemy, ale do dziś nie możemy sobie tego wybaczyć. Oto bowiem minęła nas - być może jedyna - sposobność, by przechadzając się po parku, " zupełnie przypadkiem " - nijak nie przypominając zagorzałych fanek siatkówki - wpaść na Zibiego, mimochodem wspomnieć coś o szlachetnej dyscyplinie (błyszcząc przy tym swoją wszechstronną znajomością tematu), podbić jego serce i żyć długo i szczęśliwie.
Niestety, nic z tego. Nie dość bowiem, że spóźniłyśmy się o przeszło tydzień, to jeszcze w owym misternie uknutym planie jest jeden szkopuł. Obawiamy się, że widząc Bartmana ubranego w rzymską togę i ze złotym wieńcem laurowym na głowie, nie byłybyśmy w stanie ukryć swych emocji (padając zapewne zemdlone na ziemię) - co jak wiadomo definitywnie przekreśliłoby nasze szanse. Czyli bez zmian.
Ale od początku - co Zbigniew Bartman robił w takim stroju, w centrum Warszawy? "Zdjęcia z udziałem reprezentanta są zapowiedzią kampanii społecznej, której celem głównym będzie promowanie pozytywnych postaw społecznych, a w szczególności zwrócenie uwagi na dziecko", jak donosi fundacja Herosi , która to wpadła na ów pomysł. Oznacza to - ni mniej, ni więcej - to, że Zibi, w towarzystwie dwu i pół letniej Julii oraz ośmioletniej Weroniki (czemu nikt nie zwrócił się do nas? Dla Bartmana, bez mrugnięcia okiem, przebrałybyśmy się za nimfy, boginie czy cokolwiek innego), w stroju greckiego/rzymskiego boga, spacerował po parku Saskim, grał w klasy, puszczał bańki mydlane i czytał dziewczynkom bajki.
My zaś, patrząc na te przecudne obrazki, rozpływamy się z zachwytu - nie tylko nad boskim ciałem reprezentanta Polski, ale także nad jego złotym sercem.
bint