Ogromna trauma najlepszego polskiego skoczka. "Miałem już dość"

Łukasz Jachimiak
- Strach we mnie cały czas siedzi i myślę, że nie pokonam go do końca swojej kariery - mówi Paweł Wąsek. Właśnie minęło 11 lat od upadku, po którym miał wielkie problemy z powrotem do skoków. Teraz, po pokonaniu demonów, Wąsek jest liderem polskiej kadry i zapowiada atak na światową czołówkę.

Zajmując ósme miejsce w 73. Turnieju Czterech Skoczni Paweł Wąsek osiągnął prawdopodobnie największy sukces w swojej dotychczasowej karierze. Najmłodszy, 25-letni, zawodnik polskiej kadry chce i może więcej. Duże nadzieje wiąże ze startem w Zakopanem.

Zobacz wideo Coming out polskiego skoczka! Kosecki: Mega szanuję taką postawę

W sobotę w ramach Pucharu Świata na Wielkiej Krokwi Wąska zobaczymy w konkursie drużynowym razem z Aleksandrem Zniszczołem, Kamilem Stochem i Dawidem Kubackim. A w niedzielnym konkursie indywidualnym Wąsek może powalczyć o swoje pierwsze w karierze podium w PŚ.  

Łukasz Jachimiak: Twoim idolem jest Max Verstappen, prawda?

Paweł Wąsek: Zgadza się.

Holender to rocznik 1997, ty jesteś z rocznika 1999 – patrząc na jego pasmo sukcesów myślisz sobie "Jeszcze jestem młody, jeszcze wszystko przede mną" czy trochę się niecierpliwisz i teraz mając życiową formę myślisz, że już najwyższa pora podbijać świat?

- Ta forma raczej mnie uspokaja niż powoduje niecierpliwość. Pewnie, że chcę jeszcze lepszych wyników, ale spokojnie – czuję, że ze swoimi skokami idę do przodu, że się rozwijam i że teraz już naprawdę gonię tę ścisłą czołówkę w swoim sporcie.

Dzięki czemu tak jest? W trakcie Turnieju Czterech Skoczni mocno podkreśliłeś, że ufasz trenerowi Thomasowi Thurnbichlerowi i jego metodom. To są te same metody od początku waszej współpracy i po prostu od trzech lat powoli rośniesz, czy coś znaleźliście w tym roku, dzięki temu czemuś wygrałeś latem cykl Grand Prix i teraz przekładacie to na coraz lepsze występy zimą?

- Po poprzedniej słabszej zimie końcem kwietnia 2024 roku ustaliliśmy taki plan, w którym mieliśmy jasną wizję, jak moje skoki mają wyglądać. I od pierwszych treningów na skoczni zaczęło to fajnie funkcjonować – widziałem poprawę, czułem się dobrze, od razu wiedziałem, że to idzie w dobrym kierunku i od razu rosła moja pewność siebie. Udane startowo lato jeszcze tę pewność zwiększyło. Pewność siebie to jest dziś moja baza. Skoki jeszcze nie są idealne, popełniam błędy raz mniejsze raz większe, ale przy tym cały czas wiem, że idę w dobrym kierunku. I że będzie coraz lepiej.

Ile masz jeszcze rezerw? Mówisz tak, jakbyś wskakiwał do top 10 Pucharu Świata, pokazując z 70-80 procent tego, co masz.

- Myślę, że właśnie w tych okolicach się kręcę. Na pewno w każdym elemencie skoku mogę jeszcze coś dopracować. W jednym elemencie jestem bliżej stu procent, w innym jeszcze daleko, ale na pewno jeszcze w każdym się poprawię.

Już tu i teraz? Już w Zakopanem? Wiesz, że nam – dziennikarzom i kibicom – marzy się twoje pierwsze w karierze podium Pucharu Świata w niedzielę na Wielkiej Krokwi? Od razu dodam, że nie chcę na ciebie nakładać presji. Wiem, że pracujesz z psychologiem i jestem przekonany, że dzięki temu umiesz skupiać się tylko na swojej robocie do wykonania, a odcinasz się od marzeniach o konkretnym wyniku.

- Tak, muszę właśnie tak robić. Staram się absolutnie nie skupiać na wynikach, chociaż z zewnątrz – z otoczenia, z mediów – dociera do mnie, że oczekiwania na moje podium są bardzo duże. I w porządku, po prostu będę robił swoje, czyli będę się skupiał tylko na tym, co mogę poprawić w swoich skokach. Wiem, co robić, będę eliminował błędy i na koniec zobaczymy czy do tego podium już się zbliżę.

Rozmawiamy w czwartkowy wieczór, przede mną przyszli do ciebie dwaj inni dziennikarze, a ilu wywiadów udzieliłeś wcześniej, w ciągu dnia? Pytam, żeby zmierzyć, jak duża jest ta presja na ciebie ze strony mediów.

- Wywiad z tobą jest dziś już moim piątym.

Uśmiechasz się znacząco – trochę cię to męczy? Wolałbyś nie mieć tego na głowie?

- Z jednej strony to jest fajne, bo dzięki temu mam potwierdzenie, że coś naprawdę dobrego dzieje się w mojej karierze. Ale z drugiej strony, ja nie jestem osobą, która lubi tak dużo rozmawiać. Wolałbym sobie posiedzieć w pokoju i zająć się czymś, co lubię robić.

Co lubisz robić w ramach odskoczni? Symulatora wyścigowego na kolejne Puchary Świata chyba ze sobą nie wozisz, więc na co stawiasz?

- Lubię fotografię i wideo. Jak mam natrzaskane zdjęcia czy materiały do filmów, to lubię się pobawić w obróbkę i w montaż. Głównie tym się zajmuję na obozach, bo na nich możliwości są ograniczone. Czasami jeszcze obejrzę jakiś film, żeby zabić czas czekania na skoki. Ale zdecydowanie wolę się pobawić aparatem. Kupiłem go niedawno, to mój pierwszy aparat w życiu i już wiem, że będą dalsze inwestycje.

Co fotografujesz?

- Wszystko, co się dzieje w moim życiu. Bardzo lubię fotografować samochody, bo – jak wiesz – motoryzacja to moja pasja. Bardzo też lubię wziąć aparat, gdy idziemy na spacer z dziewczyną i psem. I jak coś fajnego wpadnie mi w oko, to lubię to uwiecznić.

Może po sezonie jeszcze raz wybierzesz się na Formułę 1, ale po raz pierwszy z aparatem?

- To by było coś! Byłem na dwóch Grand Prix, na Węgrzech. Wtedy jeszcze nie miałem sprzętu i zdjęć nie porobiłem, ale może w to lato się uda. A jak nie na Formułę 1, to na jakiś inny event motoryzacyjny. Koniecznie!

Ten aparat jest nagrodą, jaką sobie sprawiłeś z premii za dobre skakanie w Pucharze Świata?

- Tak, ale to jeszcze z pieniędzy odłożonych wcześniej. Długo za mną aparat chodził, bo wcześniej już telefonem bardzo lubiłem robić zdjęcia. A teraz bardzo fajnie jest zarobić jeszcze trochę, bo chodzą za mną kolejne rzeczy – na pewno wkrótce sobie sprezentuję osprzęt, dzięki któremu będę mógł się jeszcze bardziej pobawić ustawieniami, żeby mieć więcej możliwości. W fotografii zawsze można dokupić kolejne rzeczy.

Na razie zdjęcia robisz bardziej dla siebie, bardziej do szuflady? Czy może masz jakieś specjalne konto na przykład na Instagramie, gdzie publikujesz swoją twórczość? Może widziałeś takie Instagramowe konto naszej znakomitej siatkarki Katarzyny Skowrońskiej?

- Nie widziałem i ja żadnego konta nie mam. Na razie ja się jeszcze tego wszystkiego uczę, robię to totalnie amatorsko. Oczywiście jak mi wyjdzie jakieś fajne zdjęcie, to czasem wrzucę na Instagrama, na Story. Ale jeszcze mi daleko do takiego etapu, że będę miał do pokazania tyle zdjęć, żeby otwierać specjalne konto.

Co z tym symulatorem? Widziałem kiedyś stanowisko do jazdy, jakie miałeś w domu rodziców. Ono wciąż istnieje?

- Jak najbardziej! Jeżdżę, a ostatnio nawet pojeździłem bardzo dużo. Po Turnieju Czterech Skoczni potrzebowałem odcięcia się od skoków, odpoczynku. I świetnie odpocząłem w tym swoim specjalnym pokoju. Myślę, że on mi jeszcze długo posłuży.

Masz 25 lat, jesteś najmłodszy w kadrze, jako jeden z nielicznych nie masz żony i dzieci. Jesteś przez to trochę mniej zżyty ze starszymi kolegami, którzy siłą rzeczy mają inne życiowe priorytety?

- Cieszę się, że chociaż jest tak jak mówisz, to ani trochę nie czuję, żebym odstawał. Absolutnie tak nie jest! Na co dzień najlepszy kontakt mam akurat z Kubą Wolnym, który dzieci nie ma, z nim dzielę pokój na wyjazdach, z nim się tez często ścigamy na symulatorach, ale świetny kontakt mam też choćby ze Stefanem Hulą, który jest dużo starszy ode mnie, ma żonę i dwójkę dzieci, a często razem gdzieś wyjeżdżamy na weekendy i mogę z radością powiedzieć, że Stefan to jeden z moich najlepszych przyjaciół. Ze starszymi kolegami też umiem znaleźć wspólne tematy. My się w kadrze naprawdę dobrze dogadujemy.

Czyli masz z kim pogadać, gdy włącza ci się strach? Bo on czasem wraca po tym, co przeżyłeś na skoczni wiele lat temu, prawda?

- Tak, strach we mnie cały czas siedzi i myślę, że nie pokonam go do końca swojej kariery. Bo uprawiam sport ekstremalny. Przed skokami trzeba mieć respekt.

Przypominają mi się słowa Daniela Krokosza. Psycholog, który z wami pracuje, powiedział kiedyś, że jeśli chcemy zobaczyć sztucznych bohaterów, to możemy włączyć film akcji z tymi wszystkimi twardzielami, natomiast jeżeli chcemy zobaczyć prawdziwego bohatera, to on poleca spojrzeć na ciebie. Bardzo do mnie trafiają te słowa Krokosza, że prawdziwy bohater to nie ktoś, kto nie zna strachu, ale ktoś, kto czuje strach, walczy z nim i mimo strachu potrafi zrealizować zadanie.

- Tak, to jest bardzo dobre spojrzenie. Wiem, że strach będzie się u mnie jeszcze wiele razy pojawiał, ale wiem, że sobie z nim radzę coraz lepiej, że przesunąłem tę barierę dalej, że umiem zachować zimną krew w niebezpiecznych warunkach, na dużych skoczniach. Czuję się coraz pewniej, choć wiem, że w wietrznych konkursach i w konkursach na skoczniach mamucich ten strach ze mną zawsze będzie.

Za chwilę po Zakopanem pojedziecie na loty do Oberstdorfu – już o tym myślisz?

- Nie, naprawdę. W jednym z wcześniejszych wywiadów dostałem o to pytanie. Okazało się, że nawet nie pamiętałem, że właśnie na lotach w Oberstdorfie debiutowałem w zagranicznych Pucharach Świata. Teraz skupiam się tylko na weekendzie w Zakopanem. Cieszę się, że ten weekend już jest i mam takie nastawienie, żeby jak najwięcej z niego czerpać.

Wychodzi na to, że szczególny respekt czujesz nie tyle przed lotami, co przed najgroźniej wyglądającą skocznią w Planicy. Po prostu ciągle pamiętasz, jak dwa lata temu broniłeś się tam przed upadkiem i później nie chciałeś startować w konkursach, bo za bardzo się bałeś?

- Tak, Planica jest dla mnie szczególnie trudna.

W 2023 roku po rozmowach z psychologiem i trenerami przełamałeś strach i skakałeś. Ale niecały rok temu odrzuciłeś propozycję startu na Letalnicy. Strach wrócił i był za duży?

- Trener Thomas rzeczywiście dzwonił do mnie i zapraszał do drużyny na Planicę, na finał Pucharu Świata. Formę miałem właściwą, właśnie wygrałem Puchar Kontynentalny w Zakopanem. Ale miałem już dość całego sezonu. I czułem, że chcę skończyć takim dobrym akcentem, jaki miałem na Wielkiej Krokwi. Czułem, że kończę sezon z fajnym nastawieniem i że z takim wejdę w przygotowania do nowego sezonu. Myślałem sobie, że jeśli pojadę do Planicy, to może mi to uciec. Bałem się, że może tam bym nie miał frajdy, tylko bym się męczył tak, jak w Pucharze Świata się męczyłem przez większość tamtego sezonu. Bo prawda jest taka, że gubiłem się tylko coraz bardziej i bardziej, a przez to psychicznie upadałem. Podjąłem więc dobrą decyzję, żeby tamtą Planicę odpuścić.

A jakie masz pierwsze skojarzenie, gdy słyszysz "Planica"? Ty z niej ostatnio wyjechałeś z poczuciem, że przełamałeś strach – to już wiemy. Ale powiedz proszę szczerze, czy na koniec udało ci się mieć tam jakąkolwiek radość z latania, czy skakałeś pospinany i za sukces musiało wystarczyć, że w ogóle skakałeś?

- W piątek został tam odwołany konkurs indywidualny, do którego się nie dostałem. W piątek tak się bałem, że chciałem kończyć. Ale przegadaliśmy to, przepracowaliśmy i zgodziłem się startować w sobotniej drużynówce, a wcześniej poszedłem nawet na przedskoczka na ten przełożony konkurs indywidualny. Miałem tak nabrać trochę pewności siebie. Jako przedskoczek byłem ponapinany, w drużynówce jeszcze też. Skakałem z dużą kontrolą. Ale już w niedzielę naprawdę miałem frajdę z tego, że tam skaczę. A na finałowy skok poszedłem z takim nastawieniem, że powalczę o coś więcej i aż się za bardzo napaliłem, dlatego skok zepsułem. Ale to nic, ważne, że naprawdę czułem już pełną radość z latania.

Czyli z Planicą jesteś rozliczony na tyle, że za dwa miesiące pojedziesz tam po dobre wyniki i po rekord życiowy w długości lotu?

- Zdecydowanie na to liczę.

Czytałeś może biografię Svena Hannawalda?

- Nie czytałem.

Pytam, bo pamiętam świetny fragment dotyczący lotów narciarskich. Na pewno wiesz, że Hannawald był w nich znakomity, a i on bardzo się lotów bał. Opisał, jak na MŚ 1998 lekarz niemieckiej kadry jemu i Martinowi Schmittowi zmierzył poziom adrenaliny i zdziwił się, że hormon stresu obaj mieli na poziomie ludzi odczuwających śmiertelny strach.

- Bo to jest sport ekstremalny. Strach tu musi być. Jesteśmy normalnymi ludźmi, wiemy, że się coś się nam może stać, bo nie zawsze wszystko od nas zależy. Ale jak jest pewność siebie, jak jest przekonanie, że wiesz co robić i ufasz swoim umiejętnościom, to jakoś możesz nad tym zapanować.

To jest naprawdę aż tak duża różnica, że na progu osiągasz prędkość 100, a nie 90 km/h jak na skoczni dużej i że w locie osiągasz prędkość powiedzmy 140, a nie jak zazwyczaj 120 km/h?

- Tak, te różnice się bardzo odczuwa. Opory są dużo większe. Podchodzą już pod limity pozwalające na bezpieczne latanie. I jeszcze musisz wytrzymać lot trwający dwa razy dłużej. Różnice między skocznią dużą a mamucią są naprawdę dużo większe niż może to sobie wyobrazić ktoś, kto tego sam nie sprawdzi i nie poczuje.

Na dużych skoczniach też zdarza ci się czuć strach? Czy na nich startujesz tak często, że już go oswoiłeś?

- Jak są dobre, stabilne warunki, to raczej już mi się to nie zdarza. Ufam sobie już na tyle, że ze spokojem idę i skaczę. Ale zdarzają się takie konkursy, jak w tym sezonie w Kuusamo, że strach się pojawia. Wtedy rozumiem skoczków, którzy są już na górze, ale rezygnują ze skoku. Tam się coś takiego zdarzyło na treningu. W takich warunkach, gdzie nie wszystko zależy od nas, normalne jest, że każdy się boi. Wtedy strach zawsze będzie.

U ciebie to wszystko zaczęło się w 2014 roku po upadku w Wiśle. Wtedy tak runąłeś na bulę, że aż straciłeś przytomność. Rozmawiamy 16 stycznia, a przygotowując się do rozmowy zauważyłem, że tamten wypadek miał miejsce 15 stycznia. I wtedy pomyślałem: "Ciekawe czy Paweł zapamiętał to aż tak, że ma w głowie dokładną datę".

