Oto nowy komentator skoków w TVN. Wielkie zaskoczenie. Zastąpi legendę

- Na pewno nie będę się jakoś strasznie przejmował, że ktoś się obrazi, ja nie jestem takim typem. Nie mam przyjemności w obrażaniu kogokolwiek, ale w nazywaniu rzeczy po imieniu się odnajduję. Jak będzie słabo, to będę mówił, że jest słabo - zapewnia Michał Korościel. To nowy komentator skoków narciarskich, którego będziemy słuchać na antenach Eurosportu i TVN.

W piątek 22 listopada rozpocznie się nowy sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich. Przez wiele lat na antenie Eurosportu - a w ostatnich latach również TVN - konkursy tego cyklu komentowali wspólnie Marek Rudziński i Igor Błachut. Pan Marek z końcem poprzedniej zimy pożegnał się z widzami. Teraz jego miejsce w duecie z Błachutem zajmie Michał Korościel.

Zobacz wideo Małysz wrócił na skocznię! "Trzymajcie mocno kciuki"

Kibice skoków Korościela już dobrze znają. Przez siedem ostatnich lat dziennikarz Radia Zet prowadził studio, w którym gościł ekspertów. Teraz wskakuje w nową rolę.

Łukasz Jachimiak: Miałeś sześć lat, gdy pierwszy raz poszedłeś na żużel, jesteś z żużlowej Zielonej Góry i chyba nie ma nikogo, kto próbowałby podważyć twoje kompetencje jako komentatora żużla. Ale wyobrażam sobie, że za „trzy, dwa, jeden" znajdzie się sporo takich, którzy stwierdzą, że „E, do komentowania skoków to ten Korościel się nie nadaje". Jesteś na to gotowy?

Michał Korościel: Tak! Wiem, że na pewno będzie właśnie tak, jak mówisz.

I co ty na to?

- Na razie nic. Bo tylko swoją pracą będę mógł udowodnić, że się nadaję. Teraz to ja mogę mówić cokolwiek. Jak mówią piłkarze: wszystko zweryfikuje boisko. A w tym przypadku wszystko zweryfikuje sezon. Pierwszy, a później – mam nadzieję – drugi, trzeci i tak dalej. Tylko swoją pracą będę mógł przekonać publikę, że się do tego nadaję. Albo że się nie nadaję – zobaczymy.

Skoro powiedzieliśmy, że miałeś sześć lat, gdy pierwszy raz byłeś na żużlu, to powiedz, ile miałeś lat, gdy pierwszy raz pojechałeś na skoki.

- Miałem dużo lat, bo to był rok 2017. To było w Wiśle.

To faktycznie miałeś znacznie więcej lat niż sześć [Korościel urodził się w 1984 roku].

- A nie, czekaj! Przecież przed Eurosportem na skoki jeździłem z radia! Pierwszy raz byłem na skokach w 2008 roku. Tak czy inaczej – sześciolatkiem na pewno wtedy nie byłem.

Pewnie jako dziecko miałeś różnych żużlowych idoli, a w skokach też miałeś swoich bohaterów?

- Do czasu wybuchu Małyszomanii skoki w moim rodzinnym domu oglądało się tak jak w wielu polskich domach, czyli w okresie świąteczno-noworocznym, gdy był pokazywany Turniej Czterech Skoczni. Tych wszystkich Goldbergerów i Dieterów Thomów oglądałem i lubiłem, ale nie byłem jakimś wielkim fanem skoków. Ja jestem dzieckiem Małysza! Gdy wybuchła Małyszomania, to zacząłem się skokami bardzo mocno interesować. Wtedy oglądałem wszystko. A od 2008 roku zacząłem na skoki jeździć, korzystając z tego, że w 2007 roku dostałem się do radia, zacząłem robić sport i zapracowałem na to, żeby mnie wysyłali na skoki.

Teraz zapracowałeś na awans? Dla ciebie przejście z roli prowadzącego studio do roli komentatora to właśnie awans? Jak w ogóle doszło do tego, że stworzysz duet z Igorem Błachutem? Chyba wszyscy spodziewali się, że po tym jak na emeryturę odszedł Marek Rudziński, jego miejsce zajmie Sebastian Szczęsny, który ma już doświadczenie w komentowaniu skoków.

- Ja też byłem zaskoczony! W ogóle o to nie zabiegałem, bo mi było naprawdę dobrze w studiu. Dlaczego ja? To jest pytanie do Maćka Słomczyńskiego [dyrektora produkcji w Eurosporcie], bo to on do mnie zadzwonił i zapytał czy chciałbym to robić. A ja sobie pomyślałem, że może zmiana dobrze by mi zrobiła. Ja lubię, jak coś się dzieje. Skoro Marek zrezygnował i nie dał się namówić na jeszcze trochę, skoro „Słoma" pomyślał o mnie w miejsce Marka, to ja wysłuchałem argumentów i się zgodziłem.

Jakie to były argumenty?

- Maciek powiedział, że jego zdaniem ja z Igorem będę się dobrze uzupełniał, że tego będzie się dobrze słuchało. Pomyślałem sobie, że właściwie czemu nie? W studiu było mi fajnie, robiliśmy je od 2017 roku, czyli przesiedziałem w nim siedem lat i uznałem, że jak jest nowa propozycja, to wezmę, bo jestem takim typem, że wolę żałować, że spróbowałem niż żałować, że nie spróbowałem. Oczywiście zakładam, że nie będę żałował!

W studiu wymiatałeś – pewnie wiesz, że zbierałeś świetne recenzje.

- No bo mi się to dobrze robiło! Oczywiście miło mi jest, gdy takie recenzje się pojawiają. Pasowało mi to. Ale, kurczę, żużel mi się tak dobrze komentuje, że chcę spróbować też ze skokami! Jasne, że to będzie coś innego – inna jest dynamika żużla, a inna skoków. Tu będzie czasami bardziej gawędziarstwo niż komentowanie. Ale na pewno żałowałbym, gdybym nie spróbował.

Raz już spróbowałeś – jak według ciebie wyszła ta jednorazowa akcja z ubiegłego sezonu, gdy zmieniłeś Marka Rudzińskiego i komentowałeś z Igorem Błachutem?

- Wyszło umiarkowanie. Umiarkowanie byłem zadowolony i nawet tego później nie odsłuchiwałem. Byłem trochę zestresowany. Już wtedy Maciek Słomczyński mówił mi, że chciałby, żebym komentował po Marku. Z drugiej strony ucieszyłem się, że robię coś nowego. Nie powiem, że w studiu czułem się za pewnie, ale tam już mi brakowało takiego fajnego dreszczyku, a gdy komentowałem, to ten dreszczyk znowu się pojawił. Jak w pierwszych latach, gdy zajmowałem się skokami. I chociaż byłem umiarkowanie zadowolony z efektów tego mojego pierwszego komentowania, to pomyślałem, że może w sumie fajnie będzie to robić na stałe.

Powiem ci szczerze: słuchając ciebie i Igora pomyślałem, że ogień mógłby być wtedy, gdyby Eurosport złożył komentatorską parę z ciebie i Marcina Kuźbickiego, jak w żużlu. Miałem wrażenie, że z Błachutem nie macie wspólnego flow.

- Nikogo nie zapewnię, że to flow będzie. Z „Kuźbikiem" robię wspólnie żużel od 2016 czy nawet 2015 roku, bardzo dobrze się znamy. Ale mam nadzieję, że z Igorem to sobie wypracujemy. Parę razy występowaliśmy razem w studiu, razem robiliśmy youtubowy program „Zimne dranie", ale nie komentowaliśmy razem, więc pewnie będziemy potrzebowali trochę czasu, żeby się dotrzeć. Mam nadzieję, że to się nam uda. Chciałbym, żebyśmy mieli takie porozumienie, jakie mam z „Kuźbikiem". Z nim rozumiemy się bez słów.

Słychać, że wchodzicie do dziupli i wszystko samo płynie. Z Błachutem będziesz wchodził w jakiś scenariusz? Będziesz szukał jakiegoś konkretnego pomysłu na siebie?

- Nie, nie, absolutnie! Ja nigdy nie tworzę scenariuszy! Myślę, że jedną z moich największych zalet jest umiejętność adaptacji. Ja się zaadaptuję, oczywiście pozostając sobą, bo ja po prostu nie umiem nie być sobą, nie umiem udawać kogoś. Myślę, że Igor jest bardziej stoikiem, jest spokojnym gościem, czasami sceptycznym, momentami lekko wycofanym, a ja jestem hop do przodu, czasami nawet za bardzo. Mam nadzieję, że nasz duet zadziała na zasadzie plusa i minusa, czyli dwóch różnych gości.

Ty jesteś taki „hop do przodu", że widzisz „potwora między nogami Bartka Zmarzlika".

- Ha, ha, ha!

Już czekam, co w emocjach wyprodukujesz, komentując skoki. Pewnie wiesz, że kibice skoków pozapisywali mnóstwo wpadek Włodzimierza Szaranowicza, Marka Rudzińskiego, Bogdana Chruścickiego i innych komentatorów, a na twoje wpadki zapewne czekam nie tylko ja!

- Tak, tego ciągle jest mnóstwo, ale te wpadki już nie odgrywają i nie będą odgrywały takiej roli, jak kiedyś, w czasach Bohdana Tomaszewskiego czy Dariusza Szpakowskiego. Lata temu nie było internetów i wtedy bardzo mało osób mogło mówić coś publicznie. A jak już ktoś mówił coś publicznie, to wszyscy tego słuchali. Kiedyś oglądalności telewizyjne były dużo większe, bo dla przeciętnego Polaka telewizja była jedynym kontaktem z wielkim światem. W efekcie jak ktoś coś chlapnął, to wszyscy usłyszeli i przekazywali sobie dalej na zasadzie: „Słyszałeś? On to powiedział w telewizji!". A dziś jest mnóstwo kanałów youtubowych i niewiele jest różnic między nimi a telewizją. Dziś wszędzie pojawia się mnóstwo lapsusów, czasami nawet wymyślanych na siłę, żeby kogoś rozśmieszyć. Tych tekstów jest tak strasznie dużo, że nawet gdy komentator chlapnie coś, co wymyka się wszystkim schematom, to i tak to już nie ma takiej mocy, jaką miało kiedyś.

Zobacz: jak kiedyś komentator powiedział o Ryszardzie Szurkowskim, że to „cudowne dziecko dwóch pedałów", to ten tekst tak się nam wrył w pamięć, że minęło wiele lat, a ciągle żyje. Z kolei jak ja powiedziałem, że Zmarzlik ma potwora między nogami, to w środowisku ludzie to kojarzą, ale to absolutnie nie ma takiej mocy, jaką miałoby, gdybym to powiedział ze 30 lat temu. Wtedy było o wiele mniej treści i w związku z tym ta, która do ludzi docierała, była rozbierana na czynniki pierwsze i lapsus zostawał ze wszystkimi na długo, bo nie wiadomo było, kiedy się pojawi następny. A dziś jest tak, że ty coś chlapniesz, zaraz ktoś inny coś chlapnie, a po nim jeszcze ktoś i jeszcze ktoś, i to twoje chlapnięcie już przepada.

Pamiętasz „cudowne dziecko dwóch pedałów", a masz jakąś ulubioną komentatorską wpadkę ze skoków?

- Na szybko nic mi nie przychodzi do głowy.

A pamiętasz, jak kiedyś Włodzimierz Szaranowicz powiedział o Tomisławie Tajnerze: „Syn Apoloniusza, czyli brat jego dziadka"?

- Ha, ha, ha! Świetne! Nie pamiętałem tego! Z Włodzimierza Szaranowicza pamiętam raczej takie teksty, po których wszyscy mieliśmy ciary.

Że siadaliśmy jak do telenoweli? Że żyliśmy życiem zastępczym - jak mówił w pamiętnej laudacji na cześć kończącego karierę Małysza?

- Tak! Pan Włodzimierz miał to na bank napisane, a ja sobie nigdy niczego nie piszę. Nie dlatego, że uważam, że to jest złe – po prostu mam inny styl, ja nie lubię pisać. Pan Włodzimierz był bardziej patetyczny, patriotyczny – taki jego styl, i fajnie!

To pójdźmy trochę w patos – chętniej skomentowałbyś 40. zwycięstwo Kamila Stocha w Pucharze Świata oznaczające, że Stoch przeskoczył Małysza, czy wolałbyś na przykład pierwsze w karierze zwycięstwo młodszego o 12 lat Pawła Wąska?

- Nie no, wiadomo, że 40. zwycięstwo Stocha! To nawet nie jest trudne pytanie – przygotuj trudniejsze!

Masz rację. Przez chwilę myślałem, że może wybierzesz otwarcie czegoś nowego, że wyobrazisz sobie, że takie pierwsze zwycięstwo 25-letniego Wąska otworzy jakąś jego erę, że da napęd naszym skokom w czasie, w którym będą odchodzić starzy mistrzowie Stoch, Żyła i Kubacki. Ale sam też bez wahania wybrałbym symboliczne, 40. zwycięstwo Stocha.

- Wiesz co, trudniej by było wybrać, gdybyśmy rozmawiali o pierwszym zwycięstwie jakiegoś polskiego 16-, 17-latka. To by było wielkie wydarzenie, gdybyśmy mieli kogoś takiego, jak na przykład Domen Prevc, który mając 17 lat wygrał cztery konkursy Pucharu Świata. A Wąsek? Facet ma już 25 lat, to przecież Małysz był od niego młodszy, gdy wlatywał do historii jako dominator. Bo kiedy wybuchła Małyszomania, Adam miał 23 lata.

A pierwszy raz wygrywał w Pucharze Świata, gdy miał 18 lat.

- Zgadza się, w Oslo w 1996 roku. Oczywiście ja nie mówię, że zwycięstwo Wąska nie byłoby wydarzeniem! To by było coś pięknego i bardzo tego Pawłowi życzę. Ale 40. zwycięstwo Stocha po tych jego wszystkich perturbacjach z ostatnich lat to by było coś mega! To by było niewiarygodne!

Odlecieliśmy, a tu trzeba zejść na ziemię. Pewnie się zgodzisz, że po strasznie słabej poprzedniej zimie nie bardzo są widoki, że ta będzie dla polskich skoków udana? A jeśli znów będzie bryndza, to czy nie będziesz miał problemu, żeby jako komentator mówić, jak jest?

- Na pewno nie będę miał z tym problemu! Skoro mogłem mówić to w studiu, to dlaczego miałbym nie mówić jako komentator? Na pewno nie będę się jakoś strasznie przejmował, że ktoś się obrazi, ja nie jestem takim typem. Nie mam przyjemności w obrażaniu kogokolwiek, ale w nazywaniu rzeczy po imieniu się odnajduję. Jak będzie słabo, to będę mówił, że jest słabo. Wiadomo, że jak Polak wygrywa, to zawody same się komentują i wtedy komentator jest super, bo komentuje sukcesy, bo w emocjach się wydrze i tak dalej. Moim zdaniem większą sztuką jest komentować wtedy, kiedy naszym zupełnie nie idzie. Wtedy kunszt komentatora nie jest doceniany, bo co z tego, że on będzie ładnie mówił, gdy idol ludzi zajmie 35. miejsce i ludzie będą wkurzeni? Ale wtedy komentator musi ratować widowisko, bo główni bohaterowie widowiska nie dowożą.

Gdy bohaterowie notorycznie nie dowożą, to komentator może być tym zmęczony czy nie może? Znów przytoczę cytat z Szaranowicza, który kiedyś powiedział o Robercie Matei tak: „Miejmy nadzieję, że nie będzie służył do przecierania torów".

- Za daleko. Myślę, że znalazłbyś wielu zwolenników takiego komentarza, bo czasami ludzie przed telewizorami są mocno sfrustrowani i myślą dokładnie to, co komentator powiedział. Ale moim zdaniem obok tego, że trzeba mówić tak, jak jest, trzeba też mieć na uwadze, że ten facet ma jakieś uczucia, że ma rodzinę, która może to oglądać i że szczególnie smutno może być jego dzieciom. Strasznie trudno jest mi krytykować Włodzimierza Szaranowicza, bo kim ja jestem, żeby krytykować Włodzimierza Szaranowicza? A więc nie krytykuję jego, tylko krytykuję te słowa. Jeżeli chciał przemycić wątek humorystyczny, to pewnie dla wielu przemycił, ale dla mnie to było za grube. Myślę, że można powiedzieć coś śmiesznie i nie rażąc kogoś tak bardzo.

A propos rzeczy śmiesznych – czy tej zimy znów się założysz o coś z Kuźbickim (w poprzednim sezonie Korościel twierdził, że skoczek z Niemiec w końcu wygra Turniej Czterech Skoczni, a Kuźbicki w to nie wierzył - zakład wygrał Kuźbicki, wobec czego Korościel musiał się ostrzyc na zero)?

- Jak się założyłem z „Kuźbikiem", to na Twitterze ciągle dostawałem od ludzi propozycje „A załóżmy się o to", „A załóżmy się o tamto". Wydaje mi się, że zakład może być fajny, ale raz na trzy-cztery lata. Inaczej byłoby to chyba trochę na siłę.

No chyba że pomógłby los. Wyobraź sobie, że rok w rok zakładasz się z Kuźbickim o to, że teraz to już na pewno jakiś Niemiec wygra Turniej Czterech Skoczni, a tu się okazuje, że jak czekają na to od 2002 roku i triumfu Svena Hannawalda, tak za 20 następnych lat dalej by czekali.

- Problem w tym, że mi już włosy nie odrastają! Ciężko byłoby zrobić coś innego. Miałbym sobie tatuować coś na głowie? Myślę, że takie zakłady muszą wychodzić naturalnie. Z tamtym zakładem tak było – wchodziliśmy do studia po jakimś fatalnym występie naszych, chyba po kwalifikacjach w Oberstdorfie, i ja sobie pomyślałem: „Jezu, teraz będę tu przychodził dzień w dzień do 6 stycznia i będziemy razem mówić jak jest źle i co tu zrobić, żeby było lepiej"! Nie chciałem tego ciągłego „No zobaczymy, zobaczymy", „No może tu pomoże wiatr", „No może coś się ruszy". Nie chciałem tej nudy. Wiem, że my nie jesteśmy od tego, żeby sobie sprawiać radość, tylko mamy ją sprawiać kibicom, ale wtedy poczułem, że jak będę przychodził i nie będę miał żadnego dreszczyku emocji - a na pewno by mi go nie dały rozważania, czy nasz najlepszy skoczek będzie 21. czy 22. - to będę się strasznie męczył. No to wymyśliłem sobie coś, dzięki czemu do końca były emocje. Historia nam pomogła, bo tak się wszystko poukładało, że ten Wellinger do końca mógł wygrać, że szczerze do samego końca mogliśmy się emocjonować jego walką z Kobayashim.

Jaki ty masz rekord życiowy? Bo wiem, że kiedyś skakałeś.

- Uwaga: 8 metrów! Chyba 8, ale może 7 albo 7,5 metra. Na pewno wiem, że skakałem w Chochołowie.

Wiesz, że trafiłem na jakiś kanał na Youtubie, na którym człowiek skacze tobą w Planicy? Masz więc życiówkę wynoszącą 239,5 metra!

- Ha, ha! To są świry!

Do tego „twojego" skoku jest bardzo dobry komentarz. Aż sobie zanotowałem. Uwaga: „Michał Korościel nam pokazuje, że okej, czyli okej".

- Ha, ha, ha! Znakomite! Daj taki tytuł do tego naszego wywiadu!

W nadchodzącym sezonie Eurosport, Max i Player pokażą wszystkie konkursy Pucharu Świata w skokach narciarskich, kwalifikacje oraz mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. TVN pokaże zawody rozgrywane poza Polską.

Więcej o: