Na początek wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: to, że Thomas Thurnbichler nie powołał na rozpoczynające się 26 lutego mistrzostwa świata w Trondheim Kamila Stocha, jest tematem marginalnym w kontekście całej imprezy i zrealizowania na nich swoich celów przez polską kadrę.
To jasne, że trzykrotny mistrz olimpijski nie jest obecnie w formie pozwalającej na więcej niż solidne skakanie na poziomie przełomu drugiej i trzeciej dziesiątki stawki Pucharu Świata. I trudno uwierzyć, że za chwilę, w dodatku przy większej presji na wielkiej imprezie, nagle byłoby o wiele lepiej. Raczej nie i jeśli patrzymy na samego Stocha pod względem sportowym, to ta decyzja się broni. I wcale nie tak łatwo jest ją podważać.
Sytuacja zmienia się dopiero, jeśli spojrzymy na okoliczności, formę reszty polskiej kadry, czy podejście do podjęcia tej decyzji sztabu kadry i Polskiego Związku Narciarskiego.
To, że Stoch nie pojedzie na MŚ ze względu na swoje wyniki, nie było najbardziej prawdopodobną opcją, ale też nie było decyzją zupełnie z kosmosu. Większość ekspertów i kibiców stawiała jednak, że Thurnbichler wybierze bezpiecznie: da Stochowi polecieć do Trondheim i tam sprawdzić się w roli szóstego skoczka, by ten mógł rywalizować z tymi, których Austriak - jak się okazało - wybrał już wcześniej. Tak się jednak nie stało.
W Norwegii zobaczymy tylko piątkę polskich skoczków: Dawida Kubackiego, Pawła Wąska, Jakuba Wolnego, Aleksandra Zniszczoła i Piotra Żyłę. I wszystko wskazuje na to, że Thurnbichler wybrał ten skład nie 18 lutego, a ponad dwa tygodnie wcześniej, po zawodach PŚ w Willingen. Wtedy postanowił, że do Lake Placid, na ostatnie konkursy w pełnym składzie przed mistrzostwami, poleci ten sam skład co do Niemiec. I teraz wskazał, że to właśnie ten zestaw skoczków ostatecznie weźmie udział w MŚ. Zaplanował tym zawodnikom także przygotowania w Polsce, o których mówił otwarcie, więc dość jasne było, że nikogo z tej grupy już nie odrzuci. Wątpliwością pozostawało tylko, czy doda do niej Stocha lub Macieja Kota, któremu Thurnbichler także dawał szanse na wyjazd do Trondheim.
Trener polskich skoczków przez poprzednie sezony przyzwyczaił do tego, że nie podejmuje zbędnego ryzyka. Dlatego wydawało się, że nie podleje benzyną polskiego środowiska palącego się już od kilku dni po innych aferach - przede wszystkim konflikcie Adama Małysza z Alexandrem Stoecklem zakończonym rezygnacją dyrektora polskich skoków i kombinacji norweskiej. A wykluczenie ze składu na MŚ zawodnika tak zasłużonego dla Polski w tej dyscyplinie nie należy do łatwych decyzji. Wiadomo było, że to nie przejdzie bez echa.
Wspomniany Małysz wcześniej sam wspominał, że w trakcie sezonu mówił Thurnbichlerowi, że ten "czasem nie jest stanowczy i, za przeproszeniem, brakuje mu jaj". No to Thurnbichler pokazał "cojones". Podjął prawdopodobnie najodważniejszą decyzję w trakcie swojego pobytu w Polsce. Tylko wydaje się, że w najgorszym możliwym momencie.
Może to paradoks, ale tym razem chyba rozsądniej było pozostać tym Thurnbichlerem, który nie stawia wyraźnie na swoim. Takie rozwiązanie wydawał się sugerować Stoeckl. Austriak, który odszedł z PZN kilka dni temu, w wywiadzie dla WP Sportowych Faktów wskazał, że najbardziej prawdopodobną opcją jest zabranie na MŚ sześciu zawodników. Można przypuścić, że Stoeckl proponowałby Thurnbichlerowi zabranie Stocha "dla świętego spokoju". Ale ten, raczej już bez wsparcia Stoeckla, wybrał inaczej.
W miniony weekend w Sapporo Stoch dostał, jak to nazywał Thurnbichler, "ostatnią szansę". - Zasługuje na nią dzięki temu, co zrobił dla Polski jako skoczek. Dla mnie to jasne, że to jego ostatnia szansa. Później potrzebujemy pracy w ciszy, spokojnej atmosferze i regeneracji przed mistrzostwami świata. Nie będzie zatem żadnych sprawdzianów na treningach, które wyłoniłyby skład. Podamy go wcześniej - mówił trener w rozmowie ze Sport.pl w Willingen. Warto na chwilę skupić się na tym, jak ta szansa wyglądała.
Thurnbichler w wypowiedzi dla PZN wskazał, że Stoch i Kot musieliby mieć "bardzo dobre wyniki" w Sapporo, żeby załapać się do składu. "Bardzo dobre" - to znaczy jakie? W ostatnich zawodach w kalendarzu PŚ przed Trondheim wzięła udział nieco okrojona stawka - około 80 procent najlepszych zawodników. Przed startem na Okurayamie dopytałem Thurnbichlera, czy może sprecyzować, które miejsca musieliby zająć obaj zawodnicy, zakładając, że w Japonii zobaczymy przynajmniej połowę tej stawki co w Lake Placid. - Na razie nie wiem, kto tam wystartuje, więc tego nie skomentuję - odpowiedział szkoleniowiec. Podobnie zareagował, gdy pytałem, czy któryś z zawodników, którzy nie pojechali do Sapporo, znajduje się w "strefie ryzyka" wobec ewentualnego wyjazdu Stocha lub Kota. - To nie temat do dyskusji, nie w mediach. Powtórzę tylko, że ostateczną decyzję podejmę po zawodach w Sapporo - uciął trener polskiej kadry.
Stoch w nieco, ale nieprzesadnie, okrojonej stawce w Sapporo zajął 22. i 16. miejsce. W drugim konkursie był najlepszym z Polaków, sklasyfikowany o pozycję wyżej od lidera kadry Pawła Wąska. Miał tam lepsze i gorsze skoki, ale ogółem poprawił się względem występów na lotach w Oberstdorfie kilkanaście dni wcześniej. Jeśli ktoś oczekiwał, że Stoch z miejsca wejdzie do najlepszej dziesiątki, albo powalczy o coś więcej, raczej nie był realistą. A z racji tego, że Thurnbichler nie chciał powiedzieć, co uważał za "bardzo dobre" wyniki w Sapporo, to trudno też określić, czego sam spodziewał się po Stochu i Kocie.
To, że Thurnbichler pozostawił otwartą furtkę i publicznie nie określił jasno kryteriów wyboru zawodników do składu na MŚ, jest zagadkowe. Członek zarządu PZN Rafał Kot w rozmowie z Interią powiedział, że Stoch wiedział o "tabelce, którą prowadził Thurnbichler" i że się w niej nie mieścił. Nawet jeśli tak było, to ciekawe, że Thurnbichler tego nie ujawnił i twierdził, że dyskusja na ten temat w mediach jest zbędna. To jego największy błąd. I popełnił go świadomie, krok po kroku myląc się samemu, bez ingerencji innych osób. Zapytany, czy nie żałuje, że skoczkowie przed wyborem składu nie znajdą się w jednym miejscu i nie będą rywalizować w tych samych warunkach, odpowiedział: "Wybór nie będzie problemem, także bez zawodników w tym samym miejscu, bo mamy wiele rezultatów z tego sezonu i sztab trenerski podejmie najlepszą możliwą decyzję". Ale to właśnie ze względu na sposób, w jaki zdecydował Thurnbichler, wiele osób powie dziś, że nie zgadza się z tym, co zrobił.
W ankiecie w tym temacie w programie "3. Seria", który na żywo na kanale YouTube TVP Sport oglądało około tysiąca osób, dwie trzecie głosujących wskazało, że Thurnbichler nie podjął słusznej decyzji. Ale nie jest tak, że wszyscy muszą widzieć to tak samo. Pod tekstem informującym o składzie wskazanym przez szkoleniowca na Sport.pl w ankiecie, w której (w momencie pisania tego tekstu) wzięło udział 3378 osób, 48,8 procent osób stwierdziło, że zgadza się z wyborem Austriaka, 43,4 procent, że się nie zgadza, a 7,9 procent ma problem z udzieleniem konkretnej odpowiedzi.
Przyczynę decyzji Thurnbichlera - przynajmniej taką, którą sugeruje sam trener - poznaliśmy dopiero w momencie ogłoszenia składu. - Decyzja o składzie na MŚ została podjęta na podstawie rankingu z Pucharu Świata oraz najlepszego indywidualnego wyniku w sezonie - poinformował w wypowiedzi dla PZN Austriak.
Chodziło o wskoczenie na poziom maksymalny zawodników, którzy znaleźli się w składzie, czyli ósmego miejsca Wolnego, dziewiątego Zniszczoła, czy dziesiątego Kubackiego (pamiętając, że został uzyskany w bardzo loteryjnym konkursie w Ruce, tak samo jak najlepszy wynik Stocha tej zimy: 14. miejsce, również z tych zawodów).
