Zdzisław Ambroziak: Kwadratura koła

Zdzisław Ambroziak: Kwadratura koła

Dosłownie rzecz w tym, że nie da się opisać pola koła za pomocą dowolnej kombinacji pól kwadratów, ale tytułowe hasło ma również obiegowe zamienniki symboliczne: Nie będzie wilk syty i owca cała, nie da się zjeść ciastka i mieć ciastko, nie sposób być młodym, sławnym, bogatym i jednocześnie mieć spokój. To ostatnie bardzo martwi wielbicieli talentu wspaniałego skoczka Adama Małysza. On bardzo potrzebuje spokoju, ale ma pecha, bo jest sławny.

Uzmysłowili mi to niedawno dwaj znakomici sportowcy Artur Partyka i Mateusz Kusznierewicz podczas sympatycznych tortur o niewinnej nazwie "Dyktando - igrzyska ortograficzne 2001", w których dobrowolnie wziąłem udział. Na szczęście, przed i po dyktandzie, był czas na pogawędki, bo oprócz dziennikarzy ortograficznym mękom poddało się kilka prawdziwych gwiazd sportu.

Wszyscy byliśmy oczywiście zachwyceni postawą i sukcesami Małysza, ale pamiętaliśmy, że kulminacją sezonu są igrzyska olimpijskie 2002. Artur, który jak niewielu rozumie, co to znaczy koncentracja przed skokiem, szczególnie podkreślał potrzebę wyciszenia, spokoju, zamknięcia się w sobie przed walką, bo często te właśnie elementy decydują o miejscu na podium. Mateusz z kolei, żeglarz, który zdobył złoto w Atlancie, a cztery lata później w Sydney był "dopiero" czwarty, zwracał uwagę na pozornie pozbawione znaczenia detale, drobiazgi, jak byle podmuch wiatru, chwila dekoncentracji, krótka jak mgnienie oka, albo nawet przypadek mogący zdecydować, na którą stronę przetoczy się sportowe koło fortuny.

Tymczasem Adam Małysz tego bezcennego, zdaniem Partyki, spokoju z pewnością nie zazna. Wystarczy otworzyć dowolną gazetę czy włączyć telewizor. Każdy specjalny wysłannik, rasowy dziennikarz, dociekliwy reporter, musi mieć ekskluzywny wywiad, wypowiedź, opinię, prognozę. Udzielanie wywiadów zaś, podobnie jak składanie autografów, należy do obowiązków zawodowych gwiazdy. Każda okazja jest szczególna, bo albo mamy inaugurację (Kuopio), albo spotkanie w jaskini lwa (Neustadt), albo pierwszy lot specjalnym odrzutowcem Red Bulla, zresztą spóźnionym i, jak się okazało, za małym dla ekipy naszych skoczków.

Wielkie skakanie ledwo się zaczęło. To świetnie, że ekipa kierująca całą olimpijską operacją, z Apoloniuszem Tajnerem na czele, zachowuje spokój i konsekwencję działania. Moi sławni rozmówcy Artur i Mateusz, doskonale czujący sprawy przygotowań do igrzysk, z ulgą przyjęli wiadomość, że Małysz nie pojedzie w tym roku na konkursy do Japonii, do innej strefy klimatycznej i czasowej, gromadząc wszystkie siły na Salt Lake City.

Jednakże w mieście igrzysk też brakuje spokoju. Mimo starań trudno ukryć psychozę strachu. "W sprawie bezpieczeństwa zrobiliśmy wszystko, co możliwe. Nikt jednak nie zapewni, że to da stuprocentową pewność" - powiedział niedawno przewodniczący MKOl Jacques Rogge. Niestety, ma rację.

W Polsce pojawiają się pomysły, żeby Adam Małysz miał osobistych ochroniarzy. Oficjalne źródła zapewniają, iż nie ma takiej potrzeby, ale temat jest. A przecież jeszcze na początku września nikomu nie przyszłoby do głowy aż nadto aktualne dziś pytanie: Jak można beztrosko radować się igrzyskami olimpijskimi w kraju, który prowadzi wojnę? Istna kwadratura koła.

Zdaję sobie sprawę, że powyższe uwagi są świadectwem bezradności i braku konsekwencji. Małysz, Kusznierewicz, Partyka czy nawet ja tak naprawdę nie chcemy spokoju. Wolimy być rozpoznawani, więcej zarabiać i rozdawać autografy. Coś za coś. Ale patrząc na to, co dzieje się ze światem i ze sportem, któremu przecież poświęciłem większość życia, uczciwie przyznam, że nie zazdroszczę tym, którzy wybierają się niebawem do Salt Lake City.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.