• Link został skopiowany

Zobaczył, co zrobili Norwegowie i zaczął pytać: "Co to jest?". Wszystko runęło

Jakub Balcerski
- Byłem zszokowany i pytałem: "Co to jest?". Usłyszałem: "absolutny bajzel" - mówi Sport.pl Bine Norcić o tym, jak dowiedział się o filmikach z manipulacjami norweskich skoczków. Słoweniec miał przejąć kadrę Norwegów po tym, jak zawieszony został zamieszany w skandal Magnus Brevig. Ale Norcić zrezygnował, a teraz tłumaczy dlaczego.
Bine Norcić współpracujący z norweskimi skoczkami (z lewej) i trener Amerykanów Tore Sneli (po prawej)
Fot. Jakub Balcerski, Sport.pl

Ustalmy chronologię. Wiosną 2022 r. po kilku latach spędzonych na prowadzeniu kadry Amerykanów i Kanadyjczyków Norcić przeniósł się do Norwegii. W nowym miejscu zajął się koordynacją funkcjonowania wszystkich kadr, ale także współpracą z Amerykanami, którzy trenują w Norwegii. Jako trener prowadził zawodników startujących w Pucharze Kontynentalnym.

Zobacz wideo To może być największe oszustwo w historii skoków. Mamy dowody

Po tym, jak ujawniliśmy w Sport.pl skandal związany z manipulacjami sprzętowymi Norwegów, Norcić został odesłany do domu. Szefowie norweskiego związku chcieli tylko, aby był z nimi w kontakcie. Najpierw myślał, że poprowadzi skoczków z grupy krajowej Norwegów, a potem, że poleci na Puchar Kontynentalny do Lahti. Skończyło się tak, że zawieszono trenera kadry A Magnusa Breviga, a Norcić miał go zastąpić. Sam jednak o niczym nie wiedział.

Z początku się zgodził. Przyleciał do Oslo, reprezentował Norwegów na spotkaniu kapitanów drużyn przed zawodami. Ale po wszystkim przez kilka godzin na rozmawiał z działaczami i przekazał im, że nie podejmie się wyzwania. Ostatecznie jeszcze raz wrócił do Słowenii i teraz pomaga, obserwując z domu, co dzieje się na Pucharze Kontynentalnym w Lahti. W rozmowie ze Sport.pl tłumaczy tę decyzję i mówi o uczuciach po tym, jak znalazł się w środku ogromnego skandalu, którzy wywołali ludzie, z którymi współpracował.

Jakub Balcerski: Miał pan zostać trenerem Norwegów i poprowadzić ich podczas konkursów turnieju Raw Air. Potem jednak pan zrezygnował. Dlaczego?

Bine Norcić: Nigdy nie powiedziałem norweskiemu związkowi, że chcę to robić. Gdy bez mojej wiedzy wybrano mnie do tej roli, trochę nie miałem wyjścia i wstępnie powiedziałem "tak", chociaż chodziło mi o pracę z zespołem. Np. o puszczaniu zawodników z wieży musieliśmy jeszcze porozmawiać. Leciałem do Oslo porozumieć się ze związkiem i zobaczyć, co i jak będę w stanie zrobić. Potem wszystko jeszcze raz przemyślałem, rozmawialiśmy długo z osobami decyzyjnymi i poinformowałem ich, że nie dam rady. Że chcę pozostać przy poprzednim trybie pracy. I tak się stało. Teraz pomagałem norweskiej kadrze zdalnie przy zawodach PK w Lahti. Musiałem też odpocząć.

Pańskie miejsce zajął Anders Fannemel. To odpowiednia osoba do takiej roli?

- Tak myślę, bo był moim asystentem przy Pucharze Kontynentalnym. Pomagał, wdrażał się już jakiś czas w rolę trenera i był naprawdę dobrym asystentem. Myślę, że poradzi sobie z nowymi zadaniami.

[Po naszej rozmowie norweskie media poinformowały, że kadra gospodarzy Raw Air rozważa wycofanie z pozostałych zawodów Pucharu Świata - w Lahti i Planicy]

Znalazł się pan w oku cyklonu. Pracuje pan w związku, w którym dokonano manipulacji sprzętowych na mistrzostwach świata, a to zmieniło się w międzynarodowy skandal. Wraz z przebiegiem śledztwa wychodzi na jaw coraz więcej nowych faktów. Jak się pan w tym wszystkim odnalazł?

