Krótka i smutna historia o tym, jak kończą się przyjaźnie w F1

"Wydaję mi się, że jesteśmy jak większość kolegów zespołowych. Tak już chyba powinno być" - ogłasza w smutnej refleksji Daniel Ricciardo.

Ale zacznijmy od początku. Wiecie, to akurat żadna nowość, że kierowcy z tego samego teamu jakkolwiek dużo o udanej współpracy na torze mówią, większej zażyłości poza nim nie deklarują. Jeśli już w formułowym światku zdarzą się jakieś serdeczniejsze i szczersze relacje, łącze one raczej przedstawicieli garaży z dwóch przeciwnych końców padoku.

Sytuacja z przedstawicielami teamu Toro Rosso ma się na tyle inaczej i o tyle smutniej, że Daniel Ricciardo i Jean Eric Vergne zanim zaczęli jeździć w jednym zespole, byli przyjaciółmi. I jeszcze gdyby mieli jakąś spektakularną kłótnię, wielki konflikt, nie, Ricciardo przyznaje, że poróżniła ich tylko i wyłącznie rywalizacja.

Kiedy z kimś bezpośrednio rywalizujesz, chcesz mieć trochę przestrzeni dla siebie - zaczyna filozoficznie Daniel. - Wydaję mi się, że o prawdziwą przyjaźń byłoby trudno, walczymy w końcu o jedno miejsce i nie może być mowy o żadnym konserwatywnym podejściu w takiej sytuacji - dodał.

Wersję o zakończonej przyjaźni potwierdza druga połówka Toro Rosso, mamy jednak wrażenie, że ze słów Vergne' a wylewa się jednak trochę żalu i urazy.

Nie wiem czy to przez to, że jesteśmy w Formule, czy to, że on uznał, że skoro mnie zdecydowanie pokonał, nie możemy mieć już żadnej relacji. Ale tak, nie widujemy się poza torem i nie jesteśmy już przyjaciółmi - stwierdza Jean Eric. - Nie muszę jeździć na wakacje ze swoim partnerem zespołowym. Mam swoich przyjaciół i nie potrzebuje więcej - kończy.

No i cóż, rację miał chyba któryś z kierowców (czy to był Sebastian Vettel, a może Robert Kubica?) stwierdzając, że jeśli chcesz mieć przyjaciół w Formule, przyprowadź sobie psa do padoku.

embed

Ewentualnie konia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.