Apoloniusz Tajner: Tak. Nad wszystkim panowałem i panuję.
- Już dawno powiedziałem, że celowo opuszczamy letnią Grand Prix. Skoczkowie trenowali z większymi obciążeniami. I spodziewałem się słabszej formy. Wszystkich, nie tylko Adama. Ale jestem przekonany, że te obciążenia przyniosą pożytek w kolejnych sezonach. Gdybym jeszcze raz miał zaczynać ten sezon od początku, wszystko zrobiłbym tak samo. Może tylko wcześniej niż w październiku nawiązałbym współpracę z fizjologiem Aleksandrem Tyką.
- ...Jeśli nie wygrał, nie ma znaczenia, którą lokatę zajął. To był słabszy sezon, a na dodatek pod koniec do wszystkiego doszła kontuzja, która uniemożliwiła mu starty. Dobrze, że jest w piętnastce, bo następny sezon rozpocznie bez konieczności skakania w kwalifikacjach. Choć dla zawodnika tej klasy nie ma to znaczenia.
Ponad trzy lata temu, kiedy zostawałem szkoleniowcem kadry, wiedziałem, jak chłopcy pracowali przez ostatnie kilka lat z trenerem Mikeską. Wszystko oparte było na przygotowaniu fizycznym kosztem techniki i innych spraw. Te kilka lat pracy dało efekty. Potem przyszło załamanie formy, kryzys Małysza, ale podwalina była... Każdy zawodnik musi ciężko trenować, musi być baza, z której korzysta przez lata. Już pod koniec ubiegłego sezonu widać było, że organizmy trzeba podładować. Że w następnym cyklu przygotowań trzeba oddać więcej skoków, przebiec więcej kilometrów, przerzucić więcej kilogramów na siłowni. Bo zapasy były na wyczerpaniu. Organizm był cały czas w treningu, ale trzeba było na nowo dojść nawet do przemęczenia fizycznego.
- To nie tak. Po prostu razem z Piotrkiem Fijasem uznaliśmy, że minionego lata zawodnicy muszą trenować mocniej. Zwiększyliśmy objętość zajęć fizycznych, by starczyło tego na dwa kolejne lata, w tym przyszłoroczne MŚ i igrzyska w Turynie. Po treningach objętościowych chcemy - w następnych dwóch sezonach - przejść na treningi "chytre", by to przygotowanie fizyczne wykorzystać.
Zawodnicy też są sfrustrowani. Wykonali większą pracę, a skaczą słabiej. Ale jej efekty przyjdą.
- Szczerze? Byliśmy z Piotrem bardzo, ale to bardzo zdziwieni tymi wynikami. On ma wielkie możliwości. Na Wielkiej Krokwi miał wiele szczęścia, trafił świetne warunki i je wykorzystał. Ale wtedy nie był w formie na dwa drugie miejsca. Przed Zakopanem odpoczął od zgiełku PŚ, dziennikarzy. Pracował z trenerem klubowym. Udało nam się zmylić wszystkich. Ja i Piotrek byliśmy w Zakopanem, Adam i Jasio Szturc w Beskidach, na małych skoczniach. Wokół tego zrobiono atmosferę nieadekwatną do wydarzenia.
- Bzdura. Tak to przedstawiono, a nikt nie wiedział, jak jest naprawdę. Coś panu powiem. Rok temu, po TCS, Małysz poprosił o to samo co teraz. Po konkursie w Bischofshofen były zawody w Libercu. Adam pojechał tam zakatarzony, w kiepskiej formie psychofizycznej. W sobotę był 16., w niedzielę zawody odwołano. Chciał wracać do Wisły, do Jana Szturca. Usiedliśmy więc z Piotrem i z nim i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Przekonaliśmy go, że wyjdziemy z tego kryzysu, że mamy pomysły. Adam nie pojechał do Willingen. Gdybyśmy wtedy ulegli, byłoby to samo co teraz. Taka sama nagonka. I zapewniam: nie byłoby dwóch złotych medali mistrzostw świata.
- Bo był bardziej zdecydowany w swoich prośbach. Ja nigdy nie byłem apodyktyczny, wszystko odbywa się na zasadzie partnerstwa i rozmów, a nie zakazów i nakazów. Nie było między nami żadnych konfliktów.
