Wiele osób po moim wypadku podczas Tirreno - Adriatico w 2002 r. [Wadecki na finiszu jednego z etapów upadł, uderzył głową o asfalt i stracił przytomność; w szpitalu w Neapolu przeszedł operację czaszki, potem przez kilka dni był w stanie sztucznej śpiączki - red.] zadawało mi pytanie, czy nie boję się wrócić do kolarstwa, czy nie czuję strachu przed kolejnym startem. Dla mnie były to dziwne pytania. Bo ja bardzo chciałem wrócić do startów! Byłem niesamowicie zmotywowany, by pokazać wszystkim, że potrafię jeździć i wygrywać [Wadecki już po kilkunastu dniach wznowił treningi - red.].
Oczywiście w każdym sportowcu jest - może nie cień strachu - ale takiej rezerwy, że coś znów może się stać. To ryzyko bycia zawodnikiem i każdy z nas zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego nie sądzę, by Małysz miał jakiekolwiek obawy czy też blokadę przed powrotem na skocznię. Powinien to zrobić jak najszybciej. Z tego, co wiem, nie jest połamany, więc na jego miejscu wystartowałbym już w kolejnych zawodach pucharowych.
Zwłaszcza że podczas tego fatalnego upadku stracił przytomność. Ja też straciłem, upadając w 2002 r., i dopiero z postronnych relacji dowiedziałem się, co się stało. Mój mózg nie zanotował bólu ani żadnych innych negatywnych relacji. Uważam, że gorzej byłoby ze mną, gdybym był w pełni świadomy tego, co się stało. Poza tym Małysz ma przecież do pomocy psychologa. To bardzo ważne - korzystałem z takiej pomocy po upadku. I uważam, że to bardzo pomaga.