Dobra, ja wiem, że to samo pisałam, kiedy parę tygodniu temu oficjalnie ze skokami żegnał się Martin Schmitt i że miłość wyznawałam na początku miesiąca odwiedzającemu Polskę Svenowi Hannawaldowi , ale ja mam duże serce i crushów z dzieciństwa co nie miara.
A w blondwłosym piegatym Bjoernie kochałyśmy się z kuzynką okrutnie (Aga, pozdrawiam) w czasach kiedy Norwegowie rządzili skokami narciarskimi pod wodzą legendarnego Miki Kojonkoskiego. Byłam wtedy płochym dziewczęciem w warkoczu zaciskającym piąsteczki przed telewizorem ożywiającym się skrycie gdy długowłosy Adonis siadał na belce startowej. Oglądającym RTL na dwie godziny przed startem zawodów.
Niczego nie żałuję.
Minęło 10 lat i oto ten sam piegaty i ciągle Bjoern ogłasza w Planicy, że kończy ze skokami.
I to nawet nie to, że brakuje mu już motywacji i chętnie dalej by poskakał, ale, niestety, przegrał walkę z chorymi plecami. To właśnie problemy z kręgosłupem wyeliminowały go ze startów i treningów na cały rok, powrócił udało się dopiero niecały miesiąc temu na zawody Pucharu Kontynentalnego w Zakopanem (które sobie nawet wygrał). Do Planicy przyjechał pożegnać się z Pucharem Świata, kibicami i skokami, a jest to dla niego miejsce szczególne. To tutaj w 2005 roku skoczył 239 metra dzierżąc później przez długi czas rekord świata w długości skoku.
W swoim ostatnim oficjalnym skoku w życiu uzyskał odległość 126.5 metra co pozwoliło mu zając 16.pozycję w konkursie w Planicy. Gdzie prezentował się tak:
I tak oto narty na kołku na kołku zawiesza kolejny skoczek "ery Małysza".
Będziecie tęsknić?