Po skoku Zniszczoła w pierwszej serii Thomas Thurnbichler mocno wypuścił powietrze - to wyglądało jak książkowa definicja poczucia ulgi. Jego skoczek uzyskał 124,5 metra i jako jedyny z Polaków awansował do finału konkursu. W nim poprawił dziewiąte miejsce zajmowane po pierwszej rundzie na ósmą pozycję dzięki próbie na 126,5 metra. Do podium zabrakło mu 12,5 punktu, a do zwycięzcy, Lovro Kosa ze Słowenii, 20,1 punktu.
- Po treningowym wszystkie trzy kolejne skoki były w porządku. Te skoki były na wysokim, takim moim poziomie. W tym pierwszym musiałem wrócić do czucia, bo to jest specyficzna skocznia, gdzie jak wjeżdżałem w przejście, to nie widziałem progu. Automatycznie głowa jest za nisko, trochę do góry i potem ten dojazd był już utrzymany do końca - tłumaczył w rozmowie z Eurosportem Zniszczoł.
- Jestem w stanie gniewać się za miejsca poza dziesiątką, no teraz nie będę narzekał. Miejsca w dziesiątce mnie cieszą jak najbardziej i to jest coś, czego oczekuję od swoich skoków - ocenił swój wynik polski skoczek. Ale wydaje się, że gdzieś pod jego uśmiechem dało się zauważyć nieco niedosytu i żalu, że jednak nie było jeszcze lepiej.
W przypadku Aleksandra Zniszczoła to akurat dobrze. Wydawało się, że skoczek właśnie wpadł w mały kryzys. A może nawet nie kryzys - po prostu po świetnym okresie i życiowych rezultatach, wrócił do tego, co prezentował wcześniej. Podczas zawodów w Willingen i Lake Placid - łącznie czterech konkursów indywidualnych - Zniszczoł miał najlepszą taką serię w karierze: cztery razy był w czołowej dziesiątce. W Niemczech był dwa razy ósmy, potem szósty i dziewiąty w USA. W Sapporo i Oberstdorfie takich wyników już zabrakło: było odpowiednio 25., 14., 19. i 23. miejsce.
Po lotach w Niemczech Zniszczoł podkreślał, że czuje się zmęczony i za dużo myślał o skokach, zwłaszcza pod koniec rywalizacji. - Trzy tygodnie w podróży i rytmie zawodów dużo robi. Czegoś brakowało. Jest troszkę mniej swobody. Przede wszystkim muszę odpocząć - mówił nam pod mamutem w Oberstdorfie.
- Nie chciałem na siebie dawać dużej presji. Słyszałem komentarze, zgadzałem się z tym, że mnie na to stać. Czułem, że to przyjdzie w swoim czasie. Czy coś mi uciekło? Nie, wiem, co mogę osiągnąć ze swoim potencjałem. Myślę, że w Lahti będzie elegancko. Taki krok w tył też jest potrzebny. Czasem trzeba go wykonać, żeby zrobić krok do przodu - ocenił wtedy Zniszczoł. I wynik z pierwszego konkursu w Finlandii pokazuje, że rzeczywiście jego możliwości nigdzie nie uciekły. A są też rezerwy i może przyjść moment, gdy tę długą pogoń Zniszczoł skończy upragnionym wynikiem.
- To był dla niego wymagający czas. Przez parę konkursów dźwigał na sobie ciężar całej kadry. Był naszym liderem. To także naturalne, może się zdarzyć, że masz potem nieco słabszy okres. Ważne, żeby teraz wypoczął, zaufał swojej dobrej formie, temu, co może pokazać na skoczni. Dobrze, żeby podszedł ze świeżym umysłem do konkursów w Lahti - mówił nam po zawodach w Oberstdorfie trener Polaków, Thomas Thurnbichler o Zniszczole.
Po piątkowych zawodach w Lahti chwalił swojego zawodnika. - Olek wykonuje podstawowe elementy w skokach w odpowiedni sposób. Gratulacje dla niego. Drugi skok był rozpoczęty za wcześnie. W innym przypadku mógłby skoczyć poza 130 metrów jak inni. Osiągnąłby nawet lepszy rezultat, więc wykonał dobrą robotę - wskazał w rozmowie z Eurosportem Thurnbichler. Widać było też
Skoczkowi pomaga mała nowinka w sprzęcie. Zniszczoł słynie z tego, że w polskiej kadrze często testuje to, co przygotuje sztab. W piątek w Lahti skakał w oliwkowym materiale, w tym sezonie niewidzianym u polskich skoczków. - Dla mnie bardziej zieleń, ale może i oliwka - śmiał się w rozmowie z Eurosportem Zniszczoł.
Ostatni raz podobny materiał pojawił się w zeszłym sezonie u Kamila Stocha - skakał z nim od początku mistrzostw świata w Planicy do końca zimy. U Zniszczoła do tej pory preferowanym kombinezonem był ten z niebieskiego materiału firmy Meininger, który Mathias Hafele przygotował Polakom, gdy sztab próbował zniwelować różnicę w prędkości na progu. Po raz pierwszy pojawił się na Turnieju Czterech Skoczni, w Garmisch-Partenkirchen. - To oczywiście próba dołożenia czegoś tej zimy. Takie coś, żeby dołożyć, poszukać jeszcze i powalczyć - ocenił Aleksander Zniszczoł. Widać było, że ten kombinezon mu pasuje i zabieg sztabu okazał się skuteczny. Pozostali zawodnicy startowali raczej w tych samych materiałach co w poprzednich konkursach.
W sobotę Zniszczoł będzie liderem polskiego zespołu w konkursie drużynowym. Wystąpi w nim w ostatniej grupie zawodników, a przed nim skoczą odpowiednio Piotr Żyła, Maciej Kot i Kamil Stoch. Po takich wynikach z piątkowej rywalizacji trudno jednak oczekiwać walki o najwyższe cele od Polaków. W niedzielę za to kolejna szansa na dobry wynik w konkursie indywidualnym. Relacje na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE.