W tygodniu poprzedzającym konkurs organizatorzy z niepokojem spoglądali w niebo. W Beskidach brakowało śniegu, a sztuczne naśnieżanie było niemożliwe, gdyż nawet w nocy temperatura nie spadała poniżej zera. Od soboty do Wisły na szczęście wróciła zima. W nocy z wtorku na środę na skocznie w Malince spadło 20 centymetrów białego puchu. Warunki do skakania nie były jednak idealne.
Wiatr jednych przygniatał do zeskoku, a innych niósł hen daleko. Niestety, ta wietrzna loteria nie była szczęśliwa dla Polaków, którzy skakali poniżej oczekiwań. Kamil Stoch i Maciej Kot pogubili się w pierwszej serii. Pierwszy z nich był po niej 15., a drugi 17.
- Bardzo szkoda tego konkursu. Moje skoki nie były dobre, a do tego doszły jeszcze niezbyt korzystne warunki. Z psychiką było wszystko w porządku, z formą fizyczną już nie. Nogi nie chciały robić tego, co chciała głowa - mówił Kot, który ostatecznie był 13.
- Moje nogi też są już na wyczerpaniu. Ostatnie dwa tygodnie mocno dały mi w kość, ale postaram się doprowadzić do stanu używalności na Zakopane - dodał Stoch, który po znacznie lepszym drugim skoku awansował na pozycję siódmą. Znakomicie spisał się za to Piotr Żyła. Zawodnik miejscowej Wisły Ustronianki był szósty - to dla niego najlepszy wynik w karierze.
- No, fajnie! Przed konkursem obejrzałem sobie, jak biłem rekord Polski na mamucie w Vickersund. To mnie podbudowało. A potem tylko ruszałem z belki, garbik z progu, fajeczka, no i leci! - mówił przed kamerami TVP Żyła.
Wielkim nieobecnym zawodów w Wiśle był Gregor Schlierenzauer. Skoczek z Austrii mógł wyrównać w Beskidach rekordowy wynik Fina Matti Nykaenena, który triumfował w zawodach Pucharu Świata 46 razy.
Niestety, w dniu zawodów Schlierenzauera zmogła choroba. Nie wiadomo, czy zawodnik wykuruje się do piątkowego konkursu w Zakopanem.
W Wiśle na nieobecności Austriaka skorzystał Anders Bardal, który najlepiej radził sobie z własnymi słabościami i trudnymi warunkami.
Adam Małysz apelował przed zawodami, żeby polscy kibice wspierali dopingiem wszystkich skoczków. Tłum miał jednak swoich ulubieńców. Tumult, pisk i ryk trąbek, jaki towarzyszył lotom Polaków, udało się powtórzyć chyba tylko przy skoku Simona Ammanna. Czterokrotny mistrz olimpijski dotarł do Wisły w nietypowy sposób. Szwajcar, który od niedawna ma licencję pilota, przyleciał na zawody samolotem typu "piper". Na pokład zabrał m.in. kolegę z reprezentacji Norwegii Toma Hilde. Norweg relacjonował potem na swojej stronie internetowej, że jest pod wrażeniem dokonań i umiejętności Ammanna, który posadził samolot na płycie lotniska w Ostrawie.
Cieniem na organizacji zawodów w Wiśle położyła się niestety kradzież. Początkowo mówiło się tylko o stratach w ekipie Norwegów, którym skradziono laptop, kamerę i sześć tysięcy euro.
Z czasem pojawiały się jednak coraz bardziej sensacyjne informacje o tym, że złodzieje splądrowali też pokoje innych reprezentacji. Ucierpiał jeszcze niemiecki skoczek Martin Schmitt, któremu znikło z portfela kilkaset euro. Z nieoficjalnych informacji wynika, że kradzież zgłosił również Ammann oraz fizjoterapeuta czeskiej ekipy.
Do kradzieży miało dojść przynajmniej w dwóch hotelach. Na nagraniu monitoringu jednego z nich widać, jak trzech mężczyzn maszeruje hotelowym korytarzem i sięga za kolejne klamki, by sprawdzić, które z pokoi są otwarte. Mężczyźni mają na szyjach identyfikatory, które mogą sugerować, że są zaangażowani w organizację zawodów. Mimo nagrania o ich identyfikację będzie trudno, gdyż złodzieje byli zakapturzeni.
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w każdym z hoteli są umundurowani strażnicy, a złodzieje nic sobie z tego nie zrobili. Ta banda była doskonale przygotowana i znała wszystko dookoła. Nie mogliśmy wiele zrobić - powiedział w rozmowie z telewizją NRK trener Norwegów Alexander Stoeckl. - To duży wstyd - przyznał Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego i mieszkaniec Wisły.
Czy ta wpadka może zaważyć na organizacji kolejnych zawodów tej rangi w Beskidach? Walter Hofer, dyrektor Pucharu Świata, pocieszał organizatorów i przypominał, że kradzieże zdarzają się wszędzie. Podczas Turnieju Czterech Skoczni ofiarą złodzieja stał się słoweński skoczek Robert Kranjec.
Hofer podkreśla, że decyzja o tym, czy PŚ wróci w Beskidy, zapadnie dopiero wiosną. - Przeanalizujemy wtedy wszystkie plusy i minusy tej lokalizacji - mówi Austriak. Przypomnijmy, że Wisła jest ujęta we wstępnym kalendarzu pucharowych zawodów na sezon 2013/14. Na tym jednak nie koniec dobrych wieści. Przed imprezą na skoczni w Malince doszło do spotkania przedstawicieli federacji narciarskich z Polski i Czech. - Będziemy starać się o organizację polsko-czeskiego tournée. To będzie nasz Turniej Trzech Skoczni. Zawodnicy dwa razy rywalizowaliby o punkty w Harrachovie, a potem w Wiśle i Zakopanem - podkreśla Tajner.