Jak to by³o: Turcja i Chorwacja

W kilku s³owach: dramatycznie. Niesamowicie. Niewiarygodnie. Nie tak, jak chcia³y¶my.  

Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że jedna drużyna ma tyle szczęścia i ewidentną przychylność losu do tego stopnia, że już trzeci raz w jednym turnieju cudem, w ostatniej minucie, zdobywa zwycięstwo? Niewielkie. Przy okazji tegorocznego Euro jesteśmy jednak świadkami takiego nie wiarygodnego splotu okoliczności. Wczoraj Turcy w 120. minucie meczu, w ostatniej akcji i ostatnim momencie dogrywki, zdobyli wyrównującego gola, który pozwolił im rywalizować z Chorwatami w karnych. A tam już nie dali podopiecznym Slavena Bilicia żadnych szans, wygrywając 1:3.

To, że futbol nie jest sprawiedliwy, wiadomo nie od dziś. Ten truizm jednak niekoniecznie można zastosować przy okazji oceniania tego meczu. Przez całe poprzedzające sensacyjną końcówkę 118 minut obydwie drużyny grały raczej średnio. Chorwaci marnowali tyle szans na strzelenie bramki, że nawet teraz nie możemy w to uwierzyć, a Turcy, jak to Turcy, czaili się zapewne na ostatnie 60 sekund. Tym większe ich osiągnięcie, jako że grali bez aż sześciu graczy z podstawowego sk³adu, którzy z rozmaitych przyczyn nie mogli w spotkaniu wziąć udziału.

Nie pomogły pokrzykiwania Bilicia i jego rzucanie się na ziemię w charakterze niemal rejtanowskim. To Chorwaci wczoraj płakali, a Turcy ekstatycznie się cieszyl. To Chorwaci zawiedli w ostatnich chwilach i nie potrafili zachować zimnej krwi (Modrić i Raktić, niekwestionowane gwiazdy reprezentacji, przestrzelili karne) Turcy natomiast pokazali chłód, determinację, opanowanie i nieziemską wręcz wolę walki. Chyba zatem zwycięstwo im się należało.

Gratulujemy, choć serce i żołądek ściskają się z żalu, gdy patrzymy na zdjęcia płaczącego (i cudownego) Corluki. Ech.

Wiêcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.