Pamiętacie przełom lat 2000/2001? Wygrał wszystkie kwalifikacje i dwa ostatnie konkursy - w Innsbrucku i Bischofschofen. Uzyskał ponad tysiąc punktów, a przewaga nad drugim zawodnikiem wynosiła 104,4 pkt. Zaskoczenie równe było euforii, a Polskę - jak długa i szeroka - ogarnęła Małyszomania. Nikt nie spodziewał się tego sukcesu, więc dlatego był on tak entuzjastycznie odebrany.
Rok temu nadzieje były wielkie. O żadnym zaskoczeniu już nie mogło być mowy. Małysz jechał na 50. Turnieju Czterech Skoczni jako wielki faworyt, mistrz i wicemistrz świata. Na początku sezonu wygrał sześć z dziewięciu konkursów PŚ. "Niczego nie obiecuję, ale Adam - jako pierwszy w historii - może wygrać wszystkie cztery konkursy" - mówił po świętach Bożego Narodzenia trener Apoloniusz Tajner. Ale bohaterem ostatnich dni starego roku i pierwszych dni nowego był Niemiec Sven Hannawald - to on jako pierwszy w historii był najlepszy we wszystkich konkursach. Nam pozostało tłumaczenie, dlaczego miało być tak dobrze, a było tak źle. Czwarte miejsce nie zadowoliło nikogo, także Małysza.
W tym roku wyjazdowi polskiej ekipy na 51. TCS towarzyszą mieszane uczucia. Tak jak formie Małysza. Adam nie wygrał w tym sezonie ani jednego z zawodów Pucharu Świata. Ale wciąż jest wśród najlepszych, utrzymuje równą formę, choć błysku nie ma. Źle skoczył raz, kiedy był 15. w Engelbergu. Poza tym zawsze jest w czołowej szóstce. A najgroźniejszym rywalom m.in. Hannawaldowi, Pettersenowi czy Widhoelzlowi zdarzało się w ogóle nie kwalifikować do trzydziestki.
Pamiętać też trzeba, że Małysz jest sam. A Austriaków, Finów, Niemców czy nawet ostatnio Norwegów - po kilku. Jak jeden skacze słabo, natychmiast pojawia się kilku innych. Adam tego wytchnienia nie ma. Koledzy z kadry lądują gdzieś w trzeciej, czasem pod koniec drugiej dziesiątki.
Teraz do Niemiec Małysz jedzie po skoku, który dał mu nowy rekord Wielkiej Krokwi. Ale pamiętamy też jego pierwszy wtorkowy skok w Zakopanem, po którym był dopiero czwarty z dziesięcioma punktami straty do Tomasza Pochwały.
Boża iskra sportowego geniuszu i wielkości na pewno w Małyszu została. Ale pojawiły się także i złe momenty.
Mimo to przed Turniejem Czterech Skoczni wiara w sukces Małysza to nie pobożne życzenia. Bo Adam wielokrotnie pokazywał, że nigdy się nie poddaje.