EURO na różowych szpilkach: Bienvenidos a Gniewino!

Czyli ekskluzywna, najprawdopodobniej zbyt okraszona niezdrową podnietą, relacja z chwili o której marzyłam od momentu sprzed trzech tygodni, gdy Fernando Llorente nie wiedział co zrobić z polskich chlebem w swoich rękach, a ja pomyślałam "Gniewino, nadchodzę!". No i nadeszłam.

Mieszkasz sobie w położonym o siedemdziesiąt kilometrów od Gniewina Gdańsku, jesteś spragnioną widoku rozciągających się Hiszpanów Polką - dostać się na ich trening? Dla chcącego niby nic trudnego, a jednak. Są dwa zasadnicze problemy jeśli chodzi o ten wyczyn. Pierwszy? Łatwiej okrążyć ziemię na pokładzie prywatnego jachtu Jose Mourinho niż dostać wejściówkę na trening Hiszpanów. Drugi? Gniewino... hmmm... leży tak jakby pośrodku niczego. Są ładne malownicze lasy, są hektary zielony łąk, a no i kilka wiatraków od pobliskiej elektrowni i... nic. Nie podróżujcie tam bez GPS'a, nie popełniajcie błędu cioci Mariny.

Czymże są jednak takie przeszkody w obliczu wielkich marzeń małych Ciachoredaktorek? To co zrobiłam, by je pokonać i przybyć do Gniewina i wejść na trening Hiszpanów niech pozostanie póki co moją słodką tajemnicą, wkrótce i tak będzie na ten temat małe wypracowanie napisane przez władze wyższe w moich aktach personalnych, ale po na razie rozwlekać ten temat?

Przechodząc płynnie jednak od mojej przeszłości kryminalnej do samej podróży do Gniewina. Ów GPS możecie spokojnie wyłączyć od momentu, gdy ujrzycie wielki bilbord "Bienvenidos a Gniewino!", bo od tego momentu zaczną Was do celu prowadzić rozwieszone na każdym nadającym się do tego drzewie/słupie flagi hiszpańskie, bądź tez niezdrowa ekscytacja połączona z niknięciem chrząstek w kolanach, jeśli jesteście mną.

Wreszcie wchodzę na stadion! Chociaż może stadion to zbyt duże slowo Jest boisko treningowe i jedna malutka trybunka, na której siedzą chyba najbardziej podekscytowani ludzi na tej planecie. Na horyzoncie dumnie majaczy hotel Mistral, od którego, ażeby Hiszpanie przed treningiem za bardzo się zmęczyli, prowadzi malutka sieżka prosto na boisko. Wygodne, prawda?

Po mału pojawiają się ONI!!! Ubrani na niebiesko niczym smerfrna armia, choć nie przypominam sobie, kiedy ostatnio smerf przyprawił mnie o przyspieszone bicie serca tak jak wtedy. Widzę ich! Naprawdę ich widzę!

Moje wewnętrzne ja, jako czujnej prowadzącej "Z archiwum H" daje o sobie znać, bo rzeczowo analizuję kto i jaki zestaw na trening wybrał (krótki/długi rękaw,bluza, spodenki, długie spodnie, legginsy), jakie to ma odniesienie do jego obecnego stanu emocjonalnego i głośno zastanawiam się dlaczego tylko Ramos wybrał legginsy.

Nauczona przykładem treningu Niemców z trwogą czekam na pierwsze słowa spikera. Kogo tym razem z "Europa da się lubić" zatrudnili? Conrado Moreno? Kiedy z głośników w końcu odzywa się męski głos, skanuję go w głowie ze skupieniem. Ufff, na szczęście nie należy do żadnego pseudocelebryty hiszpańskiego pochodzenia. Moja radość jednak nie trwa długo, bo zaraz po grzecznościowych powitaniach po angielsku/polsku/hiszpańsku następuje przekazanie prośby od piłkarzy, by widzowie zachowali ciszę, by mogli oni skupić się na ćwiczeniach. Pfff...

Okej, jak Pan chce, panie spikerze. Nie będę krzyczeć "Sergio, na Boga, dlaczego ściąłeś te włosy?!" ani "Xabi! Jesteś za fajny na ten świat", a tak bardzo chciałam. Będę dojrzałą, odpowiedzialną fanką, która pozwoli się swoim idolom w skupieniu przygotować do ćwierćfinału EURO 2012.

Aczkolwiek tego skupienia to ja, moje kochane hiszpańskie byczki, nie do końca widzę. Nie ma co prawda mojego ulubionego ćwiczenia z noszeniem na barana, ale....jest bieganie za rączki! Próbuję nabawić się nadwzroczności i zobaczyć kto z kim jest w parze, ale nie, zaraz, kogo to Ramos trzyma za rękę i czy, czy to aby na pewno... Torresiątko?

embed

Sernando razem! Na moich oczach! Muszę złapać się brzegu plastikowego krzesełka, jakoś tak mi się słabo zrobiło. Potem jest jeszcze zabawa w głupiego jasia, gdzie powalenia na zimię Ramosa jest punktowane dodatkowo i nagradzane gromkim śmiechem wszystkich piłkarzy.

Wreszcie po ceregielach przychodzi czas na prawdziwy trening i rozegranie meczu. Nieee, w przeciwieństwie do Niemców Hiszpanie nie będą sami sobie nosić bramek. Oni od tego mają ludzi, ha! Sztab jednak jakoś ignoruje moje zgłaszanie się na ochotnika i sam się za to zabiera. Tymczasem mam okazję poczynić parę luźnych obserwacji:

Obserwacja numer jeden : jeśli nie chcecie żeby gdzieś przez pupę Ikera/uśmiech Pique przechodził metalowy pręt, przyjdźcie sobie trochę wcześniej i zajmijcie miejsca w wyższych rzędach.

Obserwacja numer dwa: Hiszpanom chyba brakuje tam w ich słonecznym kraju zimy. Myślałyśmy, że Sara jest jedyną wielbicielką kozaków w czerwcu, ale nie. Jak udało mi się dowiedzieć obrazowo z mini trybuny dla mediów, im wyższe, z cieplejszym kożuszkiem, tym dla hiszpańskich dziennikarek lepsze i fajniejsze.

Obserwacja numer trzy: te byki, te przerażające kartonowe byki ze świecącymi w ciemnościach ślepiami, one naprawdę istnieją i mają się dobrze.

O mamo. Teraz mogę umierać.

Ale właściwie to już umarłam i od jakiejś godziny jestem w raju. Już nie na podstawie zdjęć z agencji fotograficznych, ale na postawie własnych obserwacji mogę sobie stwierdzić, że Fernando Llorente, ten to ma strasznie długie, strasznie chude i jakieś patyczkowate nogi, że Javi Martinez wyjątkowo zabawnie biega, a Vicente, stary, dobry Vicente del Bosque, kiedy tak sobie spaceruje spokojnym, władczym krokiem po boisku robi naprawdę wielkie wrażenie. Szkoda, że nie mogę zobaczyć jego wąsa z bliska. Albo dotknąć.

Zbyt jestem zajęta oglądaniem piłkarzy, by oglądać przebieg gry, ale Torres wprowadza mnie niejako w konsternację strzelając gola za golem. Ach, jestem trochę wzruszona. To chyba przez moją obecność, bo na normalnych meczach tak nie strzela.

Po mini meczu, Iker pozostaje w bramce, a każdy z piłkarzy, każdy dosłownie (!!!), jak to już kiedyś w "Z archiwum H" wspominałam szykuje się do strzału z jedenastu metrów. Czyżby Hiszpanów obawiali się karnych jako rozstrzygnięcia? Wszystkim idzie w ciszy i gładko. Dopiero, gdy do strzału dochodzi Pepe Reina słychać jego głośne krzyki połączone ze śmiechem. No tak, w razie jakbym nie poznała go po wielkiej łysej głowie, teraz zrobiłabym to na pewno.

Nagle zabawę przerywa znowu odzwyajacy się spiker i podziękowaniami odsyłający nas do wyjścia. Czy to już koniec raju? Tęsknym wzorkiem spoglądając w kierunku kartonowych byków i Hiszpanów oddalających się pod prysznic schodzę z trybuny. Ze zwieszoną głową i powłócząc różowymi szpilkami kieruję się do wyjścia, gdy nagle mijając jeden z płotków słyszę krzyki innych fanów "Casillas! Casillas!""

O mamo. Zatrzymuje się w ułamku sekundy. Ani kroku dalej, Marino - mówi mi wewnętrzny głos. Staję na palcach, podskakuję, widzę gdzieś czubek głowy Ikera, jest kosmyk włosów! Ale nie, nie ma szans, bym tam się dopchała i nie została zadeptana żywcem przez hiszpańskich fanów. Mój smutek się jeszcze powiększa, niemoc mnie dobija, gdy...nagle na horyzoncie przede mną majaczy czupryna blond loków.

Świat zamiera. Jeśli myślicie, że Fernando Llorente jest piękny, cudowny, zapiera dech w piersiach na zdjęciach, a jego oczy są nieprzyzwoicie niebieskie, to....muszę Wam powiedzieć, że na żywo jest jeszcze piękniejszy, cudowniejszy, jeszcze bardziej zapiera dech w piersiach, a jego oczy są jeszcze bardziej nieprzyzwoicie niebieskie. Jest idealny. Epicki. Nie wiem jakim cudem trzymam się jeszcze na nogach, gdy spogląda na mnie swoimi oczami, nie wiem czy to przez magię różowych szpilek, albo instynktowne zachowanie w stanie permanentnego szoku.

Podchodzę bliżej. Trzęsą mi się ręce. Gdzie jest mój marker? Gdzie koszulka? Jezu, jak ja nienawidzę swojej torebki bez dna! Wreszcie je znajduję, przeciskam się przez mały tłumek. Stają jakiś metr od Fernando Llorente. W przeliczeniu sto centymetrów. Może mniej.

embed

Spogląda na mnie, gestem i nieśmiałym uśmiechem daje znać, że mam mu pomoc przytrzymać koszulkę tak by się mógł podpisać. Że co, że Ty wymagasz ode mnie czegoś więcej niż podziwiania twoich pięknych ocząt? Okej, nie wiem jakim cudem, ale pojmuję wiadomość i udaje mi się wykonać zadanie. A potem...potem następuje ten moment: ja proszę go o zdjęcie, on uśmiechnięty przytakuję, wyciągam rąsie z cyfrówkę, ocieram się swoim ramieniem o jego ramię, błysk flesza....

Voila! Mam zdjęcie z rąsi z Hiszpanem. Mogę umierać. Spełniłam swoją misję na tej ziemi.

Kącik EUROWAG: co żony i dziewczyny porabiają w Polsce? >>

Więcej o:
Copyright © Agora SA