Thomas Thurnbichler wraca do Pucharu Świata po przerwie - nie było go z polską kadrą na zawodach w Sapporo. W Oberstdorfie w czwartek skoczkowie na mamucie nie polatali przez silny wiatr, ale to była dobra okazja, żeby austriacki szkoleniowiec w rozmowie ze Sport.pl opowiedział, jak spędził czas w Polsce w poprzednich dniach, czemu polska kadra nie wykorzystuje w Niemczech pełnej kwoty startowej na loty i jak idzie jego praca nad konceptem przyszłości polskich skoków.
Thomas Thurnbichler: Nie, wiało za mocno. Ten fen, czy, jak mówi się w Polsce, halny, jest nie do powstrzymania, jeśli choć trochę się nie uspokoi.
- Z wiatrem tak, ma być mniej mocnych podmuchów. Co innego z opadami deszczu, ma być też trochę śniegu. Na to wszyscy wydają się tu jednak być gotowi. Jeśli nie będzie mocno wiało, nie powinno być problemów ze skakaniem przez resztę weekendu.
- Cóż, to była jeszcze starsza, nieco mniejsza skocznia, ale chyba wciąż jest dość podobna. Nie bałem się wtedy lotów, ale pamiętam, że gdy po raz pierwszy skakałem w Planicy było wietrznie i czułem się nieswojo. A tu, w Oberstdorfie, miałem mały wypadek. To była głupia sytuacja. Byłem przedskoczkiem w czasie konkursu i jeśli coś by się działo, miałem być w gotowości. Nie miałem symetrycznie zapiętych butów - jeden był zapięty mocniej, drugi nieco mniej, a musiałem od razu skoczyć. Poczułem, że to będzie dobry skok, a wszystkie w tamtym okresie miałem za punkt K. Leciałem i nagle jedna z nart zaczęła nabierać coraz więcej powietrza. Spadłem na 175. metr, nie utrzymałem równowagi, ale na szczęście to był upadek w głęboki śnieg i bez żadnych kontuzji.
Nie wszyscy zawodnicy potrafią mówić w pełni szczerze o tym, czy się boją na mamutach. A myślę, że to wymagające dla każdego z nich. Niektórzy z większym doświadczeniem i latami jeżdżenia na największe skocznie czują się bardziej komfortowo. Nie zmienia to faktu, że loty to trudna sprawa.
- Klemens nie był na to gotowy. Powiedział, że się trochę boi, co jest zrozumiałe. Loty narciarskie wymagają od skoczka pełnego zaangażowania i pewności siebie. Szkoda tylko, że powiedział o tym, gdy półtorej godziny wcześniej zapewnił nas jeszcze, że pojedzie i da radę. Cóż, jest jak jest, dla mnie nie byłoby sensu wysyłać tu kogoś, kto się boi.
Myśleliśmy nad wzięciem tu kogoś jeszcze, ale mieliśmy już kupione bilety lotnicze dla skoczków z kadry B, którzy lecieli do Iron Mountain na Puchar Kontynentalny. Dyskutowaliśmy o tym także z Adamem Małyszem i właściwie to była także jego decyzja, żeby startowali tu czterej polscy skoczkowie. Mamy nadzieję na dobre wyniki w USA i potem możemy polecieć z jeszcze większym zespołem na PŚ do Lahti.
- Tak, mieliśmy pięć sesji, dwie w sobotę, dwie w niedzielę i jedną w poniedziałek. Skakał bardzo solidnie, ale zajmowaliśmy się głównie symetrią w locie. W tym sezonie często miał z tym problemy. One zaczynają się już od asymetrycznej pozycji najazdowej. Spędziliśmy sporo czasu, żeby sprawić, by był stabilny w locie. Zaczęliśmy już w czasie treningu siłowego w piątek, a na skoczni chodziło głównie o pracę w powietrzu. We wtorek w laboratorium z Piotrem Krężałkiem, biomechanikiem, patrzyliśmy też na obciążenia wagowe i próbowaliśmy je rozłożyć tak, żeby pomóc mu zachować symetrię w locie.
- Paweł musi być w naprawdę dobrej formie i mieć sporą pewność siebie, żeby tu skakać, wtedy loty narciarskie są dla niego w porządku. W tym momencie nie chciałbym przysporzyć mu złych doświadczeń na mamucie, bo potrzebujemy go na lotach przez kolejne lata, w przyszłości.
- Tak, taki byłby plan, jeśli jego forma będzie dobra. Chcę go jeszcze raz zobaczyć na treningu w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że będzie wtedy możliwe jeszcze skakać w Zakopanem, bo jest dość ciepło, ale na ten moment mamy zielone światło do treningów. Zobaczymy też, co z chłopakami, którzy polecieli do Iron Mountain.
- Pewnie, że byli zmęczeni po dwóch tak długich podróżach. Nie mieli problemów np. ze snem, ale po prostu czuli się gorzej, co nie jest niczym dziwnym. W czwartek mówili już jednak, że jest w porządku, zaadaptowali się z powrotem do europejskiej strefy czasowej. Wszystko było w porządku, łącznie z treningiem fizycznym i parametrami. Ale myślę, że to dobrze, że w przyszłym roku nie będzie takiego nałożenia długich podróży. Tej zimy to było ściśnięte w kalendarzu już od Turnieju Czterech Skoczni, przez PolSKI Turniej do mistrzostw świata w lotach, a potem jeszcze dopełnione zawodami poza Europą. Zwłaszcza ci starsi skoczkowie woleliby nieco przerw pomiędzy tak rozłożonymi konkursami.
Podróż w tym roku była dobrze zaplanowana i zawodnicy zawsze mieli chwilę, żeby się zaadaptować do warunków. W Lake Placid mieliśmy nawet jedną sesję treningową przed zawodami, w Sapporo też udało się skoczyć, zanim zaczęła się rywalizacja. Tu zyskali dzień odpoczynku, choć oczywiście kosztem powrotu do Polski i spotkania z rodzinami. Plan ogółem wyszedł dobrze. Mieli też bilety w biznes klasie, więc staraliśmy się zapewnić im więcej komfortu w podróży.
- Po pierwsze, mam pełne zaufanie do Krzysztofa Miętusa i Wojtka Topora. Dobrze sobie poradzili w Sapporo. Przy treningach i pierwszym konkursie śledziłem wszystko, co pojawiało się na naszym Dropboxie, kolejne skoki. Potem dzwoniłem do Wojtka i omawialiśmy to, co obaj widzieliśmy. Nie chciałem za bardzo interweniować, bo gdy nie ma cię na miejscu, to nie jest najlepszym pomysłem, więc sporo zostawiałem im w Japonii. Oczywiście, jeśli tylko potrzebowali, dzieliłem się z nimi też swoimi opiniami.
- Nie, tylko pierwszy. Musiałem być wypoczęty, żeby kolejnego dnia trenować z Pawłem.
- Nie bardzo. W czasie weekendu mieliśmy treningi, wcześniej dużo spotkań. Dalej pracuję nad konceptem przyszłości polskich skoków i paroma elementami, które potrzebuję wcielić do treningu w przyszłym sezonie. Używam już trochę czasu, żeby przygotowywać się do kolejnej zimy.
- Właściwie to koncept jest już jasny, wiem, co chcę zrobić. Pozostałe sprawy musimy omówić ze związkiem. W tym tygodniu Adam Małysz nie miał też tak dużo czasu, bo w snowboardzie organizują zawody Pucharu Świata w Krynicy-Zdrój. Mieli przy tym sporo pracy, więc mam nadzieję, że znajdziemy więcej czasu, żeby przy tym usiąść w kolejnym tygodniu. Wtedy sfinalizowalibyśmy ten koncept.
- Bez komentarza, ha, ha.