Małysz mistrzem świata!

Od niepewności i momentów zwątpienia do wielkiej euforii. Adam Małysz w wielkim stylu zdobył medal mistrzostw świata na średniej skoczni w Lahti. Martina Schmitta wyprzedził o aż o trzynaście punktów.

Małysz mistrzem świata!

Od niepewności i momentów zwątpienia do wielkiej euforii. Adam Małysz w wielkim stylu zdobył medal mistrzostw świata na średniej skoczni w Lahti. Martina Schmitta wyprzedził o aż o trzynaście punktów.

Robert Błoński, Lahti

Drugi skok był tak fantastyczny, że nikt nie czekał na decydującą próbę Schmitta. Małysz padł w ramiona kolegi z reprezentacji Wojciecha Skupnia, ręce w geście triumfu podniósł premier Buzek, a na trybunach zafalowały polskie flagi.

Konkurs na średniej skoczni był niesamowity. Z siarczystym mrozem - 29 stopni - skoczkowie jeszcze jakoś sobie radzili, gorzej było z wiatrem. Wiało tak, że żaden, nawet najlepszy zawodnik, nie mógł być pewny długiego lotu. Zrezygnowani trenerzy dawali swoim zawodnikom sygnały do rozbiegu już po regulaminowym czasie, skoczkowie po lądowaniu wzruszali ramionami w bezsilnych gestach.

W pierwszej serii - jak zwykle w tym sezonie - najdalej lądowali: Martin Schmitt i Adam Małysz. Niemiec, który w poniedziałek zdobył tytuł mistrza świata na dużej skoczni, wczoraj leciał tak, jakby nie miał zamiaru wylądować. Jego lot był długi, pewny, bez wahnięć nart - 91,5 metra. Wydawało się, że trudno będzie go pokonać. I rzeczywiście, choć Polak również wylądował daleko, jednak równo dwa metry bliżej niż Schmitt. Widać było, że ma walczy z wiatrem, ciałem i ramionami próbował ustabilizować lot i dzięki temu uległ w pierwszej serii tylko Niemcowi.

W drugiej serii, w której wystartowało 30 najlepszych skoczków, długo prowadził Japończyk Harada, który miał niebotyczny i wydawało się wówczas nie do pobicia skok na odległość 94 metrów. Dopiero skaczący jako trzeci od końca Austriak Martin Hoellwarth pokonał go, ale dzięki długiemu pierwszemu skokowi.

Kiedy Małysz przygotowywał się do skoku, w dole, wokół zeskoku zaczerwieniło się od polskich flag. Małysz - tradycyjnie - nie czekał długo na ruszenie w dół rozbiegu. Idealnie trafiony wyskok, idealny lot, fantastyczne lądowanie poza granicami bezpieczeństwa - doprowadziły polskich kibiców do euforii. Schmitt nie mógł skoczyć dalej - wszyscy myśleliśmy, patrząc jak Niemiec jedzie w dół. Tym razem on musiał walczyć z wiatrem, wylądował dużo bliżej niż Małysz, obronił się przed upadkiem.

Daleka droga z Sieradza

Marcin i Darek przyjechali z Sieradza w sobotę wieczorem. Podróżowali 38 godzin. Pociągami z Sieradza do Łodzi, potem Warszawy, Szestokaj i Wilna. Stamtąd po pięciogodzinnym odpoczynku autobusem do Tallina, w którym spotkali Fina sikającego do butelki po piwie, które wcześniej wypił. W Tallinie trzy godziny przerwy, przesiadka na prom i po niespełna czterech następnych godzinach już byli w Helsinkach. No a ze stolicy Finlandii to już tylko półtorej godziny do Lahti. Autobusem. Podróż kosztowała ich 250 zł.

Żaden celnik nie zauważył, że do stelażu plecaka, który miał na plecach Darek, przyczepiony jest kij. Ale to nie był zwykły kij. To składana wędka, którą Darkowi pożyczyli koledzy z pracy - specjalnie na ten wyjazd wziął urlop, już drugi w tym roku - pierwszy na konkursy w Harrachovie.

