Internet zapłonął po tym, co zrobiło jury w Oslo. Trener grzmi o kradzieży

Jakub Balcerski
Eirin Maria Kvandal w absurdalnych okolicznościach wygrała niedzielne zawody Pucharu Świata kobiet w Oslo. Norweżka dostała bonifikatę 6,4 punktu za obniżoną belkę, która nie powinna jej się należeć. - Gratuluję Nice Prevc zwycięstwa, z którego została okradziona przez jury - mówi cytowany przez słoweński związek trener Zoran Zupancić. Prevc była druga i, choć powinna wygrać z Kvandal, straciła dodatkowe 20 punktów przewagi w klasyfikacji generalnej, którą powinno jej zagwarantować zwycięstwo w Oslo.

Prevc po pierwszej serii konkursu i skoku na 122 metry zajmowała szóste, a Kvandal dzięki odległości 125,5 metra była na drugim miejscu. Słowenkę i Norweżkę dzieliło 5,7 punktu, a prowadziła Niemka Katharina Schmid. W finałowej rundzie Prevc poleciała na 127,5 metra w znakomitym stylu i wyraźnie objęła prowadzenie. Do drugiej próby Kvandal to właśnie Słowenka utrzymywała się na pierwszej pozycji.

Zobacz wideo Będzie nowy szef polskich skoków. Małysz zdradza szczegóły

Jury pomogło Kvandal wygrać konkurs. Absurd w Oslo

Przed skokiem Norweżki jury zdecydowało się na kontrowersyjny krok - delegat techniczny zawodów Jelko Gros podjął decyzję o obniżeniu belki startowej z 22. na 20., więc dokonano tego decyzją jury, a nie trenera.

Ogółem samo obniżenie belki to decyzja, której zawodniczki nie chcą i powinna im sprawić trudności na skoczni. Jednak, jeśli ktoś jest w dobrej formie, może poradzić sobie nawet z oddaniem próby z niższą prędkością najazdową od rywali. W przypadku Kvandal decyzje o starcie z krótszego najazdu są spowodowane jej problemami z lądowaniem po ciężkich kontuzjach kolana, których doznała w przeszłości. Nie było w tym nic złego, ani niezwykłego, ale kluczową kwestią jest fakt, że to jury obniżyło belkę przed jej skokiem. W takim wypadku zawodniczka z urzędu dostaje bonifikatę za obniżoną belkę - w tym wypadku 9,6 punktu (3,2 punktu za każdą belkę, serię zaczynano z 23.). Gdyby zdecydował się na to jej trener, Norweżka musiałaby osiągnąć 95 procent rozmiaru skoczni Holmenkollbakken - 127 metrów. To się jej jednak nie udało.

Kvandal uzyskała 125 metrów, dostała dodatkowe punkty i wyprzedziła Nikę Prevc o 2,2 punktu. Gdyby nie dodano jej 6,4 punktu za belkę, jak w przypadku obniżenia jej przez trenera, znalazłaby się 4,2 punktu za Słowenką. Ostatecznie bonifikata dała jej zwycięstwo w konkursie, bo prowadząca po pierwszej serii Katharina Schmid po słabszym drugim skoku spadła na szóste miejsce.

Kontrowersyjny ruch jury. Nawet się z tym nie kryli

Po zawodach pojawiło się sporo dyskusji na temat tego, czy dobrze, że w tej sytuacji to jury, a nie trener, podjęło decyzję o obniżeniu belki. Z jednej strony delegat techniczny zawsze może wytłumaczyć sytuację warunkami, czy tym, że sam nie chciał ryzykować zdrowia zawodniczki. Kwestia lądowań Kvandal to jednak jej własny problem. I to właśnie dlatego najlepiej byłoby, gdyby o zmianę belki zawsze prosił trener - tak stało się przecież choćby w pierwszej serii, gdy Christian Meyer poprosił o zejście z 22. na 19. belkę dla Kvandal. Kilkadziesiąt minut później zdecydowano inaczej.

