Trzęsienie ziemi u giganta skoków! Wybuchł bunt. Potężny chaos

Jakub Balcerski
Norweska telewizja NRK zdradziła informacje, które wskazywałyby, że pozostanie Alexandra Stoeckla w roli trenera Norwegów nie jest już możliwe. Powoli trzeba się zastanawiać nad przyszłością - zarówno austriackiego szkoleniowca, jak i skoków w Norwegii. Stoeckl powinien mieć kilka opcji, ale niewiele z nich wiąże go z pozostaniem w Skandynawii. A Norwegowie muszą się poważnie zastanowić, co dalej z tym sportem w ich kraju. Pojawia się coraz więcej pytań i coraz mniej odpowiedzi.

W norweskich skokach kończy się pewna era. Swoje odejście po zakończeniu sezonu zapowiedział Clas Brede Braathen, który był dyrektorem dyscypliny od dwudziestu lat. W dodatku zostawia ją zadłużoną i bez głównego sponsora, którego nie udało się pozyskać pomimo miesięcy starań. Jakby tego było mało, sportowo kryzys kadry jest największy od lat.

Zobacz wideo Niezwykła skocznia w Polsce! Tylko spójrzcie, jak jest zrobiona

Jeszcze rok temu Norwegowie mieli zwycięzcę Turnieju Czterech Skoczni i zdobywcę Kryształowej Kuli, Halvora Egnera Graneruda, a sami byli jedną z najgroźniejszych drużyn w stawce. Teraz są obok Polaków najsłabszą ze światowej czołówki. A mistrzostwa świata w lotach na Kulm były pierwszą wielką imprezą od 22 lat, z której Norwegowie wrócili bez medalu. Po 2002 roku i MŚ w lotach w Planicy mieli serię 26 takich, po których mieli się z czego cieszyć, z których zawsze coś przywozili - nawet ze słabiutkich mistrzostw świata w Seefeld, gdy uratował ich brązowy krążek w mikście. Po zawalonej najważniejszej imprezie obecnego sezonu w pogrążonym we własnych problemach i słabej formie zespole coś pękło.

Skoczkowie przeciwko trenerowi. Wysłali list do związku. Stoeckl nie może tego zrozumieć

Jak poinformowała telewizja NRK, po nieudanych MŚ w lotach zawodnicy wysłali do komitetu skoków Norweskiego Związku Narciarskiego list, w którym domagają się jak najszybszych zmian w sztabie szkoleniowym. Prosili, by nastąpiły one jeszcze przed wiosną. Nie chcą, żeby ich trenerem pozostał Alexander Stoeckl. Te informacje potwierdził kilku norweskim mediom Johann Andre Forfang, wybrany na przedstawiciela zawodników, którzy buntują się przeciwko trenerowi. - Tu nie chodzi o wyniki. Timing dotyczy tylko tego, że wierzymy, że ta sprawa nie może czekać do wiosny - przekazał skoczek. W tym samym czasie do działaczy trafił też list od kadry B, którego nie konsultowali jednak z członkiem kadry narodowej, wysłali go oddzielnie.

Stoeckla nie było z kadrą już podczas PolSKIego Turnieju w Wiśle i Szczyrku. Wtedy tłumaczył się dziennikarzom zwyczajną przerwą w pracy, ale już po MŚ na Kulm Austriaka nie było ani w Willingen, ani w ostatni weekend w Lake Placid. Jak się okazuje, został poproszony, żeby na te konkursy nie lecieć, nie pracować na miejscu z zespołem i zostać w Norwegii. Stoeckl w rozmowach z norweskimi dziennikarzami mówił o zaskoczeniu i tym, jak nie może zrozumieć, o co chodzi w tej sytuacji.

To jednak nie koniec. W zeszłym tygodniu według źródeł telewizji NRK Stoeckl miał zostać zaproszony na negocjacje ws. swojego odejścia z kadry, w tym z przedstawieniem pakietu odpraw, ale odmówił. W środę miał wraz ze swoim prawnikiem spotkać się z sekretarzem generalnym związku, Arne Baumannem. Działacz przekazał NRK na razie jedynie, że Stoeckl pozostaje trenerem kadry, ale podawanie szczegółów sprawy nie byłoby teraz działaniem dla dobra trenera i skoczków.

