Dzięki świetnej postawie, jak już wszyscy dobrze wiecie, chłopcy z orzełkami na niewątpliwie świetnie zbudowanych "piersiach" pokonali Cecha i Czechów 2:1. Bohaterem spotkania był niewątpliwie Kuba Błaszczykowski, który już dawno zresztą zapracował sobie na miano skarbu narodowego, który strzelił jednego gola oraz miał ogromny udział przy drugim. A jak to zrobił? Po prostu pięknie.
Pomyśleć, że jeszcze niedawno same otrąbiłyśmy koniec epoki Beenhakkera i straciłyśmy wszelkie nadzieje pokładane w narodowej reprezentacji. Tymczasem okazuje się, że kadra niczym Feniks odrodziła się z popiołów i wzbogacona o nowych graczy znów odnosi sukcesy. Obawiamy się tylko, że Polacy stają się tradycyjnymi rewelacjami (no, tu może przesadzamy, wystarczyłoby "mocarzami") eliminacji, a wielkie turnieje sa jednak poza zasięgiem. Mamy jednak nadzieję, że tym razem karta się odwróci. Dla polskiego sukcesu nawet my byłybyśmy w stanie poświęcić niejedną klatę.
A Kubica po prostu powoli robi się Małyszem nowych czasów. Prawie zawsze niezawodny, praktycznie bez wyjątków hojnie karmi naszą narodową dumę. Profesjonalista w każdym calu i nawet spocony "czeski metal" na głowie nie przyćmi jego klasy. Na aparycyjny plus należy chyba natomiast policzyć zarost - dzięki niemu Robert wygląda ciekawiej, dojrzalej, bardziej tajemniczo.