Robert Błoński: Mieszane uczucia

W niedzielę w Oberstdorfie zaczyna się 51. Turniej Czterech Skoczni. Odżywają w nas wspomnienia. To tam równo dwa lata temu zaczęły się czasy ?Króla Nart Adama I Małysza?.

Pamiętacie przełom lat 2000/2001? Wygrał wszystkie kwalifikacje i dwa ostatnie konkursy - w Innsbrucku i Bischofschofen. Uzyskał ponad tysiąc punktów, a przewaga nad drugim zawodnikiem wynosiła 104,4 pkt. Zaskoczenie równe było euforii, a Polskę - jak długa i szeroka - ogarnęła Małyszomania. Nikt nie spodziewał się tego sukcesu, więc dlatego był on tak entuzjastycznie odebrany.

Rok temu nadzieje były wielkie. O żadnym zaskoczeniu już nie mogło być mowy. Małysz jechał na 50. Turnieju Czterech Skoczni jako wielki faworyt, mistrz i wicemistrz świata. Na początku sezonu wygrał sześć z dziewięciu konkursów PŚ. "Niczego nie obiecuję, ale Adam - jako pierwszy w historii - może wygrać wszystkie cztery konkursy" - mówił po świętach Bożego Narodzenia trener Apoloniusz Tajner. Ale bohaterem ostatnich dni starego roku i pierwszych dni nowego był Niemiec Sven Hannawald - to on jako pierwszy w historii był najlepszy we wszystkich konkursach. Nam pozostało tłumaczenie, dlaczego miało być tak dobrze, a było tak źle. Czwarte miejsce nie zadowoliło nikogo, także Małysza.

W tym roku wyjazdowi polskiej ekipy na 51. TCS towarzyszą mieszane uczucia. Tak jak formie Małysza. Adam nie wygrał w tym sezonie ani jednego z zawodów Pucharu Świata. Ale wciąż jest wśród najlepszych, utrzymuje równą formę, choć błysku nie ma. Źle skoczył raz, kiedy był 15. w Engelbergu. Poza tym zawsze jest w czołowej szóstce. A najgroźniejszym rywalom m.in. Hannawaldowi, Pettersenowi czy Widhoelzlowi zdarzało się w ogóle nie kwalifikować do trzydziestki.

Pamiętać też trzeba, że Małysz jest sam. A Austriaków, Finów, Niemców czy nawet ostatnio Norwegów - po kilku. Jak jeden skacze słabo, natychmiast pojawia się kilku innych. Adam tego wytchnienia nie ma. Koledzy z kadry lądują gdzieś w trzeciej, czasem pod koniec drugiej dziesiątki.

Teraz do Niemiec Małysz jedzie po skoku, który dał mu nowy rekord Wielkiej Krokwi. Ale pamiętamy też jego pierwszy wtorkowy skok w Zakopanem, po którym był dopiero czwarty z dziesięcioma punktami straty do Tomasza Pochwały.

Boża iskra sportowego geniuszu i wielkości na pewno w Małyszu została. Ale pojawiły się także i złe momenty.

Mimo to przed Turniejem Czterech Skoczni wiara w sukces Małysza to nie pobożne życzenia. Bo Adam wielokrotnie pokazywał, że nigdy się nie poddaje.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.