• Link został skopiowany

To trwało pół roku. Tak Stoeckl pogrywał z Małyszem. Wszystko wyszło na jaw

Jakub Balcerski
Radykalna reakcja Alexandra Stoeckla na słowa Adama Małysza od początku wyglądała dziwnie. Austriak zrezygnował z pracy w Polskim Związku Narciarskim, bo poczuł się urażony przez prezesa PZN. Teraz okazuje się, że Stoeckl podczas pracy w Polsce związał się z jedną z norweskim firm. Polscy fani, którzy Stoecklowi nawet współczuli, teraz mają prawo czuć się co najmniej zmieszani.
Adam Małysz podczas zawodów Pucharu Świata w Zakopanem
Fot. Marek Podmokly, Agencja Wyborcza.pl

Stoeckl zrezygnował z posady dyrektora polskich skoków narciarskich i kombinacji norweskiej 14 lutego. Najpierw wysłał list prezesowi Adamowi Małyszowi i zarządowi, po czym wydał oświadczenie w norweskim dzienniku "Dagbladet". Odejście tłumaczył przede wszystkim zachowaniem Małysza, który krytykował go w wywiadach, zamiast porozmawiać w cztery oczy. Szerzej o sprawie pisaliśmy w tym miejscu.

Zobacz wideo Polski piłkarz w Ameryce wynajął paparazzi i zrobił show. Kosecki: Krzysiek, mam nadzieję, że się nie obrazisz

Stoeckl zaproszony na zarząd PZN. Ale wcale nie w kwestii powrotu do pracy

Kilka dni temu Interia ujawniła, że Małysz i Stoeckl próbowali się w końcu spotkać. Najpierw Małyszowi nie działał jednak telefon, a mailowo trudno było ustalić termin. A to Małysz miał ważne spotkania, a to Stoecklowi wypadła uroczystość rodzinna. Nie bez znaczenia był pewnie fakt, że w tym okresie rozpoczęła się akcja związków sportowych przeciwko Radosławowi Piesiewiczowi. A w niej to Małysz był jedną z najaktywniejszych osób, które na koniec podpisały się pod listem, w którym działacze domagają się odejścia prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

Pismo z rezygnacją Stoeckla mocno zaskoczyło osoby ze związku. Ustalono, że Stoeckl dostanie zaproszenie na spotkanie zarządu, na którym strony ustalą jak się rozstać i dograć formalności. Ma się odbyć prawdopodobnie w weekend.

Niedawno nastąpił drobny zwrot akcji. "Super Express" - za Rafałem Kotem i PZN - napisał, że być może uda się dogadać ze Stoecklem i żadnego rozstania nie będzie. Według naszych źródeł nic takiego stać się nie powinno, a spotkanie to kwestia pożegnania z klasą. Nie wiadomo jednak nawet, czy Austriak przyjął zaproszenie i ewentualnie w jakiej formie - online czy osobiście - mógłby się na nim pojawić.

Trafił do zarządzania norweską firmą budowlaną. I to przez znajomości ze skoków

Wróćmy jednak do artykułu Interii, bo na końcu znajdujemy jeszcze ciekawsze informacje o Stoecklu. Dowiadujemy się, co takiego Austriak robił, że nie pracował w Polsce na co dzień, a ciągle wracał do Norwegii i dolatywał tu tylko, gdy był naprawdę potrzebny w PZN. Nam tłumaczył, że ma tam rodzinę i to główny powód tego, że w Polsce od podjęcia pracy w sierpniu bywał dość rzadko, pracował w dużej mierze zdalnie. Później nikomu nie wspomniał jednak o jednym istotnym szczególe.

We wrześniu, gdy już od miesiąca był dyrektorem polskich skoków i kombinacji, Stoeckl rozpoczął pracę w firmie NOMAS, czyli Norsk Massehaandetning. Według jego profilu na portalu LinkedIn jest zatrudniony w Infra Group, ale to zespół firm, grupa skupiająca je i nadzorująca ich pracę. W tym firmy NOMAS, która zajmuje się recyklingiem materiałów wykopaliskowych oraz dostarczaniem firmom budowlanym kruszonego kamienia i żwiru. Stoeckl ma tam być konsultantem i pomagać w rozwoju zarządzania w firmie.

Jak Stoeckl znalazł się w NOMAS? Od zeszłego roku Infra Group jest tytularnym sponsorem mamuta w Vikersund. Jednocześnie osoby związane z grupą pasjonują się skokami, bo to jeden z ważnych tematów lokalnej społeczności w Drammen, położonym niecałe 40 km od skoczni. I właśnie przy okazji zawodów w Vikersund Stoeckl poznał się z szefem NOMAS, Ole Terje Letmolie. - Mógł mnie polecić w Infra Group - mówił lokalnemu dziennikowi "Drammens Tidende" sam Austriak. - To dobrze, że Stoeckl pomaga nam z budową zespołu i rozwojem firmy. Rozwój przywództwa zawiera w sobie wiele z zasad, które funkcjonują w sporcie czy biznesie. Dlatego coaching jest niezwykle ważny - wskazał Letmolie.

