Co na to sam Anelka? Tego jeszcze nie wiemy, ale biorąc pod uwagę jego problemy z kadrą francuską jesteśmy przekonane, że i on spojrzałby na to przychylnym okiem. Tym bardziej, że z polską reprezentacją z pewnością dogadałby się wyśmienicie - w znakomitej komitywie żyje bowiem z polskimi piłkarzami z Boltonu (swojej byłej drużyny), Jarosławem Fojutem i Błażejem Augustynem, i już uczy się podstawowych polskich zwrotów (swoją drogą, ciekawe jesteśmy, cóż to mogą być za słowa; boimy się nawet zgadywać...).
Skąd jednak ten sentyment do Polski? Jak twierdzi Anelka, jego przodkowie pracowali tu jako najemni niewolnicy. Tu też nagrodzono ich ciężką i solidną pracę dając im nazwisko (nie możemy tylko zrozumieć czemu Anelka, a nie na przykład Anielski?). Na tym jednak kończy się polski wątek tejże opowieści, bo ostatecznie jego przodkowie osiedli się we Francji. Czemu jednak zdecydowali się wyjechać - czy przeraził ich chłód naszych zim (na szczęście wraz z ociepleniem się klimatu coraz rzadziej nam to nie grozi), czy może nie smakowało im polskie jedzenie? Tego, niestety, nie wiem,y ale też odżałować nie możemy. Bo gdyby tak zdecydowali się u nas zostać... Nicolas urodziłby się gdzieś pod Krakowem lub Warszawą. Grałby w Wiśle albo Legii... No i - co najważniejsze - strzelałby gole dla Polski, rozwiązując tym samym odwieczny problem Beenhakkera: kogo ustawić w ataku?. Nie przegralibyśmy ze Słowacją, a kto wie może nie przegralibyśmy i Euro. A tak, na zmarnowanie chłopak poszedł - przynajmniej dla nas.
Jedyny pozytywny aspekt tej opowieści jest taki, że przynajmniej tym razem, inaczej niż w wielu historiach z podobnym finałem, nie jest to wina PZPN.
bint