- Pamiętam, że to było w połowie stycznia. Obstawiałbym, że 14 albo właśnie 15 stycznia. Ale wiesz co – nie świętuję tej rocznicy, ha, ha!

Pośmialiśmy się - i fajnie, zdrowo. Ale wróćmy proszę jeszcze na chwilę do tamtego trudnego czasu. Miałeś 14,5 roku – wystraszyłeś się tak bardzo, że chciałeś rzucić skoki?

- Nie! Byłem przekonany, że szybko wrócę, a najchętniej wróciłbym od razu! Ale już w trakcie pobytu w szpitalu dowiedziałem się od lekarzy, że dostanę zakaz na co najmniej pół roku. Ten czas mijał mi dobrze, nie mogłem się doczekać skakania. Ale jak wróciłem na skocznię i siadłem na belce, to głowa zaczęła szwankować, wyświetlać różne głupie myśli. Wtedy zaczął się problem.

Widziałeś kiedykolwiek nagranie tamtego upadku? Wiem, że Jan Szturc je ma.

- Nie widziałem…

Dobrze, zmiana tematu – dlaczego podczas zawodów w Zakopanem skaczesz do francuskiego hip-hopu?

- Zadzwonił do mnie didżej, który będzie dobierał muzykę i zapytał, do czego chciałbym skakać. Poprosiłem o chwilę do namysłu, sprawdziłem, co mi ostatnio szczególnie wpadło w ucho i przekazałem informację.

Czyli nie ma sensu tłumaczenie i analizowanie tekstu utworu 83 - Hip Hop 101?

- Naprawdę nie mam pojęcia, o czym jest ten kawałek. To po prostu fajna nuta, i tyle.

Czego ci życzyć na to Zakopane? Jeśli powiem, że tylko dobrych, sprawiedliwych warunków, a o resztę już sam zadbasz, to będą to takie życzenia, jakich potrzebujesz?

- Na pewno! Jeśli troszeczkę pomogłoby szczęście, to super, ale równe warunki wystarczą. W nich na pewno będę w stanie dobrze poskakać.

Jesteś z rocznika 1999, więc z Zakopanem muszą ci się kojarzyć bardziej tutejsze zwycięstwa Kamila Stocha niż Adama Małysza, ale podobno mimo młodego wieku jesteś bardziej dzieckiem Małysz niż Stocha, bo skokami zacząłeś się pasjonować bardzo szybko?

- Zdecydowanie jestem dzieckiem Małyszomanii! Świetnie pamiętam złoto Adama z MŚ w Sapporo w 2007 roku, pamiętam nawet konkursy z wcześniejszych lat, bo u nas w domu skoki od zawsze się oglądało. Mój dziadek był w przeszłości skoczkiem.

Twój dziadek to pierwszy trener, tak? A później trafiłeś pod skrzydła Jana Szturca, czyli szlifierza diamentów, który uczył skakać m.in. Małysza, Żyłę czy Zniszczoła?

- Tak było. Dziadek był trenerem skoków już wtedy, gdy się urodziłem. Od początku mi pomagał. I patrzył, jak skaczę razem z Adamem – Adam w telewizorze, a ja przed telewizorem na puf.

O czym marzyłeś jako kilkuletni fan Małysza?

- Żeby stać się taką legendą skoków, jak Adam. Cieszę się, że teraz pracuję, żeby te marzenia się spełniły.

Nigdy nie żałowałeś, że nie zostałeś narciarzem alpejskim? Miałeś dobry wzór, bo alpejką została twoja siostra. Wiem też, że kiedyś byłeś szósty w tym sporcie w nieoficjalnych mistrzostwach świata dzieci.

- Ale nigdy nie chciałem w tym sporcie zostać. Trenowałem długo i dużo, bo tata się uparł. Sam był alpejczykiem. A mnie ciągnęło do skoków. W końcu pozwolił mi pójść na skoki, ale postawił warunek, że najpierw stanę się bardzo dobrym alpejczykiem, bo uważał, że to mi pomoże. Pomaga, ale cisnął mnie tak mocno, że aż mi wtedy narty zbrzydły.

Rodzina będzie na trybunach Wielkiej Krokwi?

- Będą wszyscy – i siostra, i rodzice.

W takim razie życzę, żebyście po prostu mieli się czym wspólnie pocieszyć.

Super, dziękuję bardzo!

Więcej o: