Żyła przeczytał, co było w umowie i zrezygnował. "Byłem zdecydowany"

Jakub Balcerski
- Rok temu byłem zdecydowany. Myślałem, że będę to robił - mówi o wejściu w świat freak fightów Piotr Żyła. W długiej rozmowie ze Sport.pl skoczek opowiada, dlaczego jeszcze nie walczył i czy myśli o tym, żeby jeszcze tego spróbować.

Z Piotrem Żyłą rozmawialiśmy podczas letnich mistrzostw Polski w Zakopanem. To był jego jedyny start w zawodach przed zbliżającym się sezonem, bo w sierpniu doznał kontuzji, przez którą aż na miesiąc musiał przerwać treningi. Jednak skoczek mówi Sport.pl nie tylko o tym, jak w końcu musiał poradzić sobie z urazem kolana, który dokuczał mu już od dłuższego czasu.

To też rozmowa o jego lenistwie, ambicji, fascynacjach i marzeniach. Nawet tych, których, jak sam mówi, raczej nie uda mu się spełnić.

Zobacz wideo Ruben Amorim vs angielski dziennikarz, starcie numer jeden! Portugalczyk zbawi United?

Jakub Balcerski: Cofnijmy się o trzy lata. Też trwały letnie mistrzostwa Polski w Zakopanem. Piotr Żyła skoczył 106 metrów na Średniej Krokwi i zdobył złoty medal indywidualnie. Jednak po skoku, choć się śmiał, złapał się też za kolano, a później wyraźnie utykał. Te problemy sprawiły, że latem tego roku musiałeś się poddać zabiegowi i na długo przerwać treningi. Długo walczyłeś z bólem - teraz już nie dało się wytrzymać?

Piotr Żyła: Nie dało. To już będzie z siedem-osiem lat, kiedy zaczynały się bóle i przeciążenia kolana. A później było coraz gorzej. Te mistrzostwa Polski sprzed trzech lat to tylko jeden z przykładów. Na zgrupowaniach, gdy pojawiało się więcej treningu, to pojawiały się problemy. Sam ból był jeszcze znośny. Zimą było go mniej, bo same starty go tyle nie generowały. Tu chodziło o coś innego.

Na początku przygotowań w tę wiosnę znów się przeciążyłem, ale mieliśmy urlop, więc wypocząłem i się zregenerowałem. Do tej pory w takiej sytuacji potrzebowałem dwóch-trzech tygodni, żeby czuć się w pełni dobrze. I po urlopie już myślałem, że jest wszystko w porządku. Zrobiłem pierwszy trening po powrocie i poszedł dobrze, ale na drugim przy ostatniej serii na płotkach dość porządnie mi "łupło" w kolanie, przewróciłem się. Mój problem z kolanem dotyczył łąkotki. Ona była posypana, a jej fragmenty się przemieszczały. Wtedy na płotku musiała się zablokować.

I to był moment, kiedy z tym już nie dało się funkcjonować. Wcześniej to przechodziło, a teraz czegokolwiek bym nie zrobił, kolano zaczynało mi puchnąć. I od momentu, gdy mi to strzeliło, to zaczynało przeskakiwać nawet przy zwykłym chodzeniu. To było najgorsze. Zaczął się kolejny tydzień, więc próbowałem z tym iść na skocznię, ale z takim obrzękiem nie dało się tam wiele zrobić.

Chcesz powiedzieć, że byłeś jeszcze na skoczni po tym zdarzeniu z treningu na płotkach?

- Tak, miałem dwa treningi na początku obozu w Zakopanem. W pierwszym po tym, jak oddałem dwa skoki, kolano zaczęło puchnąć. Podziałaliśmy jednak z fizjoterapeutą i wszystko było okej. Rozciągaliśmy to i w tym newralgicznym miejscu od razu robiła się przestrzeń. Żebym mógł trenować, to trzeba byłoby jednak robić po każdym skoku. A przeciążenia i tak wracały, nie mogłem normalnie funkcjonować. Dlatego potrzebny był zabieg artroskopii, na który się zdecydowałem.

Trenerom mówiłeś od razu o bólu i problemach z chodzeniem, czy ukrywałeś, że jest źle?

- Na początku myślałem, że będzie jak zawsze. Że się "tylko" przeciążyłem, ale odpocznę i będę mógł dalej trenować i skakać. Jednak gdy po tym zdarzeniu na treningu pojechałem do domu, to już przy wysiadaniu z auta było ciężko. Nie umiałem stanąć na tę nogę. Uznałem, że poczekam i zobaczę, jak będzie kolejnego dnia. Ale wtedy było jeszcze gorzej. Dlatego zadzwoniłem do trenerów, przedstawiłem sytuację. Pojechałem na badanie rezonansem magnetycznym, a potem próbowałem sprawdzić się jeszcze na skoczni w Zakopanem. Postanowiłem, że idę spróbować, ale nic z tego nie wyszło.

Doktor Aleksander Winiarski, lekarz naszej kadry, mówił mi, że na rezonansie nie wyszło to tragicznie. Do normalnego funkcjonowania, gdyby to się zagoiło, dałoby się to kolano poukładać. A do sportu? Mówił, że jak chcę, to mogę spróbować. Okazało się, że to był już raczej ostatni dzwonek, żeby coś z tym kolanem zrobić. To mogło się posypać jeszcze bardziej.

Zacząłeś się bać o swoje zdrowie? Że jeśli nic z tym nie zrobisz, uraz może nawet przerwać twoją karierę?

- Nie, po prostu czułem, że z takim kolanem już nie skoczę. Coś mi w nim przeskakiwało, a z każdym krokiem słyszałem tylko: "kiki, krz, ksz!". Tak mi strzelało. To uprzykrza takie codzienne życie, a co dopiero treningi i skoki.

Nie trenowałeś ponad miesiąc, całe lato nie startowałeś w zawodach. Taka przerwa w twojej karierze dotąd raczej się nie zdarzyła. Zatęskniłeś za skokami?

- Na początku było mi ciężko, bo zawsze byłem aktywny i żyłem sportem, a tu wszystko musiałem wstrzymać. Jednak z czasem trochę się rozleniwiłem. Robiłem tylko ćwiczenia, które mogłem robić, a głównie spałem, żeby kolano dobrze się zagoiło. Przez ostatnie dwa miesiące poświęciłem też sporo czasu dla siebie. To dobrze mi zrobiło i dużo dało. Miałem czas na gotowanie, zdrowy tryb życia.

Samopoczucie było w porządku. Gdy człowiek chwilę posiedzi, bo zmusi go do tego sytuacja, to idzie się do tego przyzwyczaić. Dlatego ciężko było mi teraz się zrestartować. Przyzwyczaiłem się do większego luzu, więc cokolwiek bym nie zrobił, to mnie wszystko boli. Daję sobie jednak czas, żeby zrobić to na spokojnie.

A nie boisz się, że tego czasu ci nie starczy? Do startu sezonu Pucharu Świata został miesiąc.

- To jest trudne pytanie i szczerze mówiąc, to nie wiem. Jestem po pierwszych i jedynych letnich zawodach. Przygotowując się do nich, myślałem sobie, że to właśnie na mistrzostwach Polski uda mi się coś fajnie poskakać. A na dzień przed konkursem na treningu na Średniej Krokwi skakałem po 80 metrów. Na zawodach nie wyglądało to już tak źle, ale myślałem, że będę trochę lepiej skakał. Zwłaszcza że na pierwszych treningach w Szczyrku i Wiśle niektóre skoki były naprawdę niezłe. W Zakopanem zmieniło mi się czucie. Nie wiem, z czego to wynika. Może intensywniejszy trening od razu odbił się na skokach? Dostałem kubeł zimnej wody na głowę i przypomnienie, że trzeba jeszcze sporo mojej ciężkiej pracy. Chcę sam dla siebie, żeby to, co robię na skoczni, było satysfakcjonujące. Mieć z tego trochę radości. A co z zimą? Nie miałem nigdy takiej sytuacji, ale będę walczył już, żeby poprawiać się z treningu na trening. Zima będzie oczywiście jeszcze istotniejsza.

Przerwa w treningach przyszła w momencie, kiedy wszystko sobie poukładałeś ze sztabem, umówiłeś się z trenerem Thomasem Thurnbichlerem na to, jak ma wyglądać twój nieco zindywidualizowany tryb przygotowań i już zdążyłeś go pochwalić. Miało być więcej odpoczynku od skoków, a wyszło aż za dużo?

- Trochę tak. Po ciężkiej zimie przed tą kontuzją faktycznie miałem kilka zgrupowań, z których wyjeżdżałem bardzo zadowolony. Dobrze się czułem, byłem w niezłej kondycji fizycznej. Wraz z kontuzją mi to spadło i dopiero pomału wraca. Wiadomo, że nie pojawi się od razu. Choć na testach wyglądam coraz lepiej, przed mistrzostwami Polski miałem bardzo dobre wyniki.

Skoro miałeś trochę czasu dla siebie, to myślałeś też o swoich słynnych metodach pracy mentalnej? Nie jest tajemnicą, że przygotowujesz je z myślą o nastawieniu na wielkie imprezy i najważniejsze momenty sezonu.

- Nie, odpuściłem. Rozleniwiłem się treningowo, więc i motywacji do takich rzeczy brakowało. Ważniejsze było, żeby wyleczyć tę kontuzję i wrócić do pełnej sprawności. A mentalne kwestie odstawiłem na bok. Zwłaszcza że nad tym pracuję w połączeniu z tym, co robię na skoczni. Muszę mieć porównanie, oddać skok i wiedzieć, gdzie jestem. Bez tego w sumie nie wiem, co mógłbym nawet w tej kwestii zrobić. Dlatego skupiłem się na sobie.

Czyli miałeś pomysł na siebie, choć nie mogłeś wrócić na skocznię?

- Tak. Nie poznawałem siebie, bo mogłem zaryzykować wcześniejszy powrót do startów i jechać do Hinzenbach czy Klingenthal na konkursy Letniego Grand Prix, ale nie kręciło mnie to aż tak bardzo. Nie miałem do tego motywacji, która nie pozwoliłaby mi odpuścić takiego wyjazdu. Zazwyczaj ostatnie letnie zawody były dla mnie istotne, bo chciałem się sprawdzić przed zimą. Obycie z nowym sprzętem, przepisami, czy wiedza o tym, gdzie jesteś w stawce, zawsze pomagają przed sezonem. Nie miałem jednak ciśnienia, żeby tam skakać.

Odpuściłeś w takim stylu, jak czasem zdarza ci się nie mieć motywacji zimą? Tak jak w lutym w Willingen, gdy miałeś bardzo słaby weekend i po nim Thomas Thurnbichler postawił przed tobą wybór: dajesz z siebie sto procent i dalej startujesz w Pucharze Świata, albo zostajesz w Polsce?

- To coś innego. W zeszłym sezonie to wynikało z przemęczenia. Teraz w sumie jest odwrotnie, bo można powiedzieć, że jestem aż zbyt wypoczęty. To jednak umiem opanować i tak się zastanawiam: a może ten odpoczynek wyjdzie mi na dobre? Widzę, że kiedy skaczę słabiej, to od razu w głowie pojawia się myśl: trzeba coś z tym zrobić. Na niektóre rzeczy nie mam wpływu, ale chcę pracować tak, żeby móc sobie powiedzieć, że dałem z siebie wszystko. I tak będzie.

A co cię najlepiej motywuje?

- Praca. Bo jak siedziałem w domu, to tylko wykonywałem proste czynności i to też się dało odczuć. A gdy wracam na skocznię, to od razu mam taki ciąg do rozwoju. Dążę do czegoś. Mam już sporo doświadczenia i wiem, jak i co chcę zrobić. To mnie napędza życiowo. Jestem typem zadaniowca. Muszę mieć jakiś cel, a jak nie mam, to staję się taki nijaki. Gdy go sobie wyznaczę, myślę tylko o tym, żeby go osiągnąć.

A takim głównym celem już od wielu lat jest Kryształowa Kula. To dla mnie najwyższe osiągnięcie, po które może sięgnąć skoczek. Myślę, że nigdy tego celu nie osiągnę, ale motywuje mnie to, że staram się to zrobić i wierzyć, że to jednak możliwe. Wiadomo, że trzeba być regularnym przez cały sezon, a ja mam z tym problemy. Teraz to już w ogóle, ostatnio mi się ta stabilność pokićkała. Ale mam ten cel i do niego dążę. Jak nie tej zimy, to spróbuję następnej. Póki mam chęć, żeby zdobyć Kryształową Kulę, to czuję w sobie siłę, żeby dalej startować. Gdy ona zniknie, to nie wiem, co ze sobą zrobię.

Zastanawiałem się, czy nie odpowiesz: rekord świata. Dziennikarzowi Sport.pl Łukaszowi Jachimiakowi mówiłeś kiedyś, że chciałbyś wylądować tak daleko, że nawet nie będziesz w stanie tego ustać. Dlatego pomyślałem, że na tobie musiał zrobić wrażenie rekordowy lot Ryoyu Kobayashiego i cała ta akcja Red Bulla. Jak na niego zareagowałeś?

- Pomyślałem: fajnie, że mu tak to zorganizowali. I że niejeden z nas tak by chciał. Ja też. Tylko myślę, że jest to trochę poza zasięgiem niektórych zawodników. Chociaż może nie poza zasięgiem, bo gdybym sobie postanowił, że to zrobię, że chcę te 300 metrów, to może i doprowadziłbym do tego. Jednak nie mam do tego aż tak dużej motywacji. Jakby ktoś mnie zaprosił, jakbym mógł pójść na łatwiznę i np. wziąć udział w jakichś zamkniętych zawodach, to nie ma szans, żebym taką ofertę odrzucił. Ale czy żeby samemu tak się na to uprzeć? Ryoyu miał ze sobą sztab ludzi oddanych tej sprawie, którzy go na to nakierowali. Pewnie byłoby to do zrobienia, ale jednocześnie taki rekord świata nie jest moją wewnętrzną chęcią czy marzeniem. Oczywiście uwielbiam loty na mamutach, a skok na takim obiekcie jak ten w Islandii byłby czymś niesamowitym, ekstremalnym. Sam nie poświęciłbym się jednak takiemu projektowi. Zabrakłoby mi determinacji. Może jestem na to zbyt leniwy?

Mam teraz inną perspektywę na skoki i ogólnie na sport. Po zeszłej zimie byłem zmęczony i bardziej patrzyłem na tenis, czy piłkę. Dlatego nie pomyślałbym o takim projekcie związanym z ekstremalnym lotem. Kiedy pojawia się przesyt tego, co robisz na co dzień, to trzeba trochę od tego odpocząć. Z roku na rok planuję sobie, jak chcę podejść do kolejnego sezonu i treningów, a potem do tego przystępuję. W międzyczasie buduję w sobie motywację, bo wzbudza się głód skoków. I tak czerpię nową energię, żeby znów iść na skocznię. Nie potrzebuję w tym czegoś zmieniać, a na pewno nie zaczynać tak dużych projektów.

Tym czymś obok skoków, co pomoże ci się rozbudzić, miało być wejście w świat freak fightów?

- Tak, miałem spróbować czegoś innego. Chciałem się w tym sprawdzić. To byłaby jakaś opcja takiej odskoczni, ale na ten moment przygotowuję się do sezonu i o tym myślę. To mój plan.