Na tej kilkumetrowej, składanej wędce Darek zawiesił polską flagę z napisem "Sieradz" (od miasta) i "Żabia" (ulica, na której mieszka). W poniedziałek na skoczni byli już przed południem. Czyli sześć godzin przed konkursem. Po co? - Żeby najlepsze miejsca zająć - tłumaczą. I rzeczywiście stali za siatką, na wprost skoczni, niecały metr od przeciwskoku, na który dojeżdżali zawodnicy po skoku wytracając prędkość. Zatknęli flagę i czekali. Z nadzieją, tak jak każdy z Polaków wczoraj przed telewizorem i na stadionie w Lahti. Nie zawiedli się. Obejrzeli pierwszy polski medal na tych MŚ. Byli także na dekoracji Małysza. I znowu powiewała flaga z Sieradza.

Na konkurs piątkowy przyszli później. Winny - mróz. Nie wzięli tyle ubrań, by wytrzymać kilka godzin w temperaturze minus 20 stopni. Nawet za cenę najlepszych miejsc i widoku w telewizji flagi z ulicy Żabiej w Sieradzu. I znowu, tak jak w poniedziałek, czekali. Tym razem z boku, przy barierce oddzielającej skocznię od publiczności. Tym razem szczęście było pełne...

Mróz też trzaskał

Była sobota 20 lutego 1978 roku. Nad Lahti świeciło słońce, był trzaskający mróz (minus 27 stopni). Biegacze mieli rywalizować w biegu na 15 km. Jednym z faworytów był 23-letni wtedy Józef Łuszczek.

W piątek, 23 lutego 2001 roku, w Lahti warunki były niemal identyczne. Faworytem rozgrywanego przy sztucznym świetle konkursu na średniej skoczni był Adam Małysz.

Łuszczek, przygotowujący się do biegu na 15 km, wstał wcześnie rano. - Miałem sen. Śniło mi się, że polski hymn grają - wspominał brązowy medalista tamtych mistrzostw w biegu na 30 km. Małyszowi nic się nie śniło.

Obudził się w około godziny ósmej rano miejscowego czasu. Łuszczek na śniadanie zjadł kilka kanapek z serem i szynką, płatki na mleku, pomidory. Jadłospis Adama był podobny, tyle że porcja na pewno mniejsza. Skoczkowie jedzą zdecydowanie mniej niż biegacze. - Adam sam sobie wybiera produkty, które je - mówi fizjolog polskiej kadry, doktor Jerzy Żołądź. - Wie tylko, czego mu nie wolno. Poza tym sam komponuje sobie zestaw.

Łuszczek, wraz z trenerem Edwardem Budnym, byli na trasie godzinę przed biegiem. Wcześniej mieli rozgrzewkę, a trener smarował narty. Pierwszy zawodnik ruszał na trasę o 13 (wtedy w Polsce była 11). Łuszczek biegł z jednym z ostatnich numerów, 73., i startował kilkanaście minut przed południem polskiego czasu. Przed nim na trasę wyruszyli najgroźniejsi rywale - Rosjanin Biełajew i Fin Mieto.

Małysz przyjechał na skocznię trochę po dziewiątej. - Adam sam zdecydował, że będzie skakał w obu seriach - powiedział trener Apoloniusz Tajner. - Chciał po prostu oswoić się ze skocznią. a nie siedzieć w wiosce.

W serii treningowej Polak uzyskał 81 m, w kwalifikacjach 90,5 m. Do konkursu, oprócz Małysza, zakwalifikowali się także Marcin Bachleda i Wojciech Skupień. Zawiódł Robert Mateja - 64 m nie dały mu awansu i w konkursie nie startował. - Trafił na fatalne warunki. Powiał zły wiatr i niestety.. Stało się - mówił trener Tajner.

Mateja nie musiał więc, w odróżnieniu od pozostałych polskich skoczków, wdrapywać się na średnią skocznię (dokładnie 263 stopnie). W kwalifikacjach i na treningu zabrakło ośmiu zawodników z pierwszej piętnastki PŚ, którzy mają zapewniony udział w konkursie niezależnie od wyniku. Mróz i wiatr wystraszył m.in. wszystkich czterech Finów (Ville Kantee, Janne Ahonen, Risto Jussilainen, Matti Hautamaeki), Niemców Svena Hannawalda i Martina Schmitta oraz Austriaków Martina Hoellwartha i Stefana Horngachera.

