Kiepska gra piłkarzy Jerzego Engela na koreańskim mundialu sprawiła, że kibice szybko zapomnieli im dobrą postawę w eliminacjach. Tymczasem Małysz, najwybitniejszy i najpopularniejszy sportowiec w Polsce, ma status nietykalnego. Zasłużył na to wspaniałym triumfem w Turnieju Czterech Skoczni 2001, dwoma medalami olimpijskimi, trzema tytułami mistrza świata, ale przede wszystkim wieloma momentami wzruszeń, których dostarczył 40-milionowemu krajowi zastygającemu podczas jego lotów z otwartymi ustami. Małysz jest w sercach fanów niezastąpiony, jedyny i kilka gorszych skoków zmienić tego nie jest w stanie. Nie ma to jednak wpływu na fakt, że frustracja jego słabszą formą narasta i chęć znalezienia powodów także.
W konsekwencji tych poszukiwań najłatwiej wziąć na cel Apoloniusza Tajnera. Na niego spada rola piorunochronu rozpostartego nad genialnym polskim skoczkiem. A więc jeśli coś trzeba zmienić, to trzeba zmienić Tajnera?
Przeciwnicy trenera często odwołują się do tego, co się dzieje z innymi skoczkami kadry A. Jak skacze Skupień, a zwłaszcza Mateja, który miał ponoć nie mniejszy talent od Małysza? Czemu Pochwała zrobił krok wstecz, a Tomisław Tajner i Marcin Bachleda drepczą w miejscu? Można w tej sytuacji dojść do wniosku, że sukcesy Małysza to wyłącznie zasługa jego talentu, a Apoloniusz Tajner mu nie pomaga. Bo gdyby był dobrym trenerem, mielibyśmy w czołówce kilku innych zawodników. Warto jednak przypomnieć, że zanim Tajner zaczął pracować z kadrą, w czołówce nie było z Polski nikogo, a nawet taki fenomen jak Małysz miał poważne problemy, by wydobyć się z przeciętności.
Pierwsze głosy za odwołaniem Tajnera pojawiły się przed dwoma laty, po 50. Turnieju Czterech Skoczni, kiedy Małysz przeżywał pierwszy kryzys po eksplozji w 2001 r. Tajner został, asystując skoczkowi w triumfie w Pucharze Świata w Zakopanem, a potem w Salt Lake City, skąd Małysz przywiózł dwa olimpijskie medale. Ale 12 miesięcy później było tak samo. Małysz znów skakał słabiej i znowu Tajner był temu winien. Został na mistrzostwa świata w Predazzo, gdzie Adam skoczył po dwa złote medale wzbogacone jeszcze na koniec sezonu trzecim triumfem w Pucharze Świata. Ale po kolejnych 12 miesiącach Tajner znów jest złym trenerem.
Niby wszyscy są świadomi, że nie było skoczka w historii, który by wciąż wygrywał. Wiemy, że kryzys formy przeżywali i Nykaenen, i Weissflog, a Norweg Espen Bredesen - zanim został w Lillehammer mistrzem olimpijskim - dwa lata wcześniej w Albertville skakał jak słynny Eddie Orzeł - robiący na skoczni kabaret. A Simon Ammann, który w Salt Lake City przeszedł do historii, a dziś szuka formy na wszystkich skoczniach świata? Niby więc wszyscy zdajemy sobie sprawę, że fortuna w skokach na pstrym koniu jeździ, ale akceptujemy to tylko o tyle, o ile Adama to nie dotyczy.
Dlaczego Małysz nie wygrywa, nie wiem. Ale przynajmniej wiem, że ci, którzy mówią, że wiedzą, też nie wiedzą. Tajnera można zmienić lub zostawić i nikt nie przewidzi, co będzie. Wykluczyć nie można, że mistrzowi skoków potrzebny jest nowy impuls, którego stary trener dać mu już nie jest w stanie. Może roszady na stanowisku szkoleniowca coś by poprawiły, choćby przypadkiem. Być może zbiegłyby się z kolejną eksplozją fenomenalnego talentu? A jeśli nie? To po fakcie będziemy wiedzieć, że w sukcesach Małysza Tajner miał jednak swój udział.
Słabsza forma Małysza nie przychodzi pierwszy raz. Kilka razy polski mistrz potrafił ją przezwyciężyć z pomocą Apoloniusza Tajnera. Być może więc nie tylko skoczek, ale i jego trener zasługuje na większą cierpliwość niż trwającą kilka tygodni.
Nie chodzi mi o to, by bronić trenera kadry jak niepodległości. Dobrze by jednak było, gdyby ci, którzy żądają jego odejścia, posługiwali się argumentami, a nie wyładowywali na nim złość za to, że ich ulubiona rozrywka - oglądanie jak polski skoczek bije wszystkich - została im odebrana.
Dla mnie sprawa jest jasna. Tylko Małysz może wiedzieć i czuć, czy z tym trenerem jest w stanie jeszcze osiagać sukcesy. Jeśli powie, że nie, wtedy dyskusja na temat zmian ma sens. Na razie jednak za mało jest danych, by uznać, że układ Małysz-Tajner się wyczerpał i będzie już tylko szkodził skoczkowi.
I niech się nie martwią ci, którzy uważają że Małysz jest za grzeczny, by powiedzieć szczerze co myśli. Jest zawodowym sportowcem i nie poświęci swojej kariery. Po prostu będzie chciał rozwodu z trenerem, zwłaszcza, że można to przecież zrobić bez skandalu.