A walki są tematem zamkniętym?

- Nie mówię tak, nie mówię nie. Na ten rok na pewno, na przyszły - nie wiem. Na coś po sezonie pojawił się pomysł, ale są i myśli: "może nie po przyszłym, może jeszcze po kolejnym". Nie zamykam sobie furtki, choć na razie niczego takiego nie planuję. Skupiam się na skokach.

W kontekście walk zastanawiam się, czy ty byś się odnalazł w tym świecie. Nie mówię o samym sporcie, ale całej otoczce. "Dymy", patologie, ciągłe kłótnie i wyzwiska na konferencjach przed galami, a w środku tego wszystkiego Piotr Żyła? Masz osobowość, jesteś rozpoznawalny, ale jakoś tego nie czuję.

- Nie wiem, a jeśli nie spróbuję, to się nie przekonam. Pojawiła się opcja, żeby w to wejść, byłem zainteresowany, ale teraz odeszło to na dalszy plan. Nie patrzę na to, co tam się dzieje. Dla mnie to dodatek do mojego sportu, sprawdzenie się w czymś nowym. Test innej dyscypliny: trochę na wyższym poziomie, bo byłaby pewnie przy tym spora oglądalność i zainteresowanie, ale naprawdę ciekawej. Mógłbym walczyć, ciągnie mnie do tego. Gdy pojawiła się oferta, to trochę poboksowałem, miałem treningi i czułem się w tym dobrze. Kręciło mnie to.

Skoro zaczynałeś trenować, to rok temu musiało być naprawdę blisko twojego debiutu. Myślałeś jeszcze "czy" w to wchodzisz, czy już tylko o tym "kiedy"?

- Rok temu to ja byłem zdecydowany. Myślałem, że będę to robił. Dlatego próbowałem się dogadać z federacją, ale nie udało się i tyle. Teraz w sprawie walk nie chcę mówić "nigdy", ale nie powiem też, że "zaraz".

A co zdecydowało, że nie zawalczyłeś?

- Umowa. Chciałem, żeby była skonstruowana w taki sposób, żeby móc jeszcze skakać. A proponowano mi taką, która mnie ograniczała.

Musiałbyś wybrać: skoki czy MMA?

- Myślę, że tak. Gdybym się zdecydował, nie miałbym czasu, żeby trenować jednocześnie jedno i drugie. To było kluczowe. Skoki wygrały i wygrywają dalej.

A w tobie w ogóle może wygrać ten zapał do czegoś innego? Wtedy odrzucisz skoki?

- Nie, wydaje mi się, że nie ma drugiego tak wkurzającego sportu jak skoki narciarskie, ha, ha. Także chyba nic innego nie wygra.

Zabrzmiałeś jak masochista.

- Skoki trenuję od zawsze, odkąd pamiętam. A nadal przychodzą dni, że ich nie rozumiem. Już myślę, że załapałem, o co chodzi, a potem ląduję po piętnaście metrów przed punktem K kilka razy i mam dość. Choć to na swój sposób piękne, że tak trudno załapać to, o co w nich chodzi. To mnie w nich "jara" najbardziej. Radość, gdy są sukcesy, to jedno, a szukanie elementów do poprawy, czy testowanie kolejnych metod, to drugie. Skoki mogą cię sprowadzać na ziemię, odrzucać, ale do nich się wraca i próbuje dalej.

Kiedyś i tak trzeba będzie skończyć karierę. Ale teraz? Jeszcze nie czuję, żeby to był ten czas. Naprawili mi kolano, to szkoda teraz byłoby to rzucić, nie? Ha, ha. Nie chcę odchodzić od sportu. Sam zadawałem sobie o to pytania i stwierdziłem, że taki jest mój styl życia. Ciężko byłoby mi wyobrazić siebie innego. Pewnie mógłbym z tego zrezygnować, ale czegoś zawsze by mi brakowało.

Więcej o: