Artur Boruc się jeszcze nie skończył, o nie...

Właśnie znalazł nowe miejsce na ziemi, wraca z niebytu i jesteśmy pewne, że będzie się działo.

Z Arturem Borucem mamy pewien problem. Kiedy jeszcze grał w Legii, czyli jakieś sto lat temu, młoda i niewinna Jeszcze-Nie-Redaktorka rybka zakochała się w nim natychmiast, ślepo, nieporadnie, głęboko i boleśnie. Kiedy grał w Celtiku cała sypialnia Jeszcze-Nie-Redaktorki rybki była wytapetowana plakatami z Borucem, "Hoalie-Goalie" było jej hymnem, a każdy, kto mówił w kontekście Borubara słowo na "g" w obecności rybki kończył tak:

embed

Była to miłość trudna, Artur miał żonę, potem kochankę, potem rozrabiał, palił papierosy, robił sobie dziwne tatuaże, zawalał ważne bramki, a moje serduszko krwawiło i krwawiło... Czasem jednak najlepszym sposobem na złamane serce jest izolacja od obiektu westchnień, kiedy więc Boruc grał w Fiorentinie w końcu udało mi się "get over it". Pomógł też Jenson Button. I Mats Hummels.

Teraz jednak Boruc wraca w orbitę naszych zainteresowań, grał będzie w Najfajniejszej Lidze Świata, co z tego, że w zespole beniaminka, skoro boję się, że moje serce znów eksploduje... No ale zostawmy to i skupmy się na sportowych konkretach. Boruc, który kilka ostatnich miesięcy spędził na piłkarskim bezrobociu podpisał kontrakt z beniaminkiem PL - Suothampton. Że to groźny beniaminek pokazało się już w pierwszych kolejkach, gorzej jednak, że Hoalie Goalie dołącza do - nomen omen - Świętych jako bramkarz nr 3. Będzie więc musiał o miejsce między słupkami ostro powalczyć.

Z drugiej jednak strony... Artur nigdy nie przychodził do żadnego ze swoich klubów jako bramkarz nr 1, a i tak bardzo szybko się nim stawał, liczymy zatem, że tak będzie i tym razem, i że znów dokona w bramce cudów męstwa, że będzie paradował, rzucał się, interweniował, że dziś Southampton, a jutro United i cały świat...

Podzielacie nasz optymizm?

Więcej o:
Copyright © Agora SA