Bieg i skoki po złoto

23 lata temu podczas biegu Łuszczek długo nie był pierwszy. Na dziesiątym kilometrze miał jeszcze 15 km straty do prowadzącego Biełajewa. Potem ruszył. - Myśmy pojechali do Lahti po złoty medal. Józek był w wielkiej formie. Dziwię się, czemu nie wygrał biegu na 30 km - mówi trener Budny. - Biegłem tak szybko, że dopingujący mnie dwuboiści nie mogli za mną skrótami nadążyć - opowiadał Łuszczek. Półtora kilometra przed metą strata wynosiła pół sekundy. Łuszczek postawił wszystko na jedną kartę. Ryzykował, bo w biegach o potknięcie i upadek nietrudno. Na mecie miał dwie sekundy przewagi. - Nie przewróciłem się z wyczerpania. Nigdy nie padałem za metą. Zwycięzca nigdy nie jest zmęczony - wspominał biegacz.

Polska ekipa przyjechała na skocznię kilka minut przed 15. O 16 rozpoczęła się seria treningowa. Małysz uzyskał 90,5 m. To była trzecie odległość. O pół metra dalej skoczył Wolfgang Loitzl (Austria), o metr jego rodak Stefan Horngacher. Skupień uzyskał 84,5 m, a Bachleda 80. To były przyzwoite odległości.

Rozpoczął się konkurs. Na podejście dla prasy minister transportu Szyszko i poseł Kamiński. Gdzieś na trybunach premier Jerzy Buzek, który przed zawodami odwiedził muzeum narciarskie tuż przy skoczni. Na symulatorze oddał skok i się przewrócił. Potem strzelał z karabinku do tarczy biatlonowej. Trafił raz, a szef BOR trzy razy.

Jako jeden z pierwszych skakał Marcin Bachleda. 78,5 m. Rozpoczęło się odliczanie zawodników gorszych od zakopiańczyka. Udało się, Marcin wszedł do trzydziestki. Potem, z numerem 29 Wojciech Skupień. 84,5 m. Dobry skok. I nagle zmieniły się warunki pogodowe. Wiatr płatał figle najlepszym. Wiał wszędzie, tylko nie pod narty. Stąd w dziesiątce zabrakło takich sław, jak Goldberger, Kasai, Herr, Jussilainen, Harada... To, że sprawcą nieszczęścia był wiatr udowodnili w drugiej serii.

Skaczą najlepsi. Robi się zimno i gorąco. Ahonen - tylko 86 m. Schmitt. Ten nie zawodzi 91,5 m. Świetny styl, tylko cmokać z zachwytu. I wreszcie Adam. Minimalnie za wcześnie wychodzi z progu. Ląduje na 89,5 metrze. Ma sześć punktów mniej niż Schmitt, tylko o jeden więcej niż Austriak Hoellwarth. - Niewiarygodny jest ten Schmitt - mówi premier Buzek, któremu z zimna kostnieją palce u nóg i na drugą serię przenosi się do kabiny komentatorów TV.

Robi się coraz zimniej. Temperatura odczuwalna, szczególnie w palce u nóg, to minus 40 stopni. Czekamy. Bachleda jest ostatecznie 26., Skupień spada z dziesiątego na piętnaste miejsce.

Napięcie sięga zenitu. Z zimna nerwowo tupiemy w rytm muzyki, która nieustannie płynie z głośników. Bez tego nie da się wytrzymać. Największa wrzawa robi się, kiedy na belce staje Ahonen. Przeciągłe Hiiiiiiiii, haaaaaa, zakończone jest "jjjjjjjjj". To jęk zawodu. Austriacy Horngacher i Hoellwarth nie marnują szansy. Skaczą daleko i przed Adamem oraz Martinem są pierwsi.

Na belce jest Polak. Poprawia gogle, zakłada je na nos. Chwila ogromnego napięcia. Uda się, czy nie. Musi iść na całość.... I rusza. Jak z katapulty wychodzi z progu. I leci. Wreszcie tak jak powinien. Długo, bardzo długo. Nie chce spaść, jak Schmitt w poniedziałek. 98 metrów. Nokaut. I bardzo wysokie noty. Schmitt musi wylądować przynajmniej na 95 metrze.

Po pierwszym skoku Niemiec szedł spokojny, wyluzowany. Jak to on. Martin, którego za zięcia chciałaby podobno każda niemiecka matka. Uśmiechnięty. Po skoku Adama mina na progu mu rzednie. Tymczasem Małysz już odpiął narty. Niby nie patrzy w górę. Ale jednak. Odwraca się, gdy leci rywal. Schmitt ląduje na czerwonej kresce. POLAK MISTRZEM ŚWIATA. Niemiec nie przekracza 90 metrów. O trzynaście punktów mniej niż Polak. Małysz szaleje z radości. Nie zakłada nawet kurtki. Wychodzi na środek z nartami i kłania się ludziom. Raz, drugi, trzeci. Ściska się z dziennikarzami. Udowadnia wszystkim, że jest wielki. I ci, którzy sądzili, że na dużej skoczni przegrał, powinni teraz przepraszać.

Nowe szaty mistrzów

To nie wszystkie podobieństwa u naszych mistrzów świata. Trzy miesiące przed MŚ, w grudniu 1977 roku Łuszczek zajął drugie miejsce w biegu PŚ w Davos. - Powiedziałem trenerowi Budnemu, że garnitury trzeba kupić. Ja nie miałem żadnego, bo nie lubiłem - mówił Łuszczek i opowiadał, że kiedy dostał pierwszy w życiu dres, to chodził w nim na okrągło. - Nawet spałem w nim. Mówiłem rodzicom, że choć lato, to jest mi zimno...

Kilka dni przed MŚ polscy skoczkowie przygotowywali się w Ramsau. Ich menedżer, Austriak Edi Federer, zorganizował im zakupy w jednym z domów towarowych. Zawodnicy dostali spodnie levis'a, koszule, swetry, krawaty. Do Finlandii ekipa skoczków przyjechała ubrana jednakowo.

Łuszczkowi polski hymn zagrano tego samego dnia, którego zdobył medal. - Na najwyższym podium stałem dumny. Mazurka Dąbrowskiego nie śpiewałem. Słuchałem, bo kilkudziesięciu Polaków śpiewało na trybunach. Łzy same do oczu napłynęły. Patrzyłem, jak polska flaga idzie do góry. Wyżej od innych. I przepełniała mnie duma, że wygrałem z Ruskimi, Skandynawami i resztą...

Małyszowi hymn dopiero zagrają. W sobotę wieczorem. Wszystko przez to, że konkurs odbył się wieczorem, potem były wywiady dla telewizji i konferencja prasowa. A w Lahti uroczystości odbywają się o 20 wieczorem, na rynku głównym. My wysłuchamy Mazurka Dąbrowskiego w sobotę. Wczoraj Małyszowi jedynie na chwilę podano medal (do dekoracji) oraz bukiet kwiatów - na stałe.

- To najpiękniejsza reżyseria, jaką wymarzyć. Pokazał, że najlepszy na świecie. Po pierwszym dramaturgia, a teraz nikt nie może mieć wątpliwości - powiedział premier.

Wyniki konkursu skoków na średniej skoczni:

1. Adam Małysz (Polska) 246 pkt (89,5 m/98,0 m)

2. Martin Schmitt (Niemcy) 233,0 (91,5/90,0)

3. Martin Hoellwarth (Austria) 223,0 (88,5/88,5)

4. Stefan Horngacher (Austria) 219,0 (86,5/89,0)

5. Masahiko Harada (Japonia) 217,5 (81,0/94,0)

6. Andreas Goldberger (Austria) 216,5 (80,5/93,5)

6. Janne Ahonen (Finlandia) 216,5 (86,0/87,5)

8. Noriaki Kasai (Japonia) 215,5 (80,5/92,5)

9. Matti Hautamaeki (Finlandia) 214,0 (82,0/92,0)

10.Ville Kantee (Finlandia) 212,5 (85,5/87,5)

...

15.Wojciech Skupień 201,0 (84,5/84,0)

26.Marcin Bachleda 173,0 (78,5/77,5)