- Przede wszystkim o niczym nie wiedziałem, chciałbym to zaznaczyć. Mówiły to już też inne osoby. Trwa śledztwo, oczywiście mogę w nim pomóc, jeśli tylko będę umieć. Ja miałem być osobą, która poukłada działanie kadry po tym wszystkim. Bo już wcześniej pracowałem jako koordynator działań norweskich zespołów i współpracy z Amerykanami. Podkreślę to jeszcze raz: nie byłem w to zamieszany i o niczym nie wiedziałem. Wideo, które opublikowałeś przed konkursem na dużej skoczni, zobaczyłem dopiero po drugiej serii. Podesłał mi je słoweński dziennikarz.

I jaka była pańska reakcja?

- Byłem zszokowany i zacząłem pytać: "Co to jest?". Usłyszałem: "absolutny bajzel".

Był pan na wieży trenerskiej?

- Nie, schodziłem w dół skoczni.

Rozmawiał pan z Magnusem Brevigiem?

- Widziałem się z nim. Poszedł na wywiad, a następnie zbiegł, żeby dowiedzieć się więcej, gdy pojawiły się informacje o dyskwalifikacjach. Ja też byłem już na samym dole i widziałem, że jest jakiś protest, że coś się działo. Byłem w szoku, jednocześnie nie wiedząc za bardzo, o co chodzi. Aż źle się poczułem. A potem wszystko runęło, po kolei. Byłem już w hotelu, wyjechałem ze skoczni. I jedynym, z którym rozmawiałem, pozostawał Jan-Erik Aalbu.

Gdy patrzył pan na te filmiki, wiedział pan, że to, co się na nich dzieje, jest nielegalne?

- Nie, ale to pewnie dlatego, że moja wiedza na temat tworzenia kombinezonów jest słaba. Sprawdzałem to później z niektórymi Słoweńcami, w tym także ze sprzętowcem w naszym teamie na Puchar Kontynentalny. Nie jestem w tym tak dobry, żeby móc przerabiać stroje. Dlatego on mi pomaga w dobieraniu najlepszych, a także ogólnym przygotowywaniu sprzętu na zawody. Jesteśmy przyjaciółmi. Wyjaśnił mi to, czego wcześniej, na początku, nie byłem w stanie sam zobaczyć. Ja mogę zauważyć rozmiar wokół bioder, obwód kombinezonu, wiem też, jak jest z przepuszczalnością, czy długością rąk i nogawek. Ale to tyle. Takie detale jak to, co posłużyło zmanipulowaniu tych kombinezonów, są już poza tym. Muszę się bardziej koncentrować na samych zawodnikach i ich skokach.

W zasadach jest zapis, że zawodnicy są do samego końca odpowiedzialni za swój sprzęt. Marius Lindvik i Johann Andre Forfang powiedzieli, że o manipulacjach nie wiedzieli. Wierzy im pan?

- Trudno powiedzieć, bo wiesz, gdy my skakaliśmy, kombinezony były tworzone ze sztywniejszego, innego materiału. A teraz nie skaczę, więc nie znam dokładnej różnicy. Nie wiem też, czy w takim razie skoczek odczułby manipulację w swoim sprzęcie. Nie rozmawiałem też z nimi ani nikim innym o tym. Teraz też nie prowadzę rozmów. Pewny jestem tylko tego, że mój zespół, który jest w Pucharze Kontynentalnym, o niczym nie miał pojęcia.

[Już po naszej rozmowie Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) zawiesiła Robina Pedersena, zawodnika kadry B, i Roberta Johanssona. Obaj pojawiali się w tym sezonie w zawodach Pucharu Kontynentalnego - red.]

Rezygnując, bał się pan, że ludzie będą nazywać pana "trenerem oszustów"?