- Bo w poprzednich trzech sezonach Adam zdobył więcej niż jakikolwiek skoczek. Przywiózł grad medali z każdej największej imprezy, dziesiątki razy był na podium PŚ, zdobył go trzy razy z rzędu... No więc chyba coś w tej grupie było dobrze poukładane, metody były w porządku... Ktoś go przygotował. Ta chwila załamania musiała przyjść. Mimo że wszystko robiliśmy najlepiej, jak umieliśmy. Niczego nie zaniedbaliśmy. Ale proszę zobaczyć, jak bardzo "rozsypał się" Hannawald. Inni też mieli problemy. My, trenerzy, na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Każdy, kto kiedyś zaczął wygrywać, kiedyś przestawał to robić. To naturalne i dotyczy wszystkich. A przyczyn tego jest cała gama...
A moja nerwowa reakcja wynika z tego, że to bardzo dotknęło moją żonę. Ja jestem odporniejszy, ona - mniej. Nie umiała tego zrozumieć, przeżywała i to wyprowadzało mnie z równowagi.
- To już trwa cztery lata. Niech pan postawi się w jego sytuacji... Z każdych zawodów, obojętnie, czy wraca w dzień, czy w nocy, pierwsza osoba, którą widzi pod domem, to dziennikarz, fotograf albo kamerzysta. To rodzi w nim frustrację, chce trochę prywatności. Z Ameryki wrócił pokiereszowany, nie miał co chwalić się swoją twarzą... W szpitalu musiał chować się po pokojach, by był spokojnie przebadany, ja go rozumiem.
- Tak. Nie ma nerwów, nieufności... Nie było żadnej sytuacji, która zmieniłaby ten układ.
- Mam o Adamie jak najlepsze zdanie. Trzeba być wielkim człowiekiem, by być zdolnym do takich wyników...
- To zrozumiałe, że jego życie zmieniło się o 180 stopni. Bardzo jestem ciekawy, co teraz będzie z Mateuszem Rutkowskim. Kilka lat temu zaczynaliśmy z Adamem w spokoju. Była świetna atmosfera, nie było takiego zainteresowania mediów. A teraz Mateusz bardzo szybko zgubił swoją anonimowość. Ale jego mistrzostwo świata zostało za bardzo rozdmuchane... Pierwsze strony gazet... On jest jak Adam - prosty i skromny. Chce tylko dobrze skakać. Potrzeba mu spokoju, a nie wiem, czy jeszcze będzie go miał.
- Nie wiem... Adam ma nie tylko talent, ale i wspaniały charakter, jest stworzony do skoków.
- Dziesięć lat temu mieliśmy tylko Wojtka Skupnia. W ostatnich latach nastąpił rozwój.
- Jesteśmy na coraz lepszej drodze, mamy drużynowych wicemistrzów świata juniorów. Poza tym powiem tak: talent do skakania mają wszyscy zawodnicy z pierwszej pięćdziesiątki PŚ. Do talentu musi dojść także fizjologia. Adam jest unikatem pod tym względem. Ma dynamiczne, błyskawiczne mięśnie. U innych pewnych rzeczy nie można poprawić treningiem, doprowadzić do takiego stanu, który u Adama jest naturalny.
- Robert i Wojtek to starsi zawodnicy. Co jakiś czas musieli się dostosowywać do nowych warunków. Najpierw do stylu V, potem do nowoczesnych profili skoczni... I tak się dopasowywali, że... stracili mnóstwo czasu i doszli do granic swoich możliwości. Dla tych młodych najlepszy czas się zbliża. Pettersen zaczął skakać w wieku 23 lat, a Bredesen osiągnął największe sukcesy po 27. roku życia.
- Oczywiście. Musi być lepiej. I będzie.
- Bo Piotr Fijas był wcześniej w Polsce, z Marcinem Bachledą. I jego funkcję przejął Kuttin, a w Słowenii, kiedy już byli wszyscy, nie zmienialiśmy tego. Ja też wiele razy podnosiłem Adama, ale nie mam tego wyczucia co Piotrek czy Heinz. Proszę, jak do nawet takiej błahostki można dorobić ideologię.
- ...w domu, w Wiśle. Z najbliższymi i przyjaciółmi. Oprócz tego, że kondycja fizyczna coraz słabsza i muszę na siebie trochę bardziej uważać, to... cholera, psychicznie aż nie pasuje mi ta pięćdziesiątka (śmiech).
- Składam rezygnację, bo nie chcę już dłużej, by znęcano się nade mną. Na razie mam wszystkiego dość i do stołka nie jestem przyspawany. Ale powiem tak: nie jestem wypalony. Wręcz przeciwnie. Jestem gotów i na siłach poprowadzić kadrę i Adama do igrzysk w Turynie. Czyli wypełnić kontrakt.