Podopieczni trenera Łukasza Kruczka prowadzili od drugiej do szóstej rundy i mieli już 25 punktów przewagi. Wydawało się, że pewnie wygrają. Wtedy na belce usiadł Krzysztof Miętus. Skakał w trudnych warunkach i sobie nie poradził. 108 metrów to było dużo za mało, by utrzymać prowadzenie. Wiedział, że zepsuł skok i tylko machnął rękami. Czekający na niego Maciej Kot i Piotr Żyła poklepywali go i próbowali pocieszać. Skaczący po Miętusie Jaka Havala poszybował 18 metrów dalej i Słoweńcy byli pierwsi. Kamil Stoch nie był już w stanie odrobić strat.
Ale drugie miejsce to i tak jeden z największych sukcesów w historii polskiej reprezentacji w drużynowym PŚ, który daje nadzieje na medal podczas mistrzostw świata w Val di Fiemme. Za czasów Adama Małysza tylko raz - w 2009 roku, w Planicy, Polska też zajęła drugie miejsce. W składzie byli jeszcze wówczas Stoch, Łukasz Rutkowski i Stefan Hula.
Wyniki ostatnich konkursów indywidualnych dawały realne nadzieje, że polska drużyna jest w stanie co najmniej wskoczyć na podium. Od zawodów w Engelbergu zawsze w czołowej trzydziestce było bowiem czterech Polaków. Takim wynikiem mogli się pochwalić jeszcze tylko Norwegowie i Austriacy. - W końcu mamy naprawdę mocny i wyrównany zespół, a trenerzy mogą z tej grupy zawodników wyciągnąć wszystko co najlepsze - mówił Apoloniusz Tajner. - Od 2007 roku ocieraliśmy się o podium w mistrzostwach świata i liczę, że z Val di Fiemme w końcu przywieziemy medale.
Prezes Polskiego Związku Narciarskiego i trenerzy kadry narodowej widzieli naszych zawodników na podium, ale twierdzili, że poza zasięgiem będą Norwegowie, a także Austriacy. Ale postawa polskich skoczków przerosła oczekiwania fachowców, a nieoczekiwanie wygrali Słoweńcy. W austriackiej ekipie było widać brak chorego lidera Pucharu Świata - Gregora Schlierenzauera. Norwegowie, choć wystąpili w najsilniejszym składzie, nie skakali tak daleko jak w Wi¶le.
Bardzo dobry wynik polskiej drużyny potwierdza medalowe aspiracje na lutowe mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Val di Fiemme. Polakom pomogła też atmosfera w Zakopanem, które pierwszy raz w historii gościło drużynowy konkurs PŚ. Z tego powodu organizatorzy trochę obawiali się o frekwencję, bo do piątku Polacy rzadko w rywalizacji zespołowej dawali powody do radości. Kibice nie zawiedli i niemal wypełnili 13 tysięcy przygotowanych miejsc.
Na sobotę (godz. 17) zaplanowany konkurs indywidualny.