- To byłoby niesprawiedliwe. Bo do tej pory mnie tu nie było, koordynowałem organizację pracy kadry i sprawy logistyczne. Zgłoszenia na zawody PŚ, hotele, loty. A na pełnych obrotach jako trener pracowałem w Pucharze Kontynentalnym. Pewnie, była komunikacja pomiędzy grupami i współpraca. Ale myślę, że wrzucanie mnie do tego samego worka to krok za daleko. Jeśli tylko będę wiedział, że coś jest nie tak ze sprzętem, to nie poprowadzę zespołu. Będę współpracował z kontrolerem, sprawdzał wszystko po kilka razy.

Takie stawianie sprawy by mnie zabolało. Jest u nas wielu młodych zawodników. Wielu z nich w Pucharze Kontynentalnym jeździ na zawody całą zimę za własne pieniądze. Mamy naprawdę spore problemy. I nie oszukujemy, nie manipulujemy niczym w taki sposób. Nie chcemy być w tym samym worku, co ci, którzy przewinili.

Jak myśli pan teraz o Magnusie Brevigu, Adrianie Liveltenie, Thomasie Lobbenie? Nie był pan może bezpośrednio wewnątrz grupy, ale zna ich pan, współpracował z nimi.

- Cóż, działałem z tą grupą głównie dlatego, że zostałem do niej włączony przez Clasa Brede Braathena, gdy pojawiła się współpraca Norwegów z Amerykanami. I wtedy okazało się, że będę zarządzał drużyną w Pucharze Kontynentalnym i pracował razem z Alexandrem Stoecklem. Nie miałem nic przeciwko niemu. Nadal jesteśmy przyjaciółmi, rozmawiamy. Gdy odszedł on i Clas, w zeszłym roku, pozostałem przy zapleczu naszej kadry.

Oczywiście, wokół był Magnus i Thomas. W zasadzie cały poprzedni skład poza Alexem i Clasem. W jakiś sposób pomagałem tym gościom. Pracowaliśmy dobrze, rozumieliśmy się. Ale w sumie nie prowadziliśmy dużo dyskusji. Zastanawialiśmy się, kto pojedzie na jakie zawody, o podróżach i organizacji. A z zawodnikami pozostawaliśmy przy tym, co na skoczni. Tak, żeby znali nasze wizje, wiedzieli, jakie mamy pomysły na pracę z nimi. To musiało być jasne.

No tak, ale jak podchodzi pan do tego, że ludzie, z którymi był pan w jednej organizacji, są oszustami? Widział pan Magnusa Breviga na tym filmiku. Ten widok musi boleć.

- Muszę to wszystko poukładać w głowie. Ważne, żeby startujący zawodnicy byli przekonani, że z nimi wszystko jest w porządku i w tym chcę pomóc. Nie warto, żeby teraz się poddawać.

Mnie też nie było łatwo. Miałem zapytania o te sytuacje od rodziny, rozmawiałem z moimi najbliższymi i też zdecydowałem, że nie chcę niczego odpuszczać. Nie zasługuję na to, tak jak zawodnicy, z którymi pracowałem. Norwegia - jako tak ważna nacja w świecie skoków - na to nie zasługuje. Na pewno musimy wszystko wyjaśnić i nie będzie nam łatwo. Ale jednocześnie nie chcę, żeby tu wszystko zaraz upadło. Bo to nie będzie też dobre dla samej dyscypliny.

Manipulacje sprzętowe w skokach to doping?

- Musimy zaufać tym, którzy pracują nad śledztwem. To ono wszystko wykaże. I właściwe decyzje podejmowane w jego przypadku, to już nie moja działka.

A FIS jest w stanie tego dokonać w tym składzie? Z tymi ludźmi rządzącymi skokami?

- Powinniśmy znaleźć odpowiednie rozwiązania. Jeśli będziemy teraz podkopywać siebie nawzajem, stracimy ten sport. Teraz ważne jest, żebyśmy trochę zamknęli to, co było. Usunęli to i rozwinęli wszystko od nowa.

Myśli pan, że skoki to przetrwają?

- Mam nadzieję, że podejmiemy odpowiednie kroki. To się liczy. Musimy pracować razem i z tego wyjść. Powalczyć o skoki. Widzimy, co dzieje się z kombinacją norweską i nie możemy pozwolić, żeby z nami było tak samo. To środowisko nie jest takie duże, jak wielu się wydaje. Strata jednej czy dwóch nacji nie jest dla skoków czymś normalnym. Nie chcę doświadczyć takich skoków.

Więcej o: