Jeszcze dwa lata temu mało kto słyszał o Martinie Schmitcie. Tymczasem w zeszłym roku wygrywał, jak chciał, kolejne konkursy. Do szczęścia zabrakło mu tylko zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni.
W poprzednim, 47. Turnieju Czterech Skoczni Schmitt był faworytem. W dwóch pierwszych konkursach wygrał łatwo. Prowadził już 14 punktami przed Finem Janne Ahonenem. Gdy w ekipie niemieckiej zaczęto coraz śmielej mówić o zwycięstwie, stało się coś dziwnego.
Podczas trzeciego konkursu, na skoczni Bergisel w Innsbrucku, doskonale dotychczas funkcjonująca "latająca maszyna", jak dziennikarze nazywają Schmitta, zacięła się.
Po pierwszej kolejce Niemiec był dopiero jedenasty. W drugiej nie wytrzymał napięcia i skoczył o ponad dziesięć metrów bliżej niż jego najgroźniejsi konkurenci. Jednym skokiem pozbawił się zwycięstwa w całym turnieju.
- Taki moment może zdarzyć się każdemu. Martin o tym szybko zapomni - mówił wtedy Reinhard Hess, trener reprezentacji Niemiec.
Wiedział, co mówi. W niecałe dwa miesiące później Schmitt został podwójnym mistrzem świata. Wygrał na dużej skoczni w Bischofshofen, a w turnieju drużynowym jego ostatni skok zadecydował o złocie dla Niemiec. W marcu dołożył zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Urodził się 20 stycznia 1978 roku w Tannheim w Schwarzwaldzie, rejonie Niemiec graniczącym ze Szwajcarią i Francją. To pagórkowata okolica, skąd blisko już w prawdziwe góry - szwajcarskie Alpy. Może dlatego małego Martina zawsze ciągnęło do nart. Pierwszy raz rodzice przypięli mu deski, gdy miał trzy lata.
Jednak w tym rejonie Niemiec nigdy nie było tradycji narciarstwa alpejskiego. Większość niemieckich alpejczyków pochodzi z sąsiedniej Bawarii. W Schwarzwaldzie rodzą się za to doskonali skoczkowie.
W wieku sześciu lat Schmitt po raz pierwszy wziął udział w konkursie skoków. Wtedy wiedział już, że latanie będzie jego pasją. W 1992 roku został włączony do kadry skoczków Niemieckiego Związku Narciarskiego (DSV). Zamieszkał w internacie w Furtwanger i rozpoczął intensywne treningi.
Pierwszy międzynarodowy sukces osiągnął w wieku 18 lat, zajmując ósme miejsce w konkursie Intercontinental Cup w Kuopio. Dwa lata później, w lutym 1998 roku, należał do drużyny, która zdobyła w Nagano srebrny medal olimpijski. Prawdziwy wybuch jego talentu to jednak dopiero sezon 1998/99, gdy wygrał aż dziesięć zawodów pucharowych.
Schmitt jest "w cywilu" studentem nauk ekonomicznych i sportu we Freiburgu. Przyznaje się, że dla relaksu i odmiany lubi pozjeżdżać na nartach po śniegu oraz pograć z przyjaciółmi w pi³kê no¿n±. - Te sporty to moje hobby. Skoki też, ale one są równocześnie moim zawodem - stwierdza poważnie.
- Martin wie, czego chce. Jak trzeba, rozstawia innych po kątach - przyznaje Hess i przypomina, jakim uznaniem cieszy się młody Schmitt wśród innych skoczków. W ostatnim sezonie podczas konkursu skoków w Predazzo wszyscy zawodnicy zastrajkowali. Pod kierownictwem Niemca domagali się obniżenia rozbiegu z powodów bezpieczeństwa. Po 15 minutach konkurs wznowiono, oczywiście po spełnieniu żądań Schmitta.
Schmitt odniósł sukces nie tylko na skoczni. Jest "chodzącym" bannerem reklamowym i mądrze to wykorzystuje.
- Dziś w Niemczech to najlepiej sprzedający się sportowiec. Jest idolem głównie młodych ludzi - twierdzi specjalista od reklamy.
Dzięki swej popularności 21-latek w ciągu niecałych dwóch lat zarobił więcej niż większość jego starszych kolegów ze skoczni narciarskich.
- Proszę pamiętać, że płacę 53 proc. podatku dochodowego i 15 proc. podatku obrotowego - tonuje opowieści o swoich milionowych zarobkach. - Jednak jak na mój wiek rzeczywiście zarabiam dużo - przyznaje zaraz.
Tłok nie zraża kolejnych reklamodawców. Schmitt reklamuje firmę budowlaną, znaną czekoladę, telefony komórkowe i oczywiście producenta swoich nart Rossignola.
Dla francuskiego koncernu jest tak ważny, że najlepsi fachowcy przygotowali dla niego nowe, specjalne narty, i od niedawna Schmitt skacze nie na czerwonych rossignolach, lecz żółtych, przy czym zmiana dotyczy nie tylko koloru.
- W złożonej konstrukcji skoczka najwrażliwszą częścią jest... narta. Ich zmiana jest zawsze znacząca. Na swoich czerwonych Martin zdobył tytuł mistrza świata. Co osiągnie na żółtych? - zastanawia się trener Hess.
Po raz pierwszy nowy, żółty model zaprezentował w Pucharze Świata w Zakopanem i dwukrotnie wygrał. - To moje cudowne narty - śmiał się po zwycięstwach Schmitt.
Jego nowe rossignole są dłuższe o 6-7 cm, mają 263 cm długości i są minimalnie szersze. Ciągle jeszcze technicy Schmitta nie decydują się na osiągnięcie maksymalnej dopuszczalnej długości. Według przepisów Schmitt przy wzroście 1,81 m może skakać na nartach 2,64 (1,81 x 146 proc.). - Nowa narta bardziej pasuje do mojego nowego stylu. Ważę o kilogram więcej niż rok temu, poprawiłem muskulaturę. To razem daje efekt - mówi Niemiec.
W skokach narciarskich każdy najmniejszy element na znaczenie. Gdy w zeszłym roku Schmitt po dwóch pierwszych konkursach w Turnieju Czterech Skoczni jechał do Austrii jako lider, bał się tylko jednego.
- Wiedziałem, że przy mojej małej prędkości najazdu na próg muszę być wyjątkowo skoncentrowany - mówi Niemiec.
Po upadku na treningu w Innsbrucku w konkursie zabrakło właśnie koncentracji. Teraz nowy sprzęt i nowy trening mają zniwelować kłopoty na rozbiegu.
- Jakie znaczenie ma sprzęt? Najlepiej było to widać na przykładzie Thomy i Weissfloga. Obaj byli równie mocni, ale Weissflog skakał o dziesięć metrów dalej. Gdy wreszcie Thoma zdecydował się na zmianę nart, zaczął wygrywać z Jensem - opowiada Hess.
W fantastyczną formę i nowe, "magiczne" narty Schmitta wierzyli nie tylko trener kadry i kibice. Według bukmacherów jego zwycięstwo w 48. Turnieju Czterech Skoczni było niemal pewne. Za każdą markę płacili tylko 1,7. W takim turnieju, gdzie jeden nieudany skok może pogrzebać wszelkie szanse na zwycięstwo, to niezwykły dowód uznania dla siły mistrza świata.