14 kolejka La Liga: hiszpańskie sztuki walki na Bernabeu i piękny koncert na Camp Nou

W ten weekend zadziało się nam się, oj zadziało w Hiszpanii i w sobotnim wieczór zostałyśmy uraczone dwoma hitowymi ucztami: Barcy z Athletikiem i Realu z Atletico. Co z tego wynikło?

FC Barcelona - Atheltic Bilbao 5:1

Och, nie jest łatwo być piłkarzem baskijskiego klubu ostatnio (ostatnio Fer! więc twoje usprawiedliwienie odpada!). Napier wycieczka na Santiago Bernabeu i srogie lanie od Królewskich, a po dwóch tygodniach wycieczka na Camp Nou... i zgadnijcie co.

Cóż, nie będziemy Was oszukiwać, że to była wyrównana walka, a Llorente bez końca ostrzeliwał bramkę Valdesa. Prawda jest taka, że Barca sprytnie wykorzystała obecną niedyspozycję Athletiku, albo po prostu to, że po raz pierwszy od dłuższego czasu 50 procent jej zawodników nie jest kontuzjowanych i pozwoliła sobie przez 90 minut czynić swoją starą, dobrą magię.

embed

Choć dla odmiany nie strzelał tylko i wyłącznie (bo ogólnie to wiadomo, że strzelał) Messi i niestety nie oznacza to, że strzelał Villa - cały mecz przesiedział na ławce (buuuu). Strzelali za to obrońcy: Pique, Amorebieta (piękna asysta Leo), Adriano plus nie chcący być gorszy od swojej drugiej polówki Czesiu. No i Messi na dokładkę, rzecz jasna.

embed
embed
embed

Ulubiony wynik Barcy skompletowany - manita, która chyba z jedynką po drugiej stronie jest klątwą panów z Bilbao, bo już z drugim mocarstwem z kolei uzyskują ten mało optymistyczny wynik.

A pomijając te wszystkie cudowne bramki, naszymi dwoma osobiście najulubieńszymi momentami spotkania były:

1. Pierwsze zbliżenie na Fernando Llorente i uświadomienie sobie, że nie ma na jego twarzy śladu po brodzie człowieka z lasu. Ha! Trochę marudzenia w "Z archiwum H" i efekty natychmiastowe.

embed

2. Gdy kamera pokazała piłkarzy Barcy na trybunach, a reakcja komentatora brzmiała, cytuję:"Dani Alves... (konsternacja trwająca dobre pół godziny)... (jeszcze więcej konsternacji)... jak ubrany."

embed

Real Madryt - Atletico Madryt 2:0

Barca zrobiła ładną dla oka rozgrzewkę, ale prawdziwą wisienką na torcie tego wieczoru były derby Madrytu, które chyba nie rozpalały tak bardzo kibiców i piłkarzy od... yyyy... od bardzo dawna po prostu.

embed

Królewscy nie chcieli powtórzyć wpadki z zeszłego tygodnia, ich rywale zza miedzy wciąż żyć w pięknej bajce o rozdzieleniu wielkiego duopolu. Tradycyjnie więc, jak to przy takich okazjach, poszło w ruch wiele rzeczy poza piłką: łokcie, łokcie i hmm... łokcie. Cudem jest, że wszyscy gracze zakończyli mecz z nosami na swoich miejscach, ale jeszcze większym, że La Liga wybrała do tego meczu sędziego z awersją do sięgania do swojej kieszeni.

Na boisku temperatura była naprawdę wysoka - szturchanie, popychanie, podszczypywanie, mizianie, docinanie, ocieranie i cokolwiek jesteście sobie w stanie wyobrazić, by dopiec rywalowi - to wszystko było i jeszcze więcej.

embed
embed
embed

I na szczęście dla kibiców gospodarzy Ronaldo zdecydował, że ten mecz jest dobry na powrót w wielkim stylu do formy strzeleckiej i chyba nawet sam bramkarz Atletico, Courtois, widział piłkę w siatce, gdy Cris przymierzał się do wolnego. I owszem, tam też owa piłka wylądowała.

Koledzy eksplodowali radością, tylko Casillas z pokerową twarzą, niczym wielki, mądry kapitan wiedząc, że jeden gol wiosny nie czyni, czekał na dalsze rozstrzygnięcia.

embed

Ale nawet on musiał się uśmiechnąć parę minut później. Ręka w górę, która z Was o mało nie zemdlała z wrażenia, gdy został wykonany najbardziej perfekcyjny rzut wolny w historii piłki nożnej, czyli Xabi Alonso w całej swoje krasie i klasie założył ręce na bioderka (!) i zrelaksowanych ruchem popchnął piłkę w kierunku kolegi.

embed

sdbh gg sd g Och. Za to zdecydowanie należy mu się różowa kartka.

embed

W każdym razie od momentu pierwszego gola gra Królewskich nieco się uspokoiła, a Atletico zaczęło z minuty na minutę tracić na sile. Przynajmniej tej piłkarskiej, bo dyscypliny takie jak judo królowały do ostatniego gwizdka. Wciąż jednak jeden gol nie dawał żadnej gwarancji, ale od czego jest małe Mesuciątko, żeby taką gwarancję pięknym strzałem podarować? Było 2:0, a my nie wiemy, czy z tego gola bardziej cieszyło się ono, czy Sergio.

embed
embed

Awwwww. Spójrzcie na te dwie splecione w spontanicznym uścisku postacie. Ten bromans swoją intensywnością zaskakuje nawet nas, a wiedzcie, że w bromansach widziałyśmy już wiele.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.