W piątek i sobotę Piotr Żyła spisywał się znakomicie. Na MŚ w lotach w Bad Mitterndorf walczył o medal i zajął świetne jak na ten sezon szóste miejsce. Ale jeśli po dobrym występie jego i Aleksandra Zniszczoła (był 12.) uwierzyliśmy, że w niedzielę powalczymy z najlepszymi w konkursie drużynowymi, to okazuje się, że byliśmy w dużym błędzie.
Od początku "drużynówki" Polacy skakali nieźle, ale zdecydowanie nie było u nich widać takiego pazura, jaki Żyła pokazywał indywidualnie. Po pierwszej serii, a więc po czterech ósmych całych zawodów, nasz zespół był piąty. Do zajmujących trzecie miejsce Niemców traciliśmy 36,7 pkt. Natomiast indywidualnie wyglądaliśmy tak: 14. notę miał Zniszczoł, 17. Żyła, 19. Stoch i 23. Kubacki.
Krótko mówiąc: każdy spisał się za słabo. Czyli tak, jak to wygląda przez cały bieżący sezon. A jeśli nawet nie dotyczyło to Zniszczoła, to w drugiej serii za jego sprawą nagle wszystko się dla nas skończyło.
Zbyt dobrej zabawy śledząc ten konkurs już i tak nie mieliśmy, ale po solidnym locie Zniszczoła na 215,5 metra Polska po pięciu ósmych rywalizacji była piąta, aż nagle została przesunięta na miejsce ósme, bo okazało się, że Olek skakał w zbyt obszernym kombinezonie.
Oczywiście dopiero ósme miejsce, na którym pozostaliśmy, jest wynikiem zabrania nam punktów za drugi lot Zniszczoła. Ale z tymi punktami Polska byłaby na koniec niewiele wyżej - szósta.
Czyli prosta matematyka mówi, że gdyby nie dyskwalifikacja Zniszczoła, to i tak nie mielibyśmy medalu. Ale u wielu komentujących "gdyby" pojawia się często w takim oto kontekście, że bez tej dyskwalifikacji do końca bylibyśmy w walce o ten medal. I że nie wiadomo jak taka walka by się skończyła.
Logika jest tu taka: po drugich skokach Kubackiego i Stocha, a przed drugim skokiem Żyły Polska bez punktów odjętych za drugi skok Zniszczoła byłaby trzecia.
Tak wyglądała klasyfikacja po 7/8 konkursu:
Gdyby w tamtym momencie oddać Polsce 202,4 pkt skasowane za drugi skok Zniszczoła, to czołówka wyglądałaby tak:
Tu rzeczywiście można mieć złudzenie, że w ostatnim skoku Żyła broniłby 3,2 pkt przewagi Polski nad Niemcami i że jego walka z Andreasem Wellingerem, który indywidualnie zdobył srebrny medal, byłaby pasjonująca.
Ale to naprawdę nic więcej niż tylko złudzenie. Prawda jest taka, że po informacji o zdyskwalifikowaniu Zniszczoła jury zawodów kazało skakać Kubackiemu już na samym początku trzeciej grupy, a bez tej dyskwalifikacji skakałby kilka minut później.
Dzięki przesunięciu Kubacki miał o wiele lepsze warunki wietrzne. Gdyby Zniszczoł nie był zdyskwalifikowany, to Dawid ruszałby z belki około trzy minuty później. I niemal na pewno nie wypadłby aż o tyle lepiej od Niemca. Bo Kubacki z niekorzystnym wiatrem z tyłu o prędkości 0,86 m/s (18,6 pkt rekompensaty) doleciał do