Do Sapporo poleciało czterech polskich skoczków. Dwóch z nich - Kamil Stoch i Maciej Kot - ma mieć jeszcze szanse na miejsce w składzie kadry na mistrzostwa świata w Trondheim, które rozpoczną się za niecałe dwa tygodnie.
Stocha i Kota, a także Kacpra Juroszka i Pawła Wąska na miejscu będzie prowadził trener kadry B Wojciech Topór. W rozmowie ze Sport.pl mówi o zastąpieniu Thomasa Thurnbichlera, ale także o wzroście formy swoich zawodników na zapleczu polskich skoków, czy tym, jak wielka operacja logistyczna czeka ich już po zawodach na Okurayamie.
Wojciech Topór: Praca jak praca, tak bym powiedział. Nie patrzę na to pod względem tego, czy jadę na Puchar Świata, czy Kontynentalny. Po prostu wszędzie trzeba wykonać to samo.
- Nie, jest tak jak zawsze. Normalna rzecz. W innych ekipach też trenerzy główni często potrzebują wziąć weekend wolny, żeby doładować baterie. Tym bardziej tutaj Thomas potrzebuje się zająć organizacją i przygotowaniami do mistrzostw świata. To zrozumiała decyzja, podjęta wcześniej i zaplanowana. Nic nadzwyczajnego.
- Ciężko mi konkretnie wskazać, ale już podczas planowania sezonu z góry było zakładane, że przejmiemy tam na moment stery w Japonii. Tak, żeby reszta grupy mogła się przygotować do MŚ.
- Temat był, bo zawsze szkoda tej kwoty startowej. Jeśli się ich nie wypełnia, to jest przykre, ale z obecnie startujących zawodników Thomas zdecydował, że nikogo poza Pawłem nie chce tam wysyłać. Mają odpocząć. W przypadku pozostałych poza Maćkiem, Kacprem i Kamilem, na ten moment nikt nie prezentuje poziomu, który dałby szansę powalczenia o punkty lub coś więcej w Sapporo.
- Tak, zgadza się. To dla nich główne wydarzenie i nie było mowy o tym, żeby w przypadku kogoś odpuszczać. Gdyby ich nie było, na pewno jest paru zawodników, którzy prezentują dość wysoki poziom i można byłoby ich sprawdzić w Pucharze Świata.
- Nie bałem się, byłem spokojny, bo robiliśmy swoje. Nie ma co liczyć, czy wyprzedzać, tylko robić swoje, bo na koniec wszystko w sprawie wyniku pokaże komputer. A propos tego, czy się bałem: przed skokiem Maćka w niedzielnym konkursie dostałem pytanie od trenera innej reprezentacji tuż przed zapaleniem mu zielonego światła. "Co, denerwujesz się?". Odpowiedziałem, że jestem spokojny, a Maciek wygrał zawody.
- Ha, ha, tak. Ale się nie udało.
- To, co widzieliście w Pucharze Świata, nie zachwycało. Jednak trzy tygodnie spędzone na skoczni przed startem sezonu wskazywały, że prezentuje się bardzo dobrze i dlatego znalazł się w składzie na inaugurację w Lillehammer. Przejście na śnieg i nowy sprzęt trochę się wtedy nie zgrało. Potrzebowaliśmy później chwilę czasu, żeby na nowo to poukładać i wrócić do starszego sprzętu. On był dobry i mogliśmy konsekwentnie realizować swoją wizję. Odkąd współpracuję z Maćkiem, nie zmieniamy kierunku pracy. Nie szukamy czegoś nowego z tygodnia na tydzień, tylko wiemy, co chcemy zrobić. To się różni szczegółami i adaptacją do obecnej sytuacji. Jeśli jest potrzeba zmian, widzimy błędy, to reagujemy. Ale wizję mamy ciągle tę samą.
- Oczywiście. Jest w stanie nawiązywać walkę z najlepszymi zawodnikami Pucharu Kontynentalnego, a startuje tam kilku takich, którzy pojawiają się co jakiś czas w PŚ. Fajnie, że te skoki Maćka zaczynają wyglądać coraz bardziej powtarzalnie. Nie nastawiamy się na żaden wynik, bo nie mamy nic do stracenia. Maciek może tylko zyskać. Jak będzie skakał tak jak teraz, to będziemy się tym cieszyć. A jakie to miejsce da? Chce się jak najlepiej, żeby były punkty i będziemy o to walczyć.
- Jak najbardziej. To są dobre skoki, nie jest tak, że od czasu do czasu mu coś wyjdzie, tylko pokazuje je już któryś weekend z rzędu. Kacper ma dobrą wizję, wie, co ma robić i jest do tego przekonany. Czasem wyjdzie lepiej, czasem gorzej, ale to nadal dobry poziom.
- Maciek ma szansę i tak samo jak w przypadku samego startu w Sapporo: może tylko zyskać. Nie ma żadnego balastu, może skakać na spokojnie.
- Nie. Nie rozmawialiśmy na ten temat. To będzie decyzja Thomasa. I słusznie, jest trenerem głównym, chce mieć najlepszych zawodników na mistrzostwach świata w zgodzie z tym, co sam uważa.
- Nie ma potrzeby doradztwa, bo Thomas wszystko będzie miał pod kontrolą. Jednak najpierw się muszą odbyć zawody, żeby potem ustalić, co robić i jak się mamy wewnątrz konsultować. Jedziemy oddać tam dobre skoki, robić wszystko, co możemy. I zobaczymy, na co to pozwoli.
- Pierwszy raz zderzamy się z czymś takim. Mniej więcej wiemy, co nas czeka, ale to czas pokaże, jak zareagujemy i jak to wpłynie na zawodników. To będzie taka podróż do przeszłości, bo wylecimy z Tokio o 16, a w Detroit wylądujemy o 14 tego samego dnia.
- Jeszcze nie wiem, ha, ha. Ale będzie ciekawie. Musimy do tej całej podróży rozsądnie podejść. Długo siedziałem nad wszelkimi rozpiskami: kto i co weźmie do Sapporo, kto potem doleci z czymś z Krakowa. Druga ekipa dolatuje z Lake Placid do Iron Mountain, a Andrzej Stękała dolatuje sam z Polski. Wszyscy razem będziemy dopiero lecieć z powrotem, 24 lutego bodajże, 25 będziemy na miejscu.
- Są jakieś zwariowane czasy i jest dużo problemów z tym, żeby wszystko docierało wszędzie na czas. Zwłaszcza gdy mamy do czynienia z ponadwymiarowymi rzeczami takimi jak narty, czy skrzynie. W tym roku mieliśmy już sporo przygód i nie do końca udawało nam się wszystko zrealizować tak, jakbyśmy chcieli. Wina nie leżała jednak po naszej stronie. W Chinach czekaliśmy dwa dni na narty. Potem polecieliśmy do Finlandii, a narty dotarły dopiero na drugi dzień. Z powrotem część zawodników i sprzętu została uwięziona w Talinnie. Dopiero do trzech dni wszystkie rzeczy nam doleciały. Ciągle jakieś przygody.
- Nie raz już takie sytuacje się zdarzały i wtedy każdy sobie jakoś pomaga, czy to my innym reprezentacjom, czy Norwegowie, Niemcy, czy Austriacy nam. Próbujemy dopasować sprzęt wymiarami skoczków. Największy problem zazwyczaj jest z nartami, to one najczęściej nie dolatują. Trudno się je dopasowuje, bo każdy ma je wyliczone co do centymetra, ma swoje wiązania i montaż, więc to nie jest takie proste, ale z kombinezonami sytuacja jest jeszcze gorsza. One są praktycznie nie do dopasowania. To bardzo indywidualna sprawa: długości rękawów, wysokość kroku, a wszystko musiałoby się jeszcze zgadzać z pomiarami FIS. U mnie w kadrze tylko Tymoteusz Amilkiewicz i Klemens Joniak mogliby sobie pożyczać stroje, u nich różnice są najmniejsze.
- Tak. I zbiera się takie pieczątki, a ten system z prostym, archaicznym stemplem, choć wygląda specyficznie, to świetnie się sprawdza. Nie ma szans tu oszukać, jest zawsze inna pieczątka. Nikt nie kombinuje, skaczemy przez dwie serie w jednym kombinezonie.
- No ładna kolekcja nam się już tam uzbierała na niektórych kombinezonach.
- Oglądaliśmy skoki w wolnej chwili w Kranju, ale nie patrzyłem na nie pod tym kątem. Zawsze działamy z Thomasem w taki sposób, że na bieżąco dyskutujemy i rozmawiamy, nad czym koncentruje się dany zawodnik. To nie jest tak, że lecimy w ciemno i nie wiemy nic, tylko wymieniamy się poglądami i wskazówkami. Na miejscu parę zdań z samym Pawłem też zamienię. Będę chciał wiedzieć, nad czym się koncentruje, żeby kontynuować to, jak dobrze się prezentuje. I tyle.
- Nie zdziwiło mnie to, bo wiem, że jak zawodnik jest pewny siebie i skacze bardzo dobrze, to chce to kontynuować. Tu chodzi o rytm startowy pod kątem mistrzostw świata.
- Byliśmy przed zawodami w Kranju na treningu w Planicy, widzieliśmy się. Moi zawodnicy trenowali na mniejszej skoczni, bo ta w Kranju nie była jeszcze odpowiednio przygotowana przed konkursami PK, a Kamil był na dużej. Widziałem go jednak tylko tyle, co mi przeleciał nad bulą w tle przez kilka sekund. Nie mieliśmy czasu, żeby dłużej porozmawiać. A do tej pory z "Dodem" byłem w kontakcie bardziej w kwestiach logistycznych. Kamil ma jednak własny sztab i na miejscu będzie Michal, żeby trzymać rękę na pulsie. Ja nie będę się wymądrzał, nie będę wychodził przed szereg. Będę pomagał, tyle ile będzie trzeba i ile będę mógł.
- Oczywiście, że tak. Wierzę jednak w to, że będzie w stanie wywalczyć sobie to miejsce. Po to ma na to szansę w Sapporo. Taki zawodnik takiej klasy może załapać dobre skakanie dzięki jednej próbie. Prezentował je nie raz, także przed sezonem. Gdy tylko poczuje iskrę, to rozpali z niej ogień.