"Pracuję na 150 procent". Tak Stoeckl łączył pracę dla PZN z taką, o której PZN nie wiedział

- Pracuję na 150 procent - śmiał się Austriak, gdy dziennikarz portalu "Drammens Tidende", który w styczniu napisał o pracy Stoeckla w NOMAS, spytał go, jak łączy pracę w Polsce i Norwegii. - Idzie dobrze. Nie jestem w Polsce więcej niż na kilka dni co dwa-trzy tygodnie, a biuro w Krakowie znajduje się 20 minut od lotniska. Są bezpośrednie loty z Oslo, po kilka razy dziennie, zazwyczaj tanie - opisywał Stoeckl. I dodawał: "To niezwykle ekscytujące być w przemyśle konstrukcyjnym. Zyskuje się nieco inną perspektywę, bo to inne środowisko i inne codzienne życie niż w świecie sportu na najwyższym poziomie. Po 30 latach jako trener skoczków jestem przyzwyczajony do pracy z ludźmi i czuję, że mogę sporo wnieść dzięki mojej wiedzy także tutaj".

Czy PZN wiedział o pracy Stoeckla w Norwegii? Oczywiście, zgodził się na jego dolatywanie do Polski z Norwegii, by dać mu komfort i przestrzeń, ale bardziej dla rodziny i jego spokoju niż dorabiania w firmie budowlanej. Ze związku słyszymy, że o posadzie Stoeckla dowiedzieli się kilka dni przed tym, jak sprawa pojawiła się w mediach. Od Austriaka mieli słyszeć, że może im zaproponować niekomercyjne współprace przy pewnych norweskich projektach, ale miał to przedstawiać lakonicznie, na pewno nie wspomniawszy o tym, że w Norwegii ma na boku regularną pracę. W takiej sytuacji Małysz i związek na pewno poczuli się oszukani.

Inna sprawa, że Stoeckl niespecjalnie krył się ze swoją drugą pracą - przykłady to oznaczanie jej na LinkedInie czy wspomniany artykuł "Drammens Tidende". To pokazuje, że PZN mógł być ostrożniejszy i mógł zauważyć, że coś tu nie gra. Niemniej jeśli Stoeckl jasno nie przedstawił sprawy i nie komunikował, że pracuje też w Norwegii, to może mieć problem. Wszystko zależy od tego, jak skonstruowana jest jego umowa z PZN, czy ma w niej jakieś zapisy umożliwiające wiązanie się z innym pracodawcą. To zupełnie inna branża i praca, ale jeśli Stoeckl złamał zasady, na które umawiał się z PZN, oczywiście może ponieść tego konsekwencje.

Wygląda to tak, jakby w obu miejscach pracował w bardzo podobny sposób: kilka dni na miejscu i resztę czasu zdalnie. Warto wspomnieć, że Stoeckl w Norwegii realizuje też dwa inne projekty: ma firmę doradczą Life Performance Coaching AS, którą prowadzi razem z żoną i jest w niej prezesem zarządu, a także wraz ze swoim wieloletnim partnerem coachingowym Bastianem Lie-Nielsenem organizuje wykłady dla firm pod hasłem "Mistrzowie świata w panowaniu nad swoim zespołem". Być może, jeśli w umowie ma zgodę na te aktywności, jest ona zapisana ogólnie i stworzyła lukę dla czegoś więcej.

Stoeckl nie przyjedzie na MŚ w Trondheim. "W żadnym wypadku"

To, że Stoeckl miał prawo wściec się na Małysza za jego zachowanie, jest jasne. Jednak jego reakcja, czyli nagłe odejście z pracy, była szokiem. Radykalna reakcja Stoeckla od początku wyglądała więc dość osobliwie. A w środowisku polskich skoków zaczęto dyskutować, czy słowa Małysza na pewno były jedyną przyczyną odejścia Stoeckla.

Informacje o jego pracy w NOMAS sprawiają, że trudno nie patrzeć na tę sprawę na dwa sposoby. Jako niepotrzebny i nieodpowiedzialny ruch Małysza, który rozzłościł Stoeckla, ale i być może pretekst dla niego do porzucenia stresującej pracy na rzecz nowej - i to w miejscu, gdzie mieszka jego rodzina.

Burza, która rozpętała się w Polsce po słowach Małysza, pozostawiła kibiców głównie w zrozumieniu, a może wręcz współczuciu dla Austriaka. Odwróciła też uwagę od tego, co tak naprawdę osiągnął i zrobił w Polsce. A na pytanie o te kwestie wiele osób często nie ma odpowiedzi.

Wygląda na to, że teraz Stoeckl odpocznie od skoków. Słyszymy, że były już dyrektor polskich skoków i kombinacji nie zamierza się pojawiać na mistrzostwach świata w Trondheim. I to "w żadnym wypadku". Austriak może czuć, że sport, który tak pokochał i który przez 30 lat był dla niego niemal całym życiem, teraz go odrzucił. Najpierw konfliktem i buntem norweskich skoczków, a teraz aferą, przez którą zdecydował się odejść z Polski.

Swoją drogą ogłosił odejście z PZN dokładnie rok po tym, jak w mediach pojawiły się informacje o liście, przez który Stoeckl został odsunięty od prowadzenia Norwegów. Choć dzięki sukcesom, które tam odniósł, dziś uważa się go wręcz za trenerską legendę skoków, to zakończenie tej współpracy było dla niego niemal traumatyczne. Dlatego ciekawić może, czy rany, które zostały mu po sytuacji z tamtejszej kadry, nie przypomniały o sobie właśnie teraz, przy okazji konfliktu z Małyszem. I czy gdyby nie to, w takiej sytuacji poradziłby sobie z opanowaniem emocji. Tego się nie dowiemy, ale wkrótce powinno się okazać, jak ułożona zostanie sprawa jego odejścia i rozwiązania umowy z PZN. Na razie jedno jest pewne: walentynki dość często będą się Stoecklowi kojarzyły z przykrymi rozstaniami.

Więcej o: