Przez noc i cały poranek w Wiśle padał dość ulewny deszcz. I na czas serii próbnej oraz sobotniego konkursu cyklu Letniego Grand Prix opady mają być największe w ostatnich godzinach. Jednocześnie nie będą na tyle dużym zagrożeniem dla zawodów, by trzeba było myśleć o ich odwołaniu. Choć dzień wcześniej niewielu osobom wydawało się to możliwe, wygląda na to, że pomimo trudnej sytuacji w innych górskich regionach w Polsce, czy Czechach, w Beskidach sytuacja będzie wystarczająca do przeprowadzenia trzeciego konkursu cyklu najwyższej rangi w skokach tego lata.
Choć patrząc na pogodę, powiedzielibyśmy już raczej: tej jesieni. W Wiśle pada bez przerwy od dwóch dni - w czwartek była tylko lekka mżawka, która dzień później stała się stałym, choć nadal niedużym opadem. W sobotę jest jeszcze inaczej: można już powiedzieć, że leje. A o godzinie 15:00, kiedy na skoczni imienia Adama Małysza ma ruszyć pierwsza seria, sytuacja będzie najgorsza. Wtedy ma przejść krótka fala najbardziej intensywnego deszczu, który minie jednak już około 60-90 minut później. Wówczas otworzy się okno pogodowe - z nieba nie będzie się już lać woda, przyjdzie jedynie "kapuśniaczek".
I to wtedy organizatorzy weekendu Letniego Grand Prix w Wiśle liczą na udaną próbę rozpoczęcia i rozegrania sobotnich zmagań. - Na razie jesteśmy w gotowości, można skakać. Chcemy ruszyć ze wszystkim zgodnie z planem - zapowiada w rozmowie ze Sport.pl dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich, Sandro Pertile. Włoch jest dobrej myśli, choć przez ostatnich kilka dni niewielu wyobrażało sobie, że w sobotę w ogóle będzie, po co jechać na skocznię.
Wisła ma w tym roku sporego pecha do organizacji letnich zawodów. Te początkowo były zaplanowane na połowę sierpnia, ale trzeba było je odwołać ze względu na osunięcie się trawy na przeciwstoku. Nie dało się opanować sytuacji do czasu rozpoczęcia rywalizacji, więc łatwiej było wszystko przenieść na wrzesień. Teraz organizatorzy uważają na przeciwstok jeszcze bardziej - po piątkowym prologu okryto trawiastą część wybiegu skoczni niebieskimi płachtami, które miały ją chronić przed nadmiarem wody.
O tym, jak ślisko jest tam w deszczowych warunkach przekonał się Dawid Kubacki, który po problemach w locie w ostatnim piątkowym skoku nie wyhamował jeszcze przed bandą reklamową i z impetem w nią uderzył. - Może nie na wariackich papierach, ale przesadziłem najpierw w powietrzu, a potem jeszcze uderzyłem w bandę. Dzisiaj deszcz i to, ile wody jest na skoczni, nie przeszkadza nam aż tak bardzo - twierdzi skoczek. - Skaczemy, a kombinezon jest prawie że suchy. Staramy się przed tymi opadami chować jak najbardziej, ale on w takiej formie nic złego nam nie robi. Zobaczymy, co pogoda zaprezentuje nam w sobotę. Nie raz już skakaliśmy w mocnym deszczu, ale wiadomo, że wszystko ma jakieś swoje granice. Jeśli ten deszcz będzie zbyt silny, to nawet tory najazdowe nie będą już w stanie odprowadzać takiej ilości wody - zauważa Kubacki.
Ze skoczkami na obiekcie było niewielu kibiców - przyszli ci najwytrwalsi, którym niestraszna była kiepska pogoda. W sobotę warunki też nie będą zachęcały fanów do dotarcia do Wisły, ale pewnie zjawi się ich więcej niż dzień wcześniej. Niestety, nie przekonuje też sama oprawa i obsada zawodów. Przykro to przyznawać, ale choć tytułuje się je jako część Letniego Grand Prix to lista startowa bardziej przypomina nieźle obsadzony Puchar Kontynentalny czy FIS Cup. Wszystko przez to, że przeniesienie zawodów z sierpnia stworzyło kolizję z zawodami Letniego Pucharu Kontynentalnego w Trondheim. Dla wielu kadr to przetarcie przed organizowanymi tam w tym roku mistrzostwami świata, pojechały tam na konkursy, ale i zgrupowanie, żeby mieć na tamtejszych skoczniach jak najwięcej treningów. Polacy byli tam niedługo przed zawodami w Wiśle, ale obecnie pojechała tam choćby cała niemiecka kadra, czy część najlepszych zawodników z Austrii i Słowenii.
W Polsce poza kadrą trenera Thomasa Thurnbichlera najmocniejszy skład przysłali tu Norwegowie, czy Włosi. Brakuje jednak nazwisk, które poza Polakami mogłyby sprawić, że letnia rywalizacja będzie o wiele ciekawsza. Na żart, że pod względem obsady to zawody w Trondheim spokojnie mogłyby przejąć nazwę tych w ramach Letniego Grand Prix, Sandro Pertile rzuca tylko smutne: "To bardzo niefortunne".
W sobotę Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) prawdopodobnie uchyli także jedną ze swoich nowych zasad. W ramach wprowadzenia limitu kombinezonów, który tego lata jest przez nią testowany, można użyć czterech kombinezonów w trakcie trwania całego cyklu Letniego Grand Prix, dwóch kombinezonów przez jeden weekend i tylko jednego stroju w trakcie konkursu. Ten ostatni aspekt utrudniałby zawodnikom życie w trakcie deszczowych zawodów. W końcu kombinezon robi się mocno przemoczony przez opady i trzeba byłoby mocno uważać, żeby udało się rywalizować w jednym w trakcie całego dnia na skoczni.
Jest spora szansa, że w sobotę w Wiśle będzie można użyć dwóch kombinezonów w trakcie jednych zawodów. - Tak było już w Courchevel. Wtedy też mocno padało i jury zgodziło się, żeby móc zmienić kombinezony pomiędzy seriami. Tu oczekujemy tego samego - zdradza Thomas Thurnbichler. - Nawet jeśli jury tego nie zrobi, to każdy będzie w takiej samej sytuacji - dodaje Dawid Kubacki.
- A jak będzie z pogodą w sobotę? Jak brzmiało to polskie powiedzenie? Chyba "We will say what time will tell"? - śmiał się Thurnbichler, nawiązując do kultowego już wywiadu bramkarza Wojciecha Pawłowskiego dla telewizji klubowej Udinese, gdy piłkarz trafił tam w 2012 roku. Cóż, chyba można powiedzieć, że Austriak staje się coraz bardziej polski, skoro zna już nawet takie klasyki. Oby w sobotę chociaż trochę skoczkom odpuścił deszcz, z którym wiele osób też utożsamia Polskę, a przede wszystkim Beskidy i Wisłę.