Mateusz Gruszka jest polskim skoczkiem, który w sezonie 2022/23 doznał groźnej kontuzji zerwania więzadeł krzyżowych. Wtedy to wypadł z kadry, więc musiał radzić sobie sam. – To przykre i demotywujące – usłyszeli od 23-latka dziennikarze "Przeglądu Sportowego" Onet. Jakby tego było mało, Gruszka wielokrotnie udowadniał, że prezentuje wyższą formę niż zawodnicy, którzy znaleźli się w kadrze. Niedawno, bo na początku lutego taka sytuacja miała miejsce na FIS Cup Eisenerz, gdzie dwa razy był najwyżej spośród wszystkich startujących Polaków (17. miejsce i 19. miejsce).
Dziennikarze podkreślają, iż z racji tego, że Gruszka nie znajduje się w kadrze, musiał sam pokrywać koszty wyjazdu. Na szczęście w tej trudnej sytuacji pomagał mu Tatrzański Związek Narciarski. Głos w tej sprawie zabrał także Jakub Kot, który w przeszłości go trenował. - Dzięki dobrej współpracy z Tatrzańskim Związkiem Narciarskim dogadaliśmy się, że Mateusz może wziąć tę fakturę na nich. Gdyby nie to, po prostu nie pojechałby na te zawody, bo ani on, ani klub by tego nie pokrył - zdradził Kot.
Trener podkreśla, że temu zawodnikowi "się chce" i lubi z nim trenować. - Wiem, że jak mówi, że ma coś do zrobienia w domu, to nie jest to szukanie wymówek, tylko on faktycznie haruje - podkreślił.
Zobacz też: Nagle nadeszły złe wieści ws. Pawła Wąska. Taki cios tuż przed MŚ
Sam zainteresowany wyznał, że studiuje kryminalistykę w Krakowie, pracuje w karczmie "U Zapotocznego" w Zębie, a ponadto trenuje skoki narciarskie. - Czasem kończy się pracę o północy. Zanim dojedzie się do domu, mija pół godziny, szykujesz się do spania i już jest pierwsza, a o ósmej musisz wstać na trening - opisał swój dzień, dodając, że prosto z treningu jedzie do pracy.
Jakub Kot nazwał tę sytuację, w jakiej znalazł się zawodnik "skokowym czyśćcem". - Mateusz to kolejny taki przypadek seniora w naszym klubie, który ma duży potencjał. Nie wiemy, co uda mu się osiągnąć, ale na pewno znalazł się na rozstaju. Wrócił po kontuzji, robił dobre wyniki, niby dostaje jakieś szanse, ale te sygnały wobec niego nie są jasne. To trochę jak łatanie dziur. Nie ma kto pojechać albo skaczemy w Szczyrku, w którym mamy więcej miejsc, to wtedy nagle jest Mateusz - kontynuuje.
- Mateusz wie, że trenując w klubie, cudów nie będzie, ale działamy i mam nadzieję, że to będzie takie nazwisko, które pokaże, że można przetrwać - zakończył.