Co się porobiło w tej Anglii. Chelsea zalicza potknięcie za potknięciem, być może chcąć udowodnić za wszelką cenę, że autobusem i niegraniem w piłkę da się osiągnąć bardzo dużo, ale nie, chyba się nie da, warto czasem strzelić gola. Jose Mourinho uważa jednak inaczej i chyba dlatego Chelsea powoli alienuje się z ostatecznej walki o mistrzostwo Anglii. Weekendowy bezbramkowy - a jakże! - remis z Norwich potwierdzałby to domniemanie. Tyle, że okazuje się, ze to wcale nie takie proste.
City, jako jedyne wśród pretendentów do tytułu odrobiło, choc nie bez trudów, zadanie domowe i grzecznie zgarnęło trzy punkty po wyczerpującym boju na wyjeżdzie z Evertonem (2:3). Liverpool musiał więc tylko "odskoczyć", a zadanie wydawało się tym łatwiejsze, że przecież Crystal Palace to zespół raczej z dolnej połowy tabeli.
I początkowo wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem, ba, nawet lepiej niż zgodnie. Gola strzelił Joe Allen, w drugiej połowie Sturridge i zaraz po nim Suarez i wydawało się, że wszystko jest już pogodnie rozstrzygnięte.
Gdy wtem. W 79. minucie potęny, choć nieco nieoczekiwany strzał Delaneya, a potem dwa gole Gayle'a i Liverpool strzacił trzy gole i dwa punkty w dziesięć minut. Serce się krajało od patrzenia na rozpacz zawodnikó "The Reds", a ich cierpienie mogą zrozumieć chyba tylko bardzo starzy kibice Legii Warszawa, pamiętający 2:3 z Widzewem.
Teraz Liverpool ma ju tylko jeden punkt przewagi nad City, a City ma za to jeden mecz do rozegrania więcej... No cóż, kto czeka 24 lata może poczekać... nie, nie, nie, nie jesteśmy tak okrutne by dokończyć to zdanie.