Jakby mu nie dość było naszych tysiącznych omdleń, spazmów, westchnień, końców świata ogłaszanych przy najmniejszym pojawieniu się jego przepastnych, krystalicznie czystych oczu i zniewalająco białego uśmiechu na naszych łamach, jakby nie zadowalał się oniemieniami, anihilacją chrząstek w kolanach (srsly Camile, my tu Polska Biega, a ty z takim czymś, chrząstki są potrzebne do biegania, opanuj się), jakby naprawdę nie mógł poprzestać na tych obezwładniających estetycznie i epistemicznie zdjęciach w oparach, tudzież na plaży , bądź z kolegami, mając za nic, że cudem przeżyłyśmy reklamę tabletu... - teraz Camille Lacourt dobija nas nie tylko, jak zwykle nieprzyzwoicie pięknym, sobą, ale jeszcze na okrasę czerwonym ferrari, w którym występuje.
Nie wiemy skąd, nie wiemy dlaczego, ale tak, wsiadamy, och Camillonso, pozwól nam być Twoim Kimim!