Ta zima może być kluczowa dla Thomasa Thurnbichlera. Albo pozwoli mu ugruntować swoją pozycję w Polsce i spokojnie kontynuować pracę, albo doda wątpliwości po poprzednim fatalnym sezonie i, kto wie, sprawi, że Polski Związek Narciarski zakończy współpracę z trenerem. Letnie przygotowania sugerowały, że powodów do optymizmu na razie nie było wiele, ale te pojawiły się nagle na ostatniej prostej przed startem rywalizacji rozpoczynającej się w ten weekend. Teraz czas na weryfikację, czy wzrost formy Polaków na treningach uda im się przełożyć na zawody.
W rozmowie ze Sport.pl przed zawodami PŚ w Lillehammer Thurnbichler mówi, czy jest zadowolony z tego, jak funkcjonują zmiany, które przeprowadził przed swoją trzecią zimą w Polsce, wyjaśnia, czy Kamil Stoch zadał mu cios, tworząc własny sztab szkoleniowy i trenując poza kadrą, a także odpowiada na słowa Dawida Kubackiego z podcastu dla Eurosportu, które poniekąd uderzyły w Austriaka.
Thomas Thurnbichler: Myślę, że każdy, kto mnie zna, wie, że chcę osiągać sukcesy. Tak zawsze będę podchodził do bycia trenerem. Oczywiście nie byłem zadowolony z naszych wyników zeszłej zimy i robiliśmy wszystko, żeby to się nie powtórzyło. Czuję, że jesteśmy lepiej przygotowani niż rok temu. Teraz zobaczymy, w jakim miejscu jesteśmy i musimy pracować dalej, żeby utrzymać się tak wysoko, jak będziemy i poprawiać.
- Musiałem przemyśleć wszystko to, co się wydarzyło. Rozmawiałem też dużo z wieloma osobami, z moim sztabem i zawodnikami. Skupialiśmy się jednak nie tylko na tym, żeby to przeanalizować, ale przede wszystkim żeby ustalić plan działania na tę nadchodzącą zimę. Wszystko po to, żeby polskie skoki znów mogły się cieszyć z sukcesów. Szybko przenieśliśmy nasze skupienie na przyszłość. Nie jestem osobą, która lubi rozpamiętywać. Musimy spojrzeć na przeszłość, żeby znaleźć rozwiązania na przyszłość. Ale nie będę się samobiczował. Wiem, że popełniłem pewne błędy, razem wyciągnęliśmy z nich wnioski i teraz pracowaliśmy sumiennie, żeby przekuć to w przygotowanie jak najlepszej formy naszych zawodników. Czuję dobrą atmosferę w grupie, także naszym sztabie, i wiem, co zrobiliśmy w przerwie między sezonami. Mam nadzieję, że taka zima jak ta ostatnia już nam się nie przytrafi.
- Latem zeszłego roku pracowaliśmy trochę nie nad tym co trzeba. Zapomnieliśmy o podstawach, starając się niepotrzebnie dodać zbyt wiele nowych elementów. Tego było zdecydowanie za dużo. To jeden z jasnych wniosków po zeszłym sezonie i przygotowaniach. Teraz, przed nowym sezonem, podeszliśmy do tego inaczej. Także w kwestii indywidualizacji treningu doświadczonych zawodników: Dawida Kubackiego i Piotra Żyły. Za to młodsi zawodnicy jeszcze wielu rzeczy muszą się nauczyć, więc dla nich też przygotowaliśmy coś innego. Miałem w głowie, że trzeba to inaczej rozplanować. Tego lata niewiele także podróżowaliśmy. Wreszcie mogliśmy trenować na obiektach w Polsce, bo wcześniej bardzo rzadko działały wszystkie cztery kompleksy skoczni. Dzięki temu mogliśmy ograniczyć wyjazdy, a obozy były krótsze i działania na nich dużo skuteczniejsze. Było też znacznie więcej odpoczynku po intensywnych treningach, więc myślę, że ten problem już przepracowaliśmy i teraz uniknęliśmy nieporozumień.
- W zeszłym sezonie nikt nie zapytał mnie, czy może nie jechać na część obozów albo odpuścić jakąś fazę przygotowań.
- Może to widział i tak myślał, ale nigdy nie zadał o to konkretnego pytania, nie wyraził wobec mnie takiej wątpliwości. Zeszłego lata nie było go później, tuż przed zimą, w trakcie zgrupowania na Cyprze. To było jednak zaplanowane i przedyskutowane.