Zadaniem jury nie jest ocena, czy zawodniczka ze swoimi przyzwyczajeniami, obecną dyspozycją, czy stanem zdrowia, jest w stanie oddać bezpiecznie skok. Delegat techniczny, szef zawodów i asystent dyrektora Pucharu Świata mają jedynie zdecydować, że warunki - wedle przyjętego na zawody korytarza wietrznego, wiedzy o tym, co dzieje się na rozbiegu i o dobranej długości najazdu - na to pozwalają. Wybór odpowiedniej belki w kwestii oceny możliwości i obecnej sytuacji zdrowotnej zawodniczki spada za to na trenera - dzięki obniżaniu belki na żądanie. To właśnie dlatego wprowadzono zmianę w tym systemie kilka lat temu: by trener mógł pomóc jury, gdy widzi, że jego zawodniczka nie poradzi sobie w danej sytuacji na skoczni.

Niestety, ta zasada wprowadza niebezpieczną grę pomiędzy sztabem zawodniczki, której regularnie obniżana jest belka, a jury: co jeśli trener jednak się na to nie zdecyduje? I to nawet, jeśli jest swego rodzaju niepisana umowa między nim a jury w sprawie tego, kto ma ją obniżyć. Tworzy się spory dylemat: kto weźmie odpowiedzialność za zdrowie zawodniczki w sytuacji, gdy jury wtedy też nie obniży belki, a Norweżka upadnie i dozna groźnej kontuzji? Trener, bo nie zareagował jak zawsze? A może jury, bo choć trener powinien to zrobić, działacze też mogli przewidzieć, że może stać się coś niebezpiecznego? Jury wówczas za bardzo się boi i zazwyczaj ulega, obniżając belkę.

Co ciekawe, akurat w niedzielę w Oslo, Kvandal nie była jedną z zawodniczek, która nie radziła sobie z podejściem do lądowania. Latała w nieco inny sposób niż rywalki, o wiele niżej, spokojniej wykańczając swoje skoki i nie mając z tym większych problemów. Niższa belka nie miała na to kluczowego wpływu, chodziło raczej o styl lotu zawodniczki. Kłopoty z lądowaniem u Kvandal najbardziej objawiły się - przynajmniej w przypadku serii ocenianych - w sobotnim konkursie. Tam dostała tylko 47,5 punktu za styl. W niedzielę były to nawet 54 punkty w pierwszej serii zawodów.

Skoro poprawiała swój lot i lądowanie z biegiem weekendu, to szukanie dla niej bezpiecznych rozwiązań przez jury tym bardziej może być odbierane jako niesportowe zachowanie wobec reszty skoczkiń. Przecież one też mają swoje problemy i im nikt nie dogadza. Spójrzmy choćby na fakt, że Katharina Schmid, ostatnia zawodniczka listy startowej drugiej serii, skakała już znów z 22. belki. Zatem jury nawet nie kryło się z tym, że ten ruch był podyktowany tylko tym, jak patrzą na Eirin Marię Kvandal.

"Kradzież w biały dzień". Burza po zawodach na Holmenkollbakken

Na reakcje odnośnie takiego ruchu jury nie trzeba było długo czekać. W mediach społecznościowych pojawiło się sporo komentarzy dotyczących sprawy i sugerujących, że wygrana w konkursie nie należała się Kvandal, a Nice Prevc. "Drogi FIS-ie - jak można obniżyć belke jednej zawodniczce, która mimo upływu lat nie nauczyła się lądować, i następnie wrócić do pierwotnej belki dla jej rywalek? To co zrobiono dziś w Oslo dla Kvandal i Prevc to KRADZIEŻ w biały dzień" - pisał na portalu X (wcześniej Twitter) dziennikarz Eurosportu, Kacper Merk.

"Postępowanie jury FIS z Eirin Marią Kvandal (obniżanie belki bez obiektywnego powodu, tylko takiego, że „boi się skakać za daleko") jest ostatecznym dowodem, jak bardzo skoki gniją od środka. Obrzydliwe widowisko w Oslo. Obrzydliwe" - wskazał za to Michał Chmielewski z TVP Sport.

