Taki nagłówek powitał nas dziś rano z różnych źródeł, które chyba jednak trochę za wcześnie zwietrzyły sensację, bo to nie do końca tak, jak myślicie. My też zaczęłyśmy się obawiać, że znów dało o sobie znać krnąbrne ego Włocha, który wyjdzie teraz na ulice Gdańska i ogłosi się ojcem sukcesu polskich siatkarzy, tak jak wcześniej osierocił ich porażkę pod swoją wodzą uparcie twierdząc, że nic złego się tam z jego winy nie wydarzyło.
O wielki sukces swoich byłych podopiecznych podpytał Anastasiego portal WorldofVolley, deklaracja o cegiełce po części została mu włożona w usta pytaniem o to, ile "jego" jest w sukcesie Polaków.
Portal zapytał trenera Lotosu Trefla Gdańsk również o to, czy kibicował Polaków na mundialu, na co ten odrzekł:
No i ze zlepku tych wypowiedzi z polskiej prasy wita nas zdanie "Wiele czasu spędziłem z każdym z zawodników, którzy sięgnęli po złoto mundialu w Polsce. Tylko Mariusz Wlazły nie grał w mojej kadrze, dlatego uważam, że mam swój mały udział w tym triumfie" . Które, musicie przyznać, brzmi troszkę mniej niewinnie. Pewnie, że można tutaj zacząć dyskusję, że, no właśnie, czemu Wlazły nie grał, czemu Fabian grał ale jakby nie, a gdzie był Mateusz Mika? Ale wkładu w to złoto ani Anastasiemi, a po części i jego poprzednikom, odmówić nie można.
Co myślicie?