- O wielu aspektach. Ale o większości już mówiłem i to omawiałem. Jednak na pewno wspólnie doszliśmy do tego, że rok temu próbowaliśmy zbyt wielu rzeczy w sprzęcie. Co chwilę coś zmienialiśmy i sprawdzaliśmy, czasem w chwilach, gdy skoki nie były stabilne. Kiedy brakuje spokoju na skoczni, który zagwarantowałaby dobra i równa forma, wszystko często sprowadza się do pytań w stylu: co było pierwsze - jajko czy kura? Próbuje się różnych rzeczy i czasem wytwarza się sporo chaosu. A to nie powinno się pojawić i teraz staraliśmy się tego uniknąć. Naszym celem było dobranie odpowiedniego sprzętu mniej więcej do połowy lata. Oczywiście, później się jeszcze trochę testuje, a nowe zasady FIS związane z limitem kombinezonów, trochę nam to narzuciły, ale to miało już nie być nerwowe, a przemyślane i zaplanowane działanie. Musimy być elastyczni.
- Jestem niemal w pełni usatysfakcjonowany. Chodziło nam też o wniesienie do zespołu nowej energii. O wytworzenie głodu sukcesu. I widzę, że on się pojawił. Podobnie do pierwszego roku pracy w Polsce, może nawet w większym stopniu, zająłem się problemem naszego osprzętowania i zaplecza treningowego. Potrzebowaliśmy pewnych urządzeń i odpowiedniego podejścia do tej sprawy. Już wiosną mieliśmy sporo potrzebnych rzeczy. Ustaliliśmy, że najwięcej musimy pracować nad pozycją najazdową i właśnie te kwestie nam w tym pomogły. Od pierwszych obozów widziałem, że stabilność na rozbiegu powoli wraca i wygląda coraz lepiej. U każdego z zawodników były gorsze i lepsze momenty, ale czuję, że dobrze wypracowaliśmy to, czego wcześniej mogło nam brakować.
Jestem pewny, że zadziałaliśmy odpowiednio. Wraz z włączeniem Arvida Endlera do sztabu jako specjalisty od fazy lotu ważny jest też element edukacyjny dla wszystkich zawodników, chcemy, żeby zwłaszcza młodsi skoczkowie maksymalnie to wykorzystali. Dobrze funkcjonuje też współpraca pomiędzy grupami: wymiana informacji i komunikacja. Nie chcę zabrzmieć jak niepoprawny optymista, ale z mojej perspektywy wiele rzeczy działa lepiej i na takim poziomie, jakbym to sobie wyobrażał.
- Brakowało mi kogoś takiego w ostatnich dwóch latach. Długo pracowaliśmy nad tym, żeby sprowadzić kogoś takiego. To kolejna duża postać w polskich skokach i jest tu, żeby pomóc w wielu sprawach, których ja nie będę w stanie dosięgnąć, poświęcając się w pełni pracy trenera. Poza tym znamy się bardzo długo i ufam jego doświadczeniu w wielu sprawach. Dyrektor był nam potrzebny także w roli kogoś widzącego, co ja robię i kogoś, kto może mnie wesprzeć. Jednak główne zadanie Aleksa to pomoc na miejscu w projektach, których trzeba pilnować i je rozwijać, a także bycie oparciem dla trenerów, kimś, z kim mogą porozmawiać. Ma też rolę polityczną - we współpracy i ciągłej komunikacji z Międzynarodową Federacją Narciarską, czy medialną i związkową. Musi zaglądać na każdy poziom polskich skoków, tego oczekuję.
- Dokładnie. Potrzebowałem kogoś kreatywnego, kto będzie w stanie razem ze mną dalej ruszyć polskie skoki. Nie kogoś asystującego mi, to musiał być ktoś niezależny, jedna z czołowych postaci razem z tymi, które już mamy w związku. I kogoś takiego znaleźliśmy właśnie w Aleksie.
- Cóż, faktycznie poszliśmy głównie w kierunku Polaków. W zeszłym roku był tu David Jiroutek i miał inną filozofię pracy, ale po tym, co wydarzyło się zimą, potrzebne były zmiany. I myślę, że w Polsce mamy naprawdę dobrych trenerów. To także coś, na co zwróciliśmy uwagę przy ustalaniu składów grup, w których pracujemy. Każdy jest w odpowiednim dla siebie miejscu na ten moment. W przyszłości, jeśli nadal patrzymy na wszystko w takiej perspektywie, nadal istnieją dwie ścieżki: ściągnąć nowych trenerów z zagranicy albo rozwijać tych, których mamy. Zawsze lepiej pozostać z tymi polskimi. Tu chodzi o odpowiednią edukację i gromadzenie doświadczenia.
