Chelsea świętuje awans w klubie nocnym

Dobrze się bawić, trzeba umieć. Dobra zabawa nie jest zła. Slogany banalne, ale jakże prawdziwe. Bo przecież to wcale nie jest tak, że my czerpiemy dziką satysfakcję z opisywania kolejnych skandali i nieprzyjemnych sytuacji, jakie zdarzają się (przede wszystkim) angielskim piłkarzom i ich kobietom. Uwierzcie, nie jest przyjemne słuchać, jak nasze ciacha, które szczerze ubóstwiamy, zachowują się poniżej wszelkiej krytyki i (nie da się tu nie użyć tego świńskiego określenia, zaczerpniętego stąd) jadą sobie po bandzie bez żadnych oporów. Zdradzają, piją, ćpają, kradną, - niepotrzebne skreślić - a powinni być, jak na sportowców i bohaterów narodu przystało, wzorem do naśladowania. No ale cóż poradzić.  

Dlatego też byłyśmy mocno zdziwione, że piłkarze Chelsea, tuż po zwycięskim meczu nad Fenerbahce i awansie do Ligi Mistrzów, świętowali swój sukces naprawdę, jak na siebie oczywiście, kulturalnie i spokojnie, a w klubie, w którym gościli, nie wydarzyło się nic godnego nagany (lub prawie nic - były bramkarz Chelsea, a obecnie Milwall. Lenny Pidgeley, został wyniesiony przez ochroniarzy w dość brutalny sposób; na pewno za brak skórzanej kurtki). Gdybyśmy były złośliwe, to powiedziałybyśmy, że na imprezie panował spokój, bo nie było Ashleya Cole'a, któremu żona, Cheryl, kazała zostać w domu. Biedaczek, dostał szlaban, ale ani trochę nie jest nam żal. W zamian za to na wtorkowym party pojawili się rugbyści i krykieciści.

Na kiecki, fryzury i makijaże obecnych w klubie Funky Buddha w Londynie dziewcząt, pokazane tutaj , nie zwracamy tym razem uwagi. Liczą się panowie z The Blues, a w głównej roli tym razem widzimy (dawno niewidzianego) Ukraińca Andrija Szewczenkę. Frank Lampard też oczywiście daje radę, chociaż ta złotawa klamra u paska mimo wszystko trochę blaskiem swym oślepia. No i ten Terry - jak zwykle "top class".

Michael Ballack

Frank Lampard

Andrij Szewczenko

Joe Cole

John Terry

JLenny Pidgley

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.