Coraz bliżej święta, czyli Wisła wygrywa z Liteksem Łowecz

No dobrze, może nie zapeszajmy z tymi świętami, bo chociaż Mateusz Borek krzyczał wczoraj ekstatycznie, że to "gigantyczna zaliczka" przed rewanżem w Krakowie, to jednak, wybaczy pan, panie Mateuszu, potrafimy sobie wyobrazić parę bardziej gigantycznych rzeczy...

Na przykład usta Radosława Matusiaka poziom słodkości Cezarego Wilka...

A wracając do samego meczu, to pamiętamy głównie tyle, że byłyśmy kłębkiem nerwów, który rozluźnił się nieco po strzale na 1:0, strzale, który, nie oszukujmy się, był wynikiem raczej szczęścia niż rozumu (ale też wszyscy wiemy komu sprzyja szczęście, prawda?); ale później znów zawiązał się w ciasny supełek, kiedy tuż przed przerwą Bułgarom udało się wyrównać.

Czytaj o meczu Wisły na blogach>>

W drugiej połowie plułyśmy sobie w brodę za wszystkie suchary z autobusami i obroną Częstochowy w rolach głównych, gorąco pragnąc, by jakiś solidny autobus, albo chociaż mała ciężarówka naprawdę pojawił się w miejscu Milana Jovanicia. Wtedy jednak Wiślacy przypomnieli sobie, że najlepszą obroną jest atak i po fantastycznym podaniu Cezarego wilka Maor Melikson zdobył jeszcze cudowniejszego gola.

Reszty meczu już nie pamiętamy, aż do 90. minuty, kiedy zastanawiałyśmy się, dlaczego ten arbiter jeszcze nie kończy, czemu cztery minuty trwają siedem i czy gwizdek końcowy brzmiał kiedykolwiek tak słodko w naszych uszach.

Bardzo dużo zdjęć z meczu na blogu Wiślaczki>>

A teraz tylko spokojnie dziewczęta - bądźmy optymistkami, ale ni hiperoptymistkami. Dwa gole na wyjeździe to dużo, ale wiecie... Nie takie rzeczy się zdarzały...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.