Stoch mógł też przeskoczyć ich w klasyfikacji generalnej PŚ, do czego zabrakło mu 14 punktów - tyle, będąc na 36. miejscu rankingu ze zgromadzonymi 88 punktami, traci obecnie do 34. Kubackiego. Wyprzedza powołanego Żyłę (39. miejsce, 66 punktów), ale ten wystąpi w Trondheim głównie ze względu na dziką kartę dla skoczka broniącego tytułu mistrza świata na normalnej skoczni.
W takim podejściu Thurnbichlerowi nie przeszkadza fakt, że najświeższe z najlepszych osiągnięć skoczków, którzy znaleźli się w kadrze na MŚ, poza Wąskiem, jest sprzed 24 dni - to 17. miejsce Żyły z mamuta w Oberstdorfie. W kolejnych kilku konkursach, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w Sapporo zabrakło kilku skoczków z czołówki, mieli wyniki podobne do tego, co zaprezentował Stoch. Tylko dwa starty przyniosły lepsze rezultaty: 13. miejsce Wolnego w Lake Placid i 15. Zniszczoła w Oberstdorfie. Zatem Thurnbichler nie do końca wziął pod uwagę obecną formę swoich zawodników. Nie to interesowało go w pierwszej kolejności.
I można zażartować, że przecież nie chciał brać do składu Stocha tylko za jego zasługi dla polskich skoków. A nie przeszkodziło mu to wybrać "swoich" zawodników za największe zasługi trwającej zimy, a nie realną ocenę ich ostatnich wyników.
"Swoich", bo przecież Stoch nie jest w jego grupie. I to kolejny ważny element tego, jak postąpił z nim Thurnbichler. To jasne, że po tym, jak skoczek potraktował go w zeszłym roku w Planicy, ich relacje mogły się znacznie pogorszyć. Nie chodzi nawet o sam ruch Stocha, który stworzył własny team z Michalem Doleżalem i Łukaszem Kruczkiem, ale także o to, że w ostatnim momencie zmienił decyzję i to, jak ją zakomunikował.
- Dla Kamila wcześniej miałem przygotowany plan podobny jak dla Dawida i Piotrka. Zaakceptowal go w Planicy i od tego momentu organizowaliśmy wszystko tak, jakby miał z nami dalej pracować. Wtedy nie mówił nic o tym, że myśli o pracy z kimś innym. Potem namyślił się jednak i zadzwonił do Adama Małysza w kwietniu, informując, że chciałby trenować z własnym sztabem - mówił nam Thurnbichler przed startem obecnego sezonu.
Wtedy swoją reakcję opisywał łagodnie. - Uszanowałem tę decyzję. Nie winię go zresztą w żaden sposób, nie mam z tym problemu - stwierdził Austriak. Ale pojawiały się sygnały wskazujące, że nie do końca tak ją postrzegał. Nie przesadzałbym z wagą słynnej już sprawy tego, kto puszcza Stocha z wieży trenerskiej, choć dość wymowne wydaje się, że Thurnbichlera nie było w Sapporo, a znak do startu Stochowi nadal dawał kto inny niż Doleżal: Wojciech Topór, trener kadry B, który prowadził tam cały zespół. Zresztą sam zawodnik o całej kwestii współpracy na linii kadra A - Team Stoch wypowiada się bardzo dyplomatycznie. - Tak naprawdę nie ma znaczenia, czego ja chcę. Ważne jest to, co mogę zrobić a czego nie - mówił Stoch w rozmowie z "Przeglądem Sportowym Onet" w końcówce stycznia. O decyzji PZN - zakazie przebywania na wieży trenerskiej dla Doleżala - dodał tylko: - Akceptujemy to i staramy się pracować najlepiej, jak potrafimy w tych warunkach.
Nietrudno pomyśleć o decyzji Thurnbichlera w kategoriach prywatnej zemsty na Stochu, choć to jednak za mocne słowo. Tak, ta sprawa musiała mieć pewien wpływ na jego podejście do Stocha. Choć Austriak nigdy nie przyzna tego wprost, to nie trzeba długo go znać, żeby wiedzieć, że, zwłaszcza w sytuacji, w której znalazł się teraz skoczek, to odegrało pewną rolę w procesie podejmowania decyzji o składzie na MŚ. Oczywiście, mogło być tak, że Thurnbichler nie miałby w ręku żadnych argumentów i musiał zaakceptować fakt, że musi dodać Stocha do składu lub zmienić go z jednym z zawodników, których sam prowadzi. Być może nawet ucieszyłby się z tego, że skoczek jest w niezłej dyspozycji, bo nigdy źle mu nie życzył. Jednak w sytuacji spornej trudno, żeby wyciągnął rękę do kogoś, kto się od niego odwrócił.
To nie tak, że Thurnbichler grał nie fair całą zimę, czy ustalił zasady współpracy, wedle których nie dało się funkcjonować. Skoro Stoch w to wszedł, to nie powinien mieć teraz o to pretensji i sam nigdzie o tym nie wspomniał. Z pewnością miał jednak świadomość, że w rywalizacji z zawodnikami, którzy zostali przy Austriaku, będzie na straconej pozycji. W taki sposób trener wyrównał ich rachunki. Stoch w zeszłym roku zostawił Thurnbichlera, a teraz Thurnbichler zostawił Stocha.
Jeśli Stoch to nie część drużyny Thurnbichlera, to jaki interes miałby trener w zabieraniu go na MŚ? Mógłby tym sobie wręcz zaszkodzić. W tekście przed noworocznym konkursem w Garmisch-Partenkirchen pisałem o braku zaufania pomiędzy niektórymi zawodnikami kadry a Thurnbichlerem. Od tego momentu minęło sporo czasu, ale sytuacja diametralnie się nie zmieniła. Jednak skoczkowie odbyli wiele rozmów ze sztabem i sami wyraźnie uświadomili sobie, jakie mają cele, że czas potrzebny na ich realizację ucieka, a grając chwilami wręcz przeciwko trenerowi wiele nie zyskają. Ustalili pasujące im systemy pracy i starali się robić postępy. Jedni z większym, inni mniejszym skutkiem.
Za to Thurnbichlerowi cała ta sprawa musiała uświadomić coś innego. Że musi zacząć grać tak, żeby miał, jak się bronić, gdy przyjdzie czas na ocenę jego pracy po MŚ i w końcówce sezonu. Już widać, że to będzie trudne - za jakimi wynikami miałby się w tym momencie schować? Myślenie, że przyjdą na najważniejszej imprezie sezonu, w obecnych okolicznościach jest życzeniowe. Zresztą one i tak nie przykryją odczuć po całej, na razie bardzo gorzkiej zimie. Dlatego Thurnbichler sam też musi współpracować z zawodnikami i brać pod uwagę różne możliwości. Np. taką, że gdyby zorganizował sprawdzian przed ogłoszeniem powołań, albo dopuścił Stocha do wyjazdu na MŚ i treningów na miejscu, to on mógłby któregoś z nich wygryźć. I wtedy musiałby podjąć decyzję, która mogłaby osłabić jego relacje, być może z którymś z zawodników, z którym dopiero co musiał je naprawiać. Niewygodna sytuacja, trudne położenie dla Thurnbichlera, prawda?
Thurnbichler nawet sam przyznał to wprost w wypowiedzi dla PZN. - Powodem, dla którego zabieramy pięciu zawodników, jest to, że sztab trenerski chce stworzyć atmosferę pracy bez nadmiernej rywalizacji wewnętrznej. Poziom stresu na tak dużej imprezie i tak jest już wystarczająco wysoki - powiedział trener polskiej kadry. Czym innym są te słowa, jeśli nie wyrażeniem obawy, że skład mógłby się zmienić? Można je nazwać chyba tylko kuriozalnym tłumaczeniem. Ale przynajmniej tym razem nie trzeba interpretować słów, których Thurnbichler nie miał ochoty doprecyzować.
Austriak przyjął na siebie falę krytyki, mocno dzieląc środowisko w kwestii tego, czy Stoch powinien skakać na MŚ. Ale zajął media i kibiców burzą oddaloną od swojej kadry, podczas gdy zawodnicy w spokoju trenują w Wiśle i Szczyrku, a on sam poza oficjalnymi profilami PZN na razie się nie wypowiada. Czyli presji biorącej się z tego, co zrobił ze składem, raczej przesadnie nie odczuł i pewnie już nie odczuje. A przynajmniej wszyscy na chwilę przestali mówić bezpośrednio o wątpliwościach wobec wyników kadry. To świetny temat zastępczy. Wyszedł przy okazji, podobnie jak afera z konfliktem Małysz - Stoeckl. Ale w obu przypadkach, choć te sprawy mają zły wpływ na wizerunek polskich skoków i wiążą się z negatywnymi opiniami, to pozwalają wszystkim skupić się na czymś innym. W pewien sposób chronią zawodników, a to wydaje się teraz dla Thurnbichlera bezcenne, najważniejsze. Tworzy na czas MŚ twierdzę. Oblężoną, ale jednak twierdzę.
To czy Thurnbichler, nie biorąc Stocha do Trondheim, ma rację, zweryfikują już same mistrzostwa świata. I tu można zabawić się w tę samą grę, w którą Thurnbichler zagrał ze Stochem. Bo w sumie jakie wyniki obronią Thurnbichlera i wybór składu na MŚ, biorąc pod uwagę to, co dzieje się z polskimi skokami przez całą zimę? Może "bardzo dobre", panie trenerze?
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!