Bojkot Niemców do odwołania

Odwołanie może nastąpić jutro, za tydzień, albo za pół roku, ale na razie bojkot. I wściekłość. Nie za wynik, bo dążyć do zwycięstwa czy wyrównania jest prawem każdego, i na tym polega piłka nożna i w ogóle sportowa rywalizacja, ale nie daje mi spokoju to, że w sposobie w jaki strzelili nam bramkę w doliczonym czasie doliczonego czasu gry było coś nieznośnie prymusowskiego, okropnie irytującego. Coś jak kiedy słaby uczeń w szkole odpowiada, w swoim wielkim dniu, na cztery plus, a Hermiona Granger musi mu wytknąć błąd.

Tym bardziej irytujące, że przecież nie byli to Niemcy z prawdziwego zdarzenia, ci sami Niemcy (nie mówię nawet o składzie osobowym ale o mentalności) co chociażby z Brazylią lub Austrią. Niemcy, którzy długimi fragmentami gry odpuszczali sobie, grali może nie na pół, ale na trzy czwarte gwizdka, a kiedy zostali za to ukarani, kiedy zdali sobie sprawę, z tego, że mogą pierwszy raz w historii przegrać z Polską - wtedy bezwzględnie wykorzystali naszą euforię, nasze radosne rozkojarzenie i naszą, jak się okazało katastrofalną w skutkach zmianę Kuby. (no cóż, trener Smuda chciał dobrze zdejmując Błaszczykowskiego i dając mu szansę na oklaski, ale sędzia wykorzystał to by doliczyć feralną minutę, a Niemcy by się pozbierać).

Oczywiście, podkreślam jeszcze raz, Niemcy mieli do tego wszystkiego prawo, ba obowiązek - w piłkę trzeba grać do końca i trzeba bezwzględnie wykorzystywać błędy rywala. Co nie znaczy, że futbolowi Ananiasze nie są irytujący. Niemcy byli wczoraj takim trochę zaspanym Ananiaszem i na razie nie mogę im tego wybaczyć. Nie mogę się z nimi cieszyć i zachwycać tak jak zwykle.

Mam nadzieję, że szybko mi przejdzie, bo przecież lubię tę reprezentację. Ale na razie bojkot, bojkot, bojkot, nawet takich zdjęć.

rybka

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.