Do tej sytuacji doszło w pierwszej serii finałowego konkursu 73. edycji imprezy. Kubacki właśnie skoczył 128,5 metra jako pierwszy, nierozstawiony zawodnik swojej pary systemu KO, a chwilę po jego lądowaniu w śnieg na odjeździe uderzył dron. To urządzenie, które podąża za zawodnikami jako kamera śledząca ich ruch w powietrzu.
Nie wiadomo, co dokładnie stało się z dronem i dlaczego spadł na skocznię. Po tym zdarzeniu Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) podjęła decyzję, żeby dłużej nie wykorzystywać dokładnie tego typu dronów w trakcie konkursu i aby te nie latały wokół obiektu.
Poszkodowanym w tej sytuacji mógł być Ren Nikaido. Skoczek z Japonii, który rywalizował w parze z Dawidem Kubackim, oddał skok w sytuacji, w której dron wciąż leżał na skoczni. W teorii nie znajdował się w miejscu, w którym stanowiłby duże zagrożenie dla zawodników, ale z drugiej w trakcie zawodów potrafią się przydarzyć nieprzewidziane sytuacje. I dlatego to, że Japończykowi pozwolono na skok w takich okolicznościach, to duży błąd FIS.
Jednak Nikaido uzyskał aż 135,5 metra i łatwo pokonał Dawida Kubackiego. Kontrowersyjnie zrobiłoby się, gdyby przegrał tę parę. Kto wie, co FIS zrobiłby w przypadku protestu i chęci powtórzenia skoku ze strony Japończyka. Ten jednak o sprawie dowiedział się od japońskich dziennikarzy. Tak jak i trener kadry Kento Sakuyama, który po zawodach dopytywał, gdzie znajduje się wspomniany dron. Na portalu X jego zdjęcie pokazał rzecznik polskiej kadry, Dominik Formela.
Po tym, jak organizatorzy i działacze FIS zorientowali się, że dron leży na skoczni, po skoku Nikaido go stamtąd zniesiono. Wszystko działo się przed skokami Aleksandra Zniszczoła i Piotra Żyły, którzy później rywalizowali w ramach polskiej pary systemu KO. To wywołało przerwę w zawodach, ale w międzyczasie wzmocniły się też podmuchy wiatru i poczekano na bardziej sprawiedliwe warunki.
- Już były wcześniej rozmowy, że trzeba na te drony uważać i nie latać nie tylko blisko publiczności, ale też zeskoku i zawodników - wskazuje prezes Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz. Najprawdopodobniej ma na myśli sytuację z sezonu 2022/2023. Wtedy drony były nowinką i wiele krajów miało własne. A chyba największe Niemcy w Titisee-Neustadt. Trzeba było zamienić je na mniejsze, bo wpływały nawet na odczyty siły wiatru. - Muszą latać wysoko za zawodnikiem, a jeśli z przodu to z bardzo daleka. Stąd pojawiły się mniejsze, już nie tak ciężkie drony - opisuje Małysz.
Dawid Kubacki widział tylko, jak po jego skoku zbierano sprzęt z zeskoku. - Kiedyś w Zakopanem była bliższa sytuacja, bo pamiętam, że na jednym nagraniu z wieży widać było, że dron był zaraz za mną po lądowaniu i miał mocne hamowanie. Wyrobił się na centymetry. Tu tak źle nie było, spadł trochę później. W kadrze kamery się nawet nie znalazł - mówi skoczek.
Czy Ren Nikaido powinien oddawać skok w takich okolicznościach? - Jak dron leżał gdzieś z boku, to może nie było ryzyka, żeby puścić kogoś. Ale z drugiej strony zawsze jest możliwość, że jednak w to wpadniesz, coś odbije się od narty i uderzy cię w głowę. Najwyraźniej leżał on w takiej odległości, że nie trzeba było od razu interweniować - wskazuje Kubacki, zauważając, że po każdej z par przerwa jest minimalnie dłuższa niż po pojedynczym skoku.
- Nie widziałem tego, ale ogółem takie sytuacje oczywiście nie powinny mieć miejsca. Loty dronów w trakcie zawodów powinny być bezpieczne. Nie powinny się rozbijać. Jak zareagowałbym, gdyby to mój skoczek oddawał skok z dronem wciąż na zeskoku? Nie składałbym protestu, jeśli nie wpłynąłby na to, co działo się z zawodnikiem - ocenia Thomas Thurnbichler.
Miejmy nadzieję, że kolejnych takich przypadków w Pucharze Świata już długo się nie doczekamy. A na pewno nie na następnych zawodach w tym sezonie - w dniach 17-19 stycznia skoczkowie będą rywalizować w Zakopanem. Czekają nas tam jeden konkurs drużynowy i jeden indywidualny. Relacje na żywo na Sport.pl, a transmisje w Eurosporcie, na platformie Max i w Telewizji Polskiej.