Nie "czy", a "kiedy" Stoeckl odejdzie z norweskiej kadry. Ma pozostać tam tylko do końca sezonu

Według informacji Sport.pl o sprawie publicznie mówi się o wiele mniej, niż dzieje się w rzeczywistości. Jedno z naszych źródeł twierdzi, że Stoeckl pozostanie trenerem Norwegów do końca sezonu - zapewne bardziej będąc na stanowisku, niż realnie pełniąc tę funkcję. To, że potem odejdzie, jest już prawie pewne, bo współpraca z zawodnikami, którzy zwracają się przeciwko niemu w tak konkretny sposób, będzie już raczej nie do uratowania. Zwłaszcza że jeśli NRK podaje prawdziwe informacje, to Austriak nie ma po swojej stronie już także norweskiego związku. Wszystko zmierza do dość szokującego, ale, jak się wydaje, jedynego możliwego w tym momencie rozwiązania: odejścia Stoeckla.

W jego sprawie należy już raczej stawiać nie pytanie "czy?", a "kiedy?". Zwłaszcza że choć skoczkowie w nielicznych wypowiedziach podkreślają, że sprawa powinna zostać załatwiona wewnątrz zespołu i związku, to teraz mogą liczyć, że wypłynięcie tematu do mediów wzmocni ich przekaz. To zwiększa przecież szanse na odejście Stoeckla jeszcze przed zakończeniem sezonu, a właśnie do tego chcieli doprowadzić zawodnicy.

To jednak mało prawdopodobne. Na razie NRK podaje, że rozwiązaniem może być po prostu inny podział obowiązków w sztabie. Na skoczni Norwegami obecnie zajmuje się dotychczasowy asystent Stoeckla, Magnus Brevig.

Trzynaście lat wielkich sukcesów. Ale w konflikcie norweskich skoczków ze Stoecklem chodzi o ich traktowanie, a nie wyniki

Alexander Stoeckl pracuje z norweskimi skoczkami od marca 2011 roku, kiedy zastąpił legendarnego trenera Mikę Kojonkoskiego. Prowadzi kadrę dłużej od niego - Fin był na stanowisku przez dziewięć lat, Stoecklowi w marcu mogłoby stuknąć trzynaście. To niezwykle długo, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że prowadzenie Norwegów było jego pierwszą pracą w Pucharze Świata. Wcześniej przez wiele lat był uważany za wielki trenerski talent i przez jedenaście lat rozwijał się jako trener młodzieży w słynnej szkole Schigymnasium Stams. Gdy poczuł, że w Austrii trudno będzie mu przeskoczyć w hierarchii odnoszącego wielkie sukcesy Alexandra Pointnera, przeniósł się do miejsca, gdzie dostał swoją pierwszą wielką szansę. I stwierdzenie, że ją wykorzystał, byłoby w tym wypadku niedopowiedzeniem. Zbudował prawdziwe imperium skoków, kontynuując pasmo wielkich sukcesów po Kojonkoskim i ostatecznie osiągając jeszcze więcej niż on.

Kadra Stoeckla aż czterokrotnie sięgała po Puchar Narodów, Halvor Egner Granerud wygrał Turniej Czterech Skoczni i dwukrotnie wywalczył Kryształową Kulę, po którą za Stoeckla sięgał też Anders Bardal. Norwegowie przez te trzynaście lat zdobyli dwanaście medali mistrzostw świata, w tym trzy złota, dziewięć medali mistrzostw świata w lotach, w tym pięć złotych, a także sześć przywiezionych z igrzysk olimpijskich, w tym dwa tytuły mistrzów olimpijskich: drużyny z Pjongczangu i Mariusa Lindvika z Pekinu. To nieprawdopodobny dorobek, jakim mogą się pochwalić tylko najwięksi trenerzy w historii tego sportu.

Sukcesy wybroniłyby Stoeckla w każdej możliwej dyskusji na temat tego, czy warto zostawić go na stanowisku. Nawet biorąc pod uwagę, jak słaby jest dla Norwegów obecny sezon, w którym stawali na podium tylko pięć razy i to cztery w ostatnich dwóch tygodniach, bez Austriaka na wieży trenerskiej. Jednak rzecz tkwi nie w słabych wynikach i metodach Stoeckla. Johann Andre Forfang twierdzi, że to dlatego z działaniem w jego sprawie nie można już dłużej czekać. Norweskie media twierdzą, że skoczkowie mają pretensje o zachowanie Stoeckla i jego sposób prowadzenia zespołu oraz relacji z innymi. Trener nie zgadza się z krytyką ze strony swoich zawodników. Z naszych informacji wynika, że skoczkowie kadry B w swoim liście przekazywali głównie, że, gdy jadą na zawody Pucharu Świata, czują się ciężarem dla pierwszego zespołu. Mieli też nie otrzymywać odpowiednich zasobów i wsparcia. Wyrażają za to pełne zaufanie dla Słoweńca Bine Norcicia, który zajmuje się norweskim zapleczem i z którego pracy zawodnicy są zadowoleni.

Stoeckl zawsze budował bańkę. W obraz tak różny od jego "maski" trudno jednak uwierzyć

Nietrudno się domyślić, że Forfang, przedstawiciel skoczków w sprawie konfliktu ze Stoecklem, jest jednym z tych, którym trudno było się dogadać z trenerem, przynajmniej w ostatnim okresie. Biorąc pod uwagę, że oszczędny w krytyce zawodników Austriak akurat Forfangowi potrafił czasem poświęcić kilka mniej lub bardziej przykrych słów w mediach, to wybór przedstawiciela zespołu nie jest zaskakujący. W zeszłym sezonie skoczkowi oberwało się, gdy krytykował Międzynarodową Federację Narciarską, a Stoeckl jak zwykle dbał o to, żeby Norwegowie nie niszczyli swoich dobrych stosunków z FIS. W tym sezonie szkoleniowiec opisywał Forfanga jako zbyt emocjonalnego w podejściu do skoków, zauważał, że często nie wytrzymuje napięcia ze względu na problem, który dotyczy jego samego, a nie jego skoków. Z tego nie wynika, że obaj mieli ze sobą otwarty konflikt - zwłaszcza że argumenty Stoeckla miały przecież pewne poparcie w rzeczywistości. Jednak te sytuacje podpowiadają, że ich relacje nie zawsze musiały się dobrze układać.

Forfang jest obecnie najlepszym z norweskich skoczków. Już kilkukrotnie w tym sezonie pokazywał spory potencjał, ale w poprzednich miesiącach nie potrafił oddawać kilku równych skoków, brakowało mu stabilności. Pod nieobecność Stoeckla skacze jednak o wiele lepiej: w Willingen wygrał konkurs Pucharu Świata po raz pierwszy od ponad pięciu lat. Wraz z nim na najniższym stopniu podium w Niemczech stanął Kristoffer Eriksen Sundal. Weekend później w Lake Placid trzeci indywidualnie był Marius Lindvik. W konkursie duetów najrówniej skaczący zawodnik całej kadry w tym sezonie w parze z Forfangiem powtórzył ten wynik. Wygląda to tak, jakby coś u Norwegów się odblokowało. Być może coś niezwiązanego bezpośrednio ze sportem.

Stoeckl w wypowiedziach dla mediów bardzo rzadko pokazuje swoje prawdziwe emocje. Widać, że bardzo uważnie dobiera zdania, swoje opinie kształtuje tak, żeby na niczym raczej nie stracić, nikogo przesadnie nie skrytykować. Jest bardzo ostrożny i tworzy swego rodzaju bańkę. Nikt zatem nie wie, jaki dokładnie jest w codziennej pracy. Jednocześnie postać, którą wykreował w mediach, nawet jeśli miałaby być dla niego maską, sprawia, że trudno uwierzyć, że miałby źle traktować swoich skoczków. Do tego zawsze pozostaje też wątpliwość, czy nie stał się przypadkiem kozłem ofiarnym słabych wyników i podziałów wewnątrz zespołu. Może komuś Stoeckl po prostu przestał odpowiadać? W końcu przez lata funkcjonował w bardzo specyficznym systemie, gdzie zawodnicy większość czasu spędzają z trenerami klubowymi i grupami treningowymi z poszczególnych ośrodków w Norwegii. Trener w kadrze ma rolę selekcjonera i musi mieć dobre stosunki zarówno ze skoczkami, jak i swoimi współpracownikami z poszczególnych regionów. A bardzo trudno dogadywać się z każdym. W takich okolicznościach o spięciach w Norwegii i tak nie mówiło się praktycznie w ogóle. Może teraz ktoś zza pleców Stoeckla wyczuł szansę zyskania na jego problemach? Związek wydaje się w pełni ufać swoim zawodnikom. To jasne, że łatwiej im zmienić trenera, z którym ci się nie dogadują, niż okazać mu pełnię zaufania i dodatkowo rozzłościć skoczków, ale dziwi tak ostre podejście do Stoeckla. Przecież wcześniej układali sobie z nim współpracę na lata.

Stoeckl kupił dom w Norwegii, mówi po norwesku, mieszka tu jego rodzina. Mówił, że chciał tu zostać "na zawsze". Co teraz?

Odejście trenera byłoby nie tylko wstrząsem w zespole, lecz także przekreśleniem pewnych planów pomiędzy nim a norweskim związkiem. A może nawet bardziej norweskimi skokami. Stoeckl ma podpisany kontrakt do 2026 roku i jego obecnym celem miały być igrzyska olimpijskie organizowane przez Mediolan i Cortinę d'Ampezzo. Warto jednak spojrzeć na całość jego sytuacji. Austriak mieszka w Norwegii, kupił tu własny dom w Oslo i choć federacja proponowała wynajmować mu mieszkanie, odmówił. Stoeckl sprowadził tu swoją partnerkę Inę, z którą wychowują córkę Isabell. Kupili też letni domek w miejscowości Droebak, gdzie wspólnie wypoczywają. Austriak nauczył się nawet norweskiego i od lat świetnie mówi w tym języku. To właśnie w nim udziela większości wywiadów i komunikuje się z zawodnikami. Już w 2020 roku w wypowiedzi dla dziennika "Verdens Gang" Stoeckl mówił, że "chciałby zostać w Norwegii na zawsze" i jeśli nie w roli trenera pierwszego zespołu, to pełniąc inne funkcje w związku. Nie wykonywałby kroków w kierunku osiedlenia się w kraju na stałe, gdyby nie był pewny, że wiąże z nim swoją przyszłość na wiele lat.

- Z mojego punktu widzenia to nawet trudno nazwać pracą, bo to moja pasja - mówił Sport.pl o pracy z Norwegami Stoeckl w 2021 roku. - Podoba mi się pomaganie zawodnikom w ich rozwoju, a także mój sztab - wielu świetnych współpracowników, którzy są ze mną od lat. Najważniejsze pozostaje to, że ja też się zmieniam i idę do przodu. Nie robię tych samych rzeczy, co dziesięć lat wcześniej. Gdy przychodziłem, byłem tylko trenerem. Teraz pracuję także przy organizowaniu wielu rzeczy czy pomagam w związku narciarskim. Moja praca się zmieniła, a to dodaje mi tylko motywacji. Co chwilę pojawia się nowy kierunek, podejście do sprawy albo coś świeżego, co mnie pobudzi. Mamy silny zespół, w którym w każdym elemencie musi być widać postępy - wskazywał Austriak.

Obecnie jego sytuacja wygląda źle: trudno uwierzyć, żeby przy tak dużym braku zaufania ze strony zawodników był przydatny do pracy w norweskiej kadrze w jakiejkolwiek ważnej roli. Już w trakcie sezonu, gdy ogłoszono odejście Clasa Brede Braathena z funkcji dyrektora skoków, spekulowano, że Stoeckl mógłby być jego dobrym następcą. Jednak związek na razie podobno zaproponował mu pakiet odpraw, a nie nową funkcję, więc ta opcja też nie wydaje się realna. Mógłby sobie znaleźć pracę w jednej z grup treningowych - w Oslo, Trondheim czy Lillehammer - ale należy pamiętać, że w każdej z nich zawodnicy z kadr mają z trenerami jeszcze więcej kontaktu niż z tymi z reprezentacji.

Stoecklowi pozostaje zatem opcja trenowania młodzieży w norweskich klubach. Pytanie: czy chciałby tak szybko przerywać albo nawet kończyć swoją pracę w Pucharze Świata? Trzynaście lat to dużo czasu, ale spędził je jednak tylko w jednym kraju. Problem w tym, że Stoeckl ze względu na swoją sytuację byłby dla każdego raczej tylko rozwiązaniem tymczasowym. Do tego żaden z czołowych zespołów na świecie na razie nie wydaje się teraz szukać nowego trenera. A i pieniądze, które trzeba byłoby przygotować na jego kontrakt, dla wielu krajów byłyby wymagającym wyzwaniem.

Oto najbardziej naturalny kierunek dla Stoeckla. Może też zmienić rytm pracy

Jaka przyszłość może zatem czekać Stoeckla? Pozycją, na którą w przyszłym sezonie zatrudniać będą aż trzy federacje - Norwegia, Austria i Polska - będzie dyrektor skoków w każdym z tych krajów. To inna, szersza funkcja niż bycie trenerem głównym kadry, ale w przypadku Stoeckla przestawienie się na nową rolę nie byłoby raczej wielkim problemem. W Norwegii i tak wiele musiał organizować, więc wiele osób byłoby mu w stanie ją powierzyć. Wydaje się, że Stoecklowi najbliżej byłoby do zajęcia tego stanowiska w Austrii - tam, gdzie się wychował i rozpoczął swoją trenerską karierę. Świetnie rozumie tamtejszy system i byłby dobrym następcą Mario Stechera, który w piątek został oficjalnie ogłoszony nowym dyrektorem sportowym całego austriackiego związku od wiosny 2024 roku.

Polska? Alexander Stoeckl rozmawiał z Adamem Małyszem w 2022 roku, gdy Polacy szukali nowego trenera dla kadry. Potwierdził to zarówno Małysz, wspominając o negocjacjach w "BalcerSki podcast", jak i Clas Brede Braathen pytany o sprawę przez dziennikarzy "Dagbladet". Teraz złożyło się tak, że Polacy także szukają nowego szefa polskich skoków, ale w przypadku Polskiego Związku Narciarskiego zadania Stoeckla byłyby nieco inne niż w przypadku tej samej roli w Austrii. Najbardziej różni się sytuacja, w jakiej są austriackie i polskie skoki, ale także specyfika działania, zakres obowiązków i to, ile osób Stoeckl miałby wokół siebie. Słowem: bardziej komfortowo pracowałoby mu się w Austrii. Tu nie zna praktycznie nikogo poza Thomasem Thurnbichlerem i Mathiasem Hafele, więc sporą rolę w przekonaniu go do przyjścia do Polski musiałby odegrać Małysz.

Stoeckl, jeśli chce pozostać sporą postacią w światowych skokach, musiałby wyjechać i pracować w innym kraju. Nawet jeśli nie na stałe, to i tak spędzałby sporo czasu poza Norwegią. Dlatego możliwe, że po kilkunastu znakomitych latach zakończonych kryzysem formy i konfliktem z zawodnikami, których doprowadził na sam szczyt, chciałby nieco odpocząć i wrócić do innego rytmu pracy. Zresztą podobno w negocjacjach z Polską dwa lata temu najważniejszą rolę odegrał brak zgody na wyjazd z Norwegii ze strony żony szkoleniowca. Teraz sytuacja i okoliczności są nieco inne, być może skłaniające do innych decyzji, ale nie musi zmieniać swojego zdania. Gdyby Austriak chciał pozostać z rodziną, praca z młodymi skoczkami w Norwegii nie wydawałaby się dla niego najgorszą opcją. Stoeckl mógłby podążyć podobną drogą co Werner Schuster. Jego rodak odchodził z niemieckiej kadry w zupełnie innej atmosferze, po wielkich sukcesach, ale wrócił do pracy u podstaw, z najmłodszymi skoczkami, zajmując się młodymi talentami najpierw w szkole Schigymnasium Stams, a teraz w niemieckim związku. Schuster zawsze zostawia sobie jednak otwartą furtkę, gdy inni pytają się o jego powrót do Pucharu Świata. I pewnie ze Stoecklem mogłoby być tak samo.

Odejścia Stoeckla i Braathena to tylko wierzchołek góry lodowej. Problemy Norwegów sięgają głębiej. Sądne dni

W norweskich skokach aktualnie niemal wszystko się pali. Dziennikarze piszą o kompletnym chaosie, który je opanował i jak trudny do kontrolowania pożar przenosi się na kolejne obszary dyscypliny. Odejścia Stoeckla i Clasa Brede Braathena wydają się dużymi ciosami, po których na nowo trzeba będzie poukładać struktury na szczycie piramidy. Problemy zaczynają się jednak od podstaw. Czyli tego, że norweskie skoki w ostatnim czasie mają ogromne problemy finansowe.

Kadra skoczków nie ma głównego sponsora już od dwóch lat. Pod koniec stycznia norweski związek zatwierdził nowy budżet na 2024 rok, w którym w najgorszym wypadku - jeśli nie uda się znaleźć żadnego sponsora gwarantującego środki dla skoczków - trzeba będzie obciąć koszta o 6,7 miliona koron norweskich (równowartość ponad dwóch i pół miliona złotych). Według informacji Sport.pl, choć Stine Korsen, przewodnicząca norweskiego komitetu skoków, wielokrotnie mówiła o negocjacjach ws. nowych sponsorów i zapewniała, że rozmowy trwają, to żadne z nich nie zakończyły się na razie sukcesem. I nic w tej sprawie nie powinno się zmienić co najmniej do końca lutego. To nie tak, że nikt nie pracuje nad tym, żeby tę sytuację poprawić. To po prostu bardzo trudne zadanie, zwłaszcza kiedy na ręce działaczom patrzą władze norweskiego związku i pracują pod presją czasu, żeby uniknąć dodatkowych budżetowych cięć. Skoro sponsora nie udało się znaleźć przez ostatnie kilkanaście miesięcy, jak znaleźć odpowiedniego w ciągu kilkunastu dni?

Od dłuższego czasu mówiło się, że norweskie skoki odnoszą sukcesy niewspółmierne do tego, jak wygląda organizacja pracy w tym sporcie na miejscu. A wiadomo, że często jak się wali, to wszystko. Dlatego do problemów struktury organizacyjnej doszły te z formą sportową i sytuacją w kadrze do tej pory odnoszącej wielkie sukcesy. Od tego, w jakim kierunku władze poprowadzą teraz dyscyplinę, zależy jej przyszłość. Być może nie tylko ta najbliższa. To sądne dni, nie tylko dla odchodzącego Alexandra Stoeckla, który zaraz może podejmować decyzje, które zdefiniują kolejne lata jego życia i trenerskiej kariery, ale całych norweskich skoków. Jeśli nie znajdzie się sponsor i kolejny rok trzeba będzie ciąć finansowanie, a nie myśleć o tym, na co wydawać kolejne środki w pogoni za najlepszymi, sytuacja Norwegów może być tylko trudniejsza. Ze znalezieniem następcy Stoeckla wśród trenerów w kraju pewnie nie byłoby problemu. Rzecz w tym, żeby za chwilę nie zamknięto sobie drogi do pozyskania kogoś spoza lokalnych szkoleniowców. Bo jeśli kiedyś będzie tego wymagała sytuacja, to do tak źle zarządzanego zespołu nikt może nie chcieć już przyjść tak, jak Stoeckl trzynaście lat temu.

Więcej o: