Apoloniusz Tajner dla Gazety: Musi być lepiej

Apoloniusz Tajner dla Gazety: Jestem gotów i na siłach poprowadzić kadrę i Adama do igrzysk w Turynie. Ale na razie mam wszystkiego dość, więc składam rezygnację.

Robert Błoński: Czy panuje Pan nad sytuacją?

Apoloniusz Tajner: Tak. Nad wszystkim panowałem i panuję.

To dlaczego ten sezon był nieudany?

- Już dawno powiedziałem, że celowo opuszczamy letnią Grand Prix. Skoczkowie trenowali z większymi obciążeniami. I spodziewałem się słabszej formy. Wszystkich, nie tylko Adama. Ale jestem przekonany, że te obciążenia przyniosą pożytek w kolejnych sezonach. Gdybym jeszcze raz miał zaczynać ten sezon od początku, wszystko zrobiłbym tak samo. Może tylko wcześniej niż w październiku nawiązałbym współpracę z fizjologiem Aleksandrem Tyką.

Czyli nie jest Pan zawiedziony?

- Jestem. W listopadzie Adam skakał jak za najlepszych czasów. Były nawet myśli, że po raz czwarty zdobędzie Puchar. I nawet był liderem przez pierwszych kilka konkursów. Załamanie przyszło potem.

Miejsce Adama w PŚ to...?

- ...Jeśli nie wygrał, nie ma znaczenia, którą lokatę zajął. To był słabszy sezon, a na dodatek pod koniec do wszystkiego doszła kontuzja, która uniemożliwiła mu starty. Dobrze, że jest w piętnastce, bo następny sezon rozpocznie bez konieczności skakania w kwalifikacjach. Choć dla zawodnika tej klasy nie ma to znaczenia.

Forma skoczków faluje. I dotyczy to wszystkich: tych z czołówki i z drugiej czy trzeciej dziesiątki. Do tej pory Adam zawsze wychodził z dołka. W 2001 roku miał świetny grudzień, na Turniej Czterech Skoczni jechał jako faworyt. Skończył na czwartym miejscu, pierwszy był Hannawald, który wygrywał wtedy wszystko. Kiedy jednak Niemiec zgasł, Adam zdobył PŚ. W zeszłym roku w TCS Adam był trzeci, teraz 15... W skokach działają różne mechanizmy, których nie potrafią wytłumaczyć ani trenerzy, ani naukowcy. Gdyby spojrzeć na to z dystansu, wahania najmniej widoczne są tam, gdzie jest kilku dobrych skoczków. Ten, który ma problemy, odpoczywa, a skaczą inni. Na tym samym poziomie. Poza tym skoczkowie nie zawsze mają kłopoty tylko na skoczni... Czasem to, co dzieje się w ich życiu osobistym, też ma wpływ.

Ponad trzy lata temu, kiedy zostawałem szkoleniowcem kadry, wiedziałem, jak chłopcy pracowali przez ostatnie kilka lat z trenerem Mikeską. Wszystko oparte było na przygotowaniu fizycznym kosztem techniki i innych spraw. Te kilka lat pracy dało efekty. Potem przyszło załamanie formy, kryzys Małysza, ale podwalina była... Każdy zawodnik musi ciężko trenować, musi być baza, z której korzysta przez lata. Już pod koniec ubiegłego sezonu widać było, że organizmy trzeba podładować. Że w następnym cyklu przygotowań trzeba oddać więcej skoków, przebiec więcej kilometrów, przerzucić więcej kilogramów na siłowni. Bo zapasy były na wyczerpaniu. Organizm był cały czas w treningu, ale trzeba było na nowo dojść nawet do przemęczenia fizycznego.

Małysz nie miał teraz siły?

- To nie tak. Po prostu razem z Piotrkiem Fijasem uznaliśmy, że minionego lata zawodnicy muszą trenować mocniej. Zwiększyliśmy objętość zajęć fizycznych, by starczyło tego na dwa kolejne lata, w tym przyszłoroczne MŚ i igrzyska w Turynie. Po treningach objętościowych chcemy - w następnych dwóch sezonach - przejść na treningi "chytre", by to przygotowanie fizyczne wykorzystać.

Zawodnicy też są sfrustrowani. Wykonali większą pracę, a skaczą słabiej. Ale jej efekty przyjdą.

To co się stało w Zakopanem, gdy Małysz dwa razy był drugi?

- Szczerze? Byliśmy z Piotrem bardzo, ale to bardzo zdziwieni tymi wynikami. On ma wielkie możliwości. Na Wielkiej Krokwi miał wiele szczęścia, trafił świetne warunki i je wykorzystał. Ale wtedy nie był w formie na dwa drugie miejsca. Przed Zakopanem odpoczął od zgiełku PŚ, dziennikarzy. Pracował z trenerem klubowym. Udało nam się zmylić wszystkich. Ja i Piotrek byliśmy w Zakopanem, Adam i Jasio Szturc w Beskidach, na małych skoczniach. Wokół tego zrobiono atmosferę nieadekwatną do wydarzenia.

Gazety pisały: "Rozłam!".

- Bzdura. Tak to przedstawiono, a nikt nie wiedział, jak jest naprawdę. Coś panu powiem. Rok temu, po TCS, Małysz poprosił o to samo co teraz. Po konkursie w Bischofshofen były zawody w Libercu. Adam pojechał tam zakatarzony, w kiepskiej formie psychofizycznej. W sobotę był 16., w niedzielę zawody odwołano. Chciał wracać do Wisły, do Jana Szturca. Usiedliśmy więc z Piotrem i z nim i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Przekonaliśmy go, że wyjdziemy z tego kryzysu, że mamy pomysły. Adam nie pojechał do Willingen. Gdybyśmy wtedy ulegli, byłoby to samo co teraz. Taka sama nagonka. I zapewniam: nie byłoby dwóch złotych medali mistrzostw świata.

To czemu w tym sezonie Małysz trenował z wujkiem?

- Bo był bardziej zdecydowany w swoich prośbach. Ja nigdy nie byłem apodyktyczny, wszystko odbywa się na zasadzie partnerstwa i rozmów, a nie zakazów i nakazów. Nie było między nami żadnych konfliktów.

Dlaczego tak nerwowo reagował Pan na krytykę?

- Bo w poprzednich trzech sezonach Adam zdobył więcej niż jakikolwiek skoczek. Przywiózł grad medali z każdej największej imprezy, dziesiątki razy był na podium PŚ, zdobył go trzy razy z rzędu... No więc chyba coś w tej grupie było dobrze poukładane, metody były w porządku... Ktoś go przygotował. Ta chwila załamania musiała przyjść. Mimo że wszystko robiliśmy najlepiej, jak umieliśmy. Niczego nie zaniedbaliśmy. Ale proszę zobaczyć, jak bardzo "rozsypał się" Hannawald. Inni też mieli problemy. My, trenerzy, na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Każdy, kto kiedyś zaczął wygrywać, kiedyś przestawał to robić. To naturalne i dotyczy wszystkich. A przyczyn tego jest cała gama...

A moja nerwowa reakcja wynika z tego, że to bardzo dotknęło moją żonę. Ja jestem odporniejszy, ona - mniej. Nie umiała tego zrozumieć, przeżywała i to wyprowadzało mnie z równowagi.

Adam też stał się nerwowy... Zbeształ ostatnio dziennikarzy pytających o jego zdrowie...

- To już trwa cztery lata. Niech pan postawi się w jego sytuacji... Z każdych zawodów, obojętnie, czy wraca w dzień, czy w nocy, pierwsza osoba, którą widzi pod domem, to dziennikarz, fotograf albo kamerzysta. To rodzi w nim frustrację, chce trochę prywatności. Z Ameryki wrócił pokiereszowany, nie miał co chwalić się swoją twarzą... W szpitalu musiał chować się po pokojach, by był spokojnie przebadany, ja go rozumiem.

Czy między Panem a Adamem jest tak, jak było, kiedy wygrywał?

- Tak. Nie ma nerwów, nieufności... Nie było żadnej sytuacji, która zmieniłaby ten układ.

Czy skoki nadal są dla niego najważniejsze?

- Mam o Adamie jak najlepsze zdanie. Trzeba być wielkim człowiekiem, by być zdolnym do takich wyników...

Ale ma na głowie więcej niż parę lat temu. Wygrywa plebiscyty, jest człowiekiem sukcesu mile widzianym na salonach, ma fundację, na którą jeśli ktoś daje pieniądze, to oczekuje obecności Adama w swojej firmie...

- To zrozumiałe, że jego życie zmieniło się o 180 stopni. Bardzo jestem ciekawy, co teraz będzie z Mateuszem Rutkowskim. Kilka lat temu zaczynaliśmy z Adamem w spokoju. Była świetna atmosfera, nie było takiego zainteresowania mediów. A teraz Mateusz bardzo szybko zgubił swoją anonimowość. Ale jego mistrzostwo świata zostało za bardzo rozdmuchane... Pierwsze strony gazet... On jest jak Adam - prosty i skromny. Chce tylko dobrze skakać. Potrzeba mu spokoju, a nie wiem, czy jeszcze będzie go miał.

Czy to talent na miarę Małysza?

- Nie wiem... Adam ma nie tylko talent, ale i wspaniały charakter, jest stworzony do skoków.

Dlaczego nie mamy drugiego skoczka w trzydziestce PŚ?

- Dziesięć lat temu mieliśmy tylko Wojtka Skupnia. W ostatnich latach nastąpił rozwój.

Ale wszystko dzięki Małyszowi...

- Jesteśmy na coraz lepszej drodze, mamy drużynowych wicemistrzów świata juniorów. Poza tym powiem tak: talent do skakania mają wszyscy zawodnicy z pierwszej pięćdziesiątki PŚ. Do talentu musi dojść także fizjologia. Adam jest unikatem pod tym względem. Ma dynamiczne, błyskawiczne mięśnie. U innych pewnych rzeczy nie można poprawić treningiem, doprowadzić do takiego stanu, który u Adama jest naturalny.

Mateja, Skupień, Tajner, Pochwała, Bachleda nie zrobili postępu w ostatnich latach...

- Robert i Wojtek to starsi zawodnicy. Co jakiś czas musieli się dostosowywać do nowych warunków. Najpierw do stylu V, potem do nowoczesnych profili skoczni... I tak się dopasowywali, że... stracili mnóstwo czasu i doszli do granic swoich możliwości. Dla tych młodych najlepszy czas się zbliża. Pettersen zaczął skakać w wieku 23 lat, a Bredesen osiągnął największe sukcesy po 27. roku życia.

Widzi Pan jeszcze szanse na sukces?

- Oczywiście. Musi być lepiej. I będzie.

A kto będzie trenerem Małysza? Kuttin? W Planicy on prowadził trening imitacyjny, wynosił Adama do góry... Gazety napisały, że to Austriak będzie trenerem Polski w przyszłym sezonie.

- Bo Piotr Fijas był wcześniej w Polsce, z Marcinem Bachledą. I jego funkcję przejął Kuttin, a w Słowenii, kiedy już byli wszyscy, nie zmienialiśmy tego. Ja też wiele razy podnosiłem Adama, ale nie mam tego wyczucia co Piotrek czy Heinz. Proszę, jak do nawet takiej błahostki można dorobić ideologię.

17 kwietnia kończy Pan 50 lat... Będzie Pan wtedy...

- ...w domu, w Wiśle. Z najbliższymi i przyjaciółmi. Oprócz tego, że kondycja fizyczna coraz słabsza i muszę na siebie trochę bardziej uważać, to... cholera, psychicznie aż nie pasuje mi ta pięćdziesiątka (śmiech).

Ale czy będzie Pan wtedy trenerem kadry?

- Składam rezygnację, bo nie chcę już dłużej, by znęcano się nade mną. Na razie mam wszystkiego dość i do stołka nie jestem przyspawany. Ale powiem tak: nie jestem wypalony. Wręcz przeciwnie. Jestem gotów i na siłach poprowadzić kadrę i Adama do igrzysk w Turynie. Czyli wypełnić kontrakt.

Czy Tajner powinien mimo wszystko zostać trenerem Małysza?