W taki sposób tworzy się także dobrze pracujący system, bo ci ludzie najlepiej rozumieją zawodników. Znają ich od lat, mówią w tym samym języku, a nawet porozumiewają się bez słów. Czasem przychodzi tylko moment, gdy pojawia się presja, więcej stresu i liczą się inne elementy. Ale właśnie dlatego trzeba pracować nad tym, żeby byli na takie sytuacje gotowi. Ufam każdej osobie, z którą obecnie pracuję. Pracujemy jak jeden zespół, mamy ten sam cel i nie widzę tu żadnego wielkiego zagrożenia, że coś nagle się wywróci.
- Pewnie, że świetnie się znają, ale to nie tak, że Maciej był potrzebny w zespole, żeby Olek zrobił kolejny krok. Ma świetny system pracy i podążałby swoją drogą w każdych okolicznościach. To ja chciałem, żeby Maciej z nami pracował. Jest dobrym trenerem, ma sporo wiedzy zwłaszcza o młodszych zawodnikach, bo z wieloma pracował. Chcemy na nich postawić, a jakość pracy Maćka sprawia, że świetnie mieć go przy sobie w zespole.
- Nigdy nie było tak, że chciałem się go pozbyć. Maciej zrezygnował z pracy w kadrze B wiosną 2023 roku, a ja wtedy mówiłem, że nie widzę go tam, bo nie potrafimy współpracować. Nie szliśmy w tym samym kierunku, mieliśmy inne pomysły na pracę z zawodnikami. To był mój subiektywny punkt widzenia, on miał własny i nie mogliśmy dojść do porozumienia. Dlatego wtedy sobie tego nie wyobrażałem.
Nie podważałem jednak jego kompetencji i wiedziałem, że powinien być częścią tego systemu. Zaczęliśmy od nowa i współpracujemy. Teraz jest moim asystentem, a ja naprawdę nie jestem kimś, kto patrzy w przeszłość. Dyskutuję z kimś o planie na to, co możemy razem wykonać i działamy. Jeśli ktoś może w to wejść, to ja nie mam uprzedzeń.
- Zupełnie nie. Ufam swoim ludziom i wiem, że dobrze to ułożyliśmy. Ja nadałem temu wszystkiemu kształt, ustaliliśmy, kto i za co odpowiada, a na odpowiednie osoby przypada odpowiednio duża odpowiedzialność za to, co robią. Nie mam problemu z tym, żeby powierzyć im pewne zadania. Ostateczne decyzje zawsze są w moich rękach. Nie czuję, żeby ktoś mógł zagrozić temu układowi.
- Nie. Dla Kamila wcześniej miałem przygotowany plan podobny jak dla Dawida i Piotrka. Zaakceptowal go w Planicy i od tego momentu organizowaliśmy wszystko tak, jakby miał z nami dalej pracować. Wtedy nie mówił nic o tym, że myśli o pracy z kimś innym. Potem namyślił się jednak i zadzwonił do Adama [Małysza, prezesa PZN - red.] w kwietniu, informując, że chciałby trenować z własnym sztabem. Uszanowałem tę decyzję. Nie winię go zresztą w żaden sposób, nie mam z tym problemu. Ustaliliśmy, że musi kwalifikować się do składu na zawody, że w tej sprawie to ja mam ostatnie słowo do powiedzenia. Jesteśmy w kontakcie, wiem, jak sobie radzi i mam okazję tego doglądać, gdy razem trenujemy, a potem podjąć decyzję, czy wysyłać go na zawody. I tyle.
- Jako trenerzy jesteśmy tylko wsparciem dla zawodników. I jeśli tak doświadczony skoczek mówi, że chce pójść inną drogą, to nie ma tu znaczenia, co ja czuję, a fakt, żeby Kamil podjął najlepszą decyzję dla samego siebie. Muszę zaakceptować, na jakich warunkach mamy "grać do jednej bramki" i pozostaje mi życzyć mu, żeby wiodło mu się jak najlepiej. Jeśli będzie osiągał sukcesy, to będę się z nich cieszył tak samo, jakby dalej trenował ze mną. Bo dalej reprezentuje Polskę, tu się nic nie zmieniło.
To nie tak, że ucierpiało moje ego i teraz będę robił z tego problem. Nie będę też miał problemu z tym, żeby machać mu flagą na zawodach. Kamil to świetny zawodnik i zawsze tak będę go traktował. Nieważne, czy jest ze mną, czy nie.
- Myślę, że to dobrze, że Dawid kontroluje to zaufanie. To wręcz musi tak wyglądać, bo też mogę popełniać błędy, czy mieć inne zdanie, a on jako doświadczony zawodnik przekonywać mnie do własnego punktu widzenia. Nie muszę, ani nawet nie powinienem być dyktatorem. Zaufanie polega też na tym, że wspólnie akceptujecie to, w jaki sposób pracujecie i dochodzicie do pewnych decyzji. Czasem trzeba postawić na swoim, to jasne. Jednak nie sądzę, żeby problemem było omawianie niektórych wyborów z zawodnikami i zaczerpnięcie ich opinii. Przecież często to może pomóc.
Ja widzę to tak, że cała grupa, z którą pracuję, mi ufa i jest zadowolona z planów, które dla nich przygotowaliśmy i z którymi przepracowali całe lato. Mam wrażenie, że zauważyli, że ich słuchałem i dobierałem plany treningowe czy wyjazdowe. Piotrek przed kontuzją kolana sporo pracował w domu i dobieraliśmy wszystko zgodnie z jego potrzebami. Dużo rozmawialiśmy, a ja widziałem, że się uśmiecha i jest zadowolony z tego, co ustaliliśmy i jak może pracować. Niestety, przydarzył się uraz, ale powoli wraca do dobrej dyspozycji, choć to na pewno potrwa. Z Dawidem też wypracowaliśmy nieco inny plan niż do tej pory i nie zgłaszał co do niego uwag, mówił, że jest w porządku i cieszy się, że może tak trenować. A jeśli byłoby inaczej, oczekuję, że zawodnicy by mi o tym powiedzieli. Na tym też polega nasze wspólne zaufanie.
- (Thurnbichler wyraźnie westchnął i pokręcił głową w trakcie przytaczania słów Kubackiego) Nie będę tego szeroko komentował. Takie sprawy najlepiej załatwiać wewnątrz zespołu. W kwestii zaufania zupełnie rozumiem podejście Dawida i staraliśmy się jak najbardziej dopasować podejście do treningów do tego, co mu odpowiada. W kontekście naszego pierwszego wspólnego sezonu mogę potwierdzić, że miał mały uraz na początku przygotowań do zimy, ale potem działał już zgodnie z przygotowanym przez nas planem i tym, co wówczas wprowadziliśmy do zespołu. Tyle.
- Nie było mnie na ostatnich dwóch weekendach Letniego Grand Prix, bo dostaliśmy informację, że Matteo może urodzić się wcześniej, niż to było przewidywane. Nie mamy rodziny w Krakowie, więc było jasne, że nie mogłem wyjechać zbyt daleko. Mam jednak pełne zaufanie do mojego sztabu, więc nie było tak, że zostawiałem nasz zespół z nikim. W tym czasie dołączałem do nich podczas treningów pomiędzy zawodami i pomagałem skoczkom w bazach, czy przy małych projektach związanych ze sprzętem. Teraz w domu wszystko jest już w porządku, więc jestem w pełni z zespołem i tak to już zostanie.
- W sumie to zaczęło się już przed tym, jak urodziło mu się drugie dziecko. Ale to na pewno tworzy miłą atmosferę pełną emocji i może dać każdemu trochę dodatkowej energii. Musimy być jednak ostrożni z tym, jak Olek będzie odpoczywał, bo każdy ojciec wie, że narodziny dziecka to początek bezsennych nocy i jakoś trzeba sobie z nimi radzić. Będziemy musieli patrzeć o krok naprzód i dostosowywać trening Olka, mając na względzie jego odpowiednią regenerację.
- Na pewno na lepszy start niż rok temu. Tego oczekuję, na pewno. Jego forma na treningach była bardzo dobra na ostatnich trzech obozach. Zaczął lato nieźle, na wysokim poziomie. Do pierwszych startów latem wyglądało to bardzo dobrze, ale to jasne, że forma na tym etapie nie jest w pełni stabilna. Myślę, że znaleźliśmy odpowiednie rozwiązania w odpowiednim czasie i teraz wszystko wygląda obiecująco.
- Mam jeden jasny cel wynikowy: medal na mistrzostwach świata w Trondheim. Nieważne czy w drużynie, czy konkursie indywidualnym. Chcemy go przywieźć do Polski. A ogółem? Chcę, żeby nasz zespół był konkurencyjny. Tak, żebyśmy mieli poczucie, że możemy walczyć o dobre wyniki w konkursach. Potrzebuję też czystej, dobrej atmosfery w zespole i żeby każdy z nas podążał w tym samym kierunku. Jeśli to uda się osiągnąć, będziemy mogli realistycznie myśleć o sukcesach.