Taa, rewanżu za finał w Kijowie nie było, a szkoda, bo Włosi chyba długo nie będą mieć do tego lepszej okazji i warunków niż mieli wczorajszego wieczora. La Roja była słabą, sprzeciętniałą wersją samej siebie i to na zwolnionym biegu. W pierwszej połowie zachowywała się jak typowy student między czwartym a piątym egzaminem w sesji - niby przydałoby się zdać, ale nie zamierzam nic robić w tym kierunku. Podawali więc sobie niemrawo piłkę w środku boiska, która co rusz Italia przechwytywała, by stworzyć błyskawiczny kontratak. Po półgodzinie spokojnie mogłoby być już 3:0 dla Azzurri, ale Iker zdecydowanie nadrabiał stracone miesiące w Realu Madryt i to z nawiązką.
Jeśli myślicie, że w pierwszej połowie nic się nie działo, to w drugiej piłkarsko i dramaturgicznie mecz spadł do poziomu Antarktydy. Włosi dreptali z nogi na nogę bez większego sensu, Hiszpanie swoje szarże ograniczali do tych jednoosobowych, wchodzącego ze świeżą energią Navasa, a najciekawszym momentem (oprócz tych w których kogoś łapał skurcz i cała drużyna zlatywała się by pomóc) było pokazywanie na trybunach Shakiry. Jep, mecz Hiszpanii bez Shakiry na trybunach to mecz stracony.
Dopiero kiedy zostało pięć minut do końca regulaminowego czasu gry, ktoś chyba krzyknął Hiszpanom "hej, chłopcy, jak nic nie strzelicie, to przez kolejne pół godziny będziecie musieli biegać w tym upale" no i wzięli się do roboty, tak, że przez cały mecz nie mieli tylu groźnych sytuacji. Rożne, wolne, Ramos główką, Xavi z woleja, Pique na chwałę Shakiry!
Na próżno, mieliśmy dogrywkę, a piłkarze obu drużyn wyglądali jakby się mieli z tego powodu rozpłakać.
Ale... zaczęła się od razu z wysokiego "C" - poprzeczki Włochów i następującej po niej szarży Hiszpanów. Tu już nie było kalkulacji, piłkarze poszli na żywioł i wreszcie mogłyśmy oglądać fascynujący mecz obu ekip z koncertem okazji bramkowych i bramkarskich parad. Znowu Mistrzowie Świat w końcówce przycisnęli, znowu byli tylko ciut ciut o zdobycia bramki, ale chyba tego wieczoru po prostu przeznaczenie mówiło "KARNE! MUSZĄ BYĆ KARNE". No i były.
Cóż...kiedy ostatnim razem Włosi mierzyli się w karnych z Hiszpanią byłam w gimnazjum, nosiłam jeansowe spódniczki i chciałam ukraść Cannavaro jego żonie, a Azzurrii wciąż nie znaleźli sposobu na Hiszpanię od tamtego czasu.
Miał być pojedynek najlepszych bramkarzy w Europie, tymczasem Buffon i Casillas (z naciskiem na tego drugiego) odrzucili propozycję zostania bohaterami wieczoru
i władzę oddali w ręce, czyli nogi piłkarzy egzekwujących rzuty karne. Po pierwszej serii było 5:5, a wojnę nerów dopiero w w siódmej kolejce przegrał Bonucci.
A może to Jesus Navas ją wygrał ?
Łotewa, Hiszpania jest w finale Pucharu Konfederacji, a Włosi, cóż, chyba tylko pogłębili swój "kompleks Hiszpanii" z którą na dużym turnieju od dawna nie potrafią wygrać.
P.S. O co chodziło, z tym, że ktoś komuś powiedział, że "w kadrze Hiszpanii jest dużo miłości, ale nie ma seksu"? Wyłączyłyśmy się wtedy na chwilę, a teraz jesteśmy bardzo zaintrygowane.
P.P.S. Skoro po zwykłym zwycięstwie z Urugwajem była taka dobra wiksa , to wczoraj dopiero musiało się dziać - coś czujemy, że na rozbieranym pokerze się nie skończyło.