Trener liderki Pucharu Świata nie wytrzymał. Pogratulował jej "ukradzionej" wygranej

Głos ze środowiska? Nietrudno przecież wyobrazić sobie, że takie zachowania jury wobec Kvandal muszą wzbudzać złość wśród innych kadr skoczkiń - w tym tej najbardziej poszkodowanej w Oslo, Słowenek. - Gratuluję Nice Prevc zwycięstwa, z którego została okradziona przez jury. Przykro mi to mówić, ale to już nie jest rywalizacja. To nie zdarzyło się raz, a zdarza ciągle. Mam nadzieję, że to zostanie wyjaśnione. Niestety, mogą z nami robić, co chcą - mówił trener słoweńskich skoczkiń, Zoran Zupancić cytowany przez tamtejszy związek.

- Są też inne zawodniczki z problemami z lądowaniem i nie są tak traktowane. To działo się już podczas kilku konkursów: w Lillehammer, czy Lahti. Do obniżania belki przez jury potrzeba skoku na rozmiar skoczni. W innym wypadku okrada się innych ze zwycięstwa. Zmiana długości najazdu ze względu na nazwisko jest czymś nieakceptowalnym. To nie nasz kłopot, że ktoś inny ma problemy. To sprawa pomiędzy zawodniczką a trenerem, a nie jury - dodaje w rozmowie ze Sport.pl Zupancić. Nika Prevc sprawy Kvandal nie skomentowała, a w swojej wypowiedzi ograniczyła się do stwierdzenia, że "wyjeżdża z Oslo zadowolona przede wszystkim z drugiego skoku w niedzielę, który dał jej dużo radości i motywacji, by iść naprzód".

Cóż, nie dziwi, że nie będzie dobrze wspominać reszty rywalizacji na Holmenkollbakken - pierwszy skok w niedzielę nie był w jej wykonaniu dobry i także on ostatecznie nie pozwolił jej wygrać, a w sobotę czekała aż 28 minut na górze skoczni na swój jedyny skok w pierwszym konkursie, w którym zajęła szóste miejsce.

Sytuacja z Kvandal boli za to jeszcze bardziej, jeśli spojrzy się na klasyfikację generalną Pucharu Świata. Tam Prevc prowadzi i ma 189 punktów przewagi nad drugą Evą Pinkelnig. Austriaczka w niedzielnym konkursie była trzecia. Gdyby Kvandal nie dodano 6,4 punktu, spadłaby na drugie miejsce, więc Prevc zdobyłaby 100, Kvandal 80, a Pinkelnig 60 punktów. Przed zawodami różnica pomiędzy Prevc i Pinkelnig wynosiła 169 punktów i w takim scenariuszu wzrosłaby do aż 209. To może mieć znaczenie na koniec sezonu, gdy jedna z zawodniczek odbierze Kryształową Kulę. W końcu 189 punktów - obecna przewaga Niki Prevc nad Evą Pinkelnig - jest nadal do zniwelowania w ciągu pięciu konkursów pozostałych do końca sezonu.

Problem z Kvandal pokazał słabość skoków kobiet w tym sezonie. "Jury się boi"

W Słowenii nie wszyscy jednak chcą widzieć w zwycięstwie Kvandal tylko oszustwo i skandal. - To sprawa, na którą trzeba spojrzeć szerzej, z perspektywy całej obecnej sytuacji kobiecych skoków - mówi nam dziennikarz radia Val 202, Bostjan Rebersak. - Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) przeprowadziła zmianę zasad dotyczącą sprzętu, która była dostosowana tylko do mężczyzn. Działacze nie byli świadomi, jak na wprowadzane regulacje dotyczące przede wszystkim kombinezonów, czy butów, zareagują zawodniczki. Po poziomie, który prezentują tej zimy, widać, że spadła jakość ich skoków i to z pewnością jedna z przyczyn ich problemów. Jeszcze nie tak dawno poziom w skokach kobiet był prawdopodobnie najwyższy w historii, teraz jest niemal najniższy. Żeby zawodniczki skakały dalej, trzeba byłoby znacznie podwyższyć im belkę. Wiele z nich, nie tylko Eirin Maria Kvandal, ma jednak problemy z lądowaniem. Jury boi się tego zrobić, żeby nie doprowadzić do groźnego upadku. Wystarczyłby jeden, żeby pojawiły się spore konsekwencje, nie tylko wizerunkowe, dla całej dyscypliny. Zawodniczki latają zbyt wysoko, żeby pozwolić im na wyższe belki, a jednocześnie, gdy rozbieg ustawiany jest niżej, nie potrafią odlatywać na spore odległości. Koło się zamyka. Czy powinny na tym cierpieć zawodniczki? Pewnie, że nie. Ale co innego im w tym momencie pozostało? Bez dużych zmian i przyznania się działaczy do błędów to sytuacja bez wyjścia - ocenia Słoweniec.

Co Rebersak uważa o sytuacji z udziałem Prevc i Kvandal? - Oczywiście, nie powinno dojść do obniżenia belki tylko przy udziale jury. Działacze podjęli jednak taką decyzję, a Eirin Maria Kvandal skakała tego dnia daleko i nieźle stylowo. Zmierzam do tego, że Nika Prevc po pierwszej serii była szósta po słabszym skoku. I jestem zdania, że to właśnie dlatego, że musiała odrabiać straty po słabszej próbie, przegrała rywalizację z Norweżką. To Kvandal sportowo była tego dnia lepsza. A że wyniki powinny być inne przez punkty za belkę? Nic z tym nie zrobimy, choć podkreślam, że tak nie powinno się stać - ocenia.

W jednym z Rebersakiem trzeba się zgodzić: FIS musi zrozumieć błędy popełnione w przygotowaniach do sezonu w kontekście sprzętu, dostosować zasady i mieć pewność, jak wpłyną na rywalizację. W innym przypadku mogą doprowadzić do takich konsekwencji jak tej zimy. W dodatku, w transmisji z zawodów łatwo da się zauważyć, że większość zawodniczek z czołówki Pucharu Świata ma o wiele za duże kombinezony. Czasem sięgają gigantycznych rozmiarów, tak jak ten wyraźnie przesadzony Niki Prevc z niedzielnego konkursu.

Wydaje się jednak, że FIS na to przyzwala - bo tylko w taki sposób zawodniczki mogą nadrobić choćby część tego, co traci się na start, przygotowując sprzęt wedle wytycznych na ten sezon.

Kvandal demonizowana, ale jej sprawa jest poważna i smutna. Obrywa za coś, nad czym nie panuje

W całej tej dyskusji na temat tego, czy Kvandal wygrała słusznie, czy nie, warto pamiętać o istocie problemu. To, że Norweżka ma kłopoty z podchodzeniem do lądowania z wysokości i nie czuje się pewnie, mając w pamięci swoje kontuzje kolana, nie jest niczym dziwnym. Do trenerów należy decyzja, czy powinna w takiej sytuacji startować w zawodach. Jeśli się na nich pojawia, może skakać z niższych belek. Dobrze jednak, żeby wszystko działo się na warunkach sprawiedliwej sportowej rywalizacji z resztą stawki Pucharu Świata. W Oslo tak nie było.

Sprawa nadszarpniętej psychiki, a także kontuzji Norweżki to w końcu poważny i dość smutny temat. Ma nie tylko problemy z kolanami wywołane upadkami po dalekich skokach, ale także takie związane z kręgosłupem. - To skolioza, która pojawiła się u mnie po mojej mamie. Genetyczny problem. Gdy to zauważyliśmy, byłam jeszcze w liceum i musiałam przejść operację. Efektem były 22 śruby, więc mam teraz dość sztywną górną część pleców. (...) Gdybym poczekała nawet rok dłużej, prawdopodobnie nie skakałabym już na nartach - opisywała Kvandal w "BalcerSki podcast" nagrywanym przy okazji igrzysk europejskich w Zakopanem. Tam długo wyjaśniała też, jak radzi sobie ze zdrowotnymi problemami, które przydarzają się jej po długich skokach.

Jak Kvandal mówiła o sprawie obniżania belki przed jej skokami? W momencie, gdy nagrywaliśmy rozmowę przez ten ruch zazwyczaj traciła tylko punkty i szanse na zwycięstwa czy podia w zawodach. Kontrowersje pojawiły się głównie dopiero teraz, gdy wzrosła jej forma. - Rozumiemy się ze sztabem, rozmawialiśmy dużo na ten temat i w pewien sposób przekazałam im kontrolę nad tym, z której belki skaczę. Widzą wiatr, mają w głowie moje możliwości. Poprzednia zima była treningowa, w konkursach potrzebuję jeszcze czasu, żeby nabrać odpowiedniej pewności siebie. Staramy się szukać dla mnie szans, tak jak tej zimy, gdy doznałam urazu. Dla mnie to jest do bani. To żadna zabawa i nigdy nią nie była. To konieczność, jeśli chcę krok po kroku wrócić do formy. Czuję, że potrzeba mi takiego rozwiązania. Rozumiem, że to nudne dla kibiców, ciągle dostaję o to pytania. To mój proces. Sama wolałabym skakać z tych samych belek co inne zawodniczki i nie być tak wcześnie na liście startowej w porównaniu do pozostałych skoczkiń - tłumaczyła w czerwcu zeszłego roku Norweżka.

Kvandal przekazywała tam jednak, że jej celem jest dojście do skakania bez konieczności zmiany belki w stosunku do innych zawodniczek. Myślała o tym głównie w kontekście trwającej zimy, ale najwyraźniej jest jeszcze za wcześnie, żeby wróciła do "normalnej" rywalizacji. Jej większe cele na przyszłość to oczywiście przyszłoroczne mistrzostwa świata w Trondheim, u siebie, a potem igrzyska olimpijskie w 2026 roku. Nie dziwi zatem, że nie chce wracać do problemów, które odebrały jej już wiele tygodni treningów i startów. Ciekawe, czy zdecyduje się na start w zawodach lotów w Vikersund. Pozostaje przecież liderką cyklu Raw Air, na który składają się konkursy w Oslo, Trondheim i właśnie na norweskim mamucie, więc zapewne sportowo zagwarantuje sobie możliwość startu. Pytanie: czy jest na to gotowa? Jej poziom do tej pory, zwłaszcza na początku sezonu, sprawiał, że faktycznie mogłaby skakać o wiele dalej od rywalek i zrobić sobie krzywdę, gdyby nie ciągłe obniżanie belki. Jeśli za bardzo wpływa ono na przebieg rywalizacji - nie wspominając o tym, gdy na taki ruch zamiast jej trenera decyduje się jury i jawnie manipuluje wynikami zawodów - to nie działa jednak korzystnie na wizerunek samej zawodniczki.

Sytuacja z Oslo u niektórych kibiców wzbudziła sporą niechęć do norweskiej skoczkini. W kilku wpisach się ją wręcz demonizuje. Sprawa konkursu cyklu Raw Air nie zwraca uwagi na jej problem i to, że potrzebuje pomocy, tylko robi z niego przypadek patologii w środowisku skoków. I to taki, gdzie Kvandal, a nie jej trener, FIS, czy jury, obrywa za coś, na co zawodniczka nie do końca ma wpływ. I za co powinni obrywać inni. Przecież to nie ona jest winna swoim kontuzjom, a w konsekwencji temu, że ma słabszą psychikę, czy brakuje jej pewności siebie. To sprawa, którą musi umieć obserwować i zarządzać trener. Jest odpowiedzialny za pomoc i dbanie o interes swojej zawodniczki, ale musi też kontrolować, żeby ten nie miał zbyt dużego wpływu na ogół rywalizacji. Gdyby ktoś grał tak przeciwko Meyerowi i Kvandal, ich reakcja byłaby przecież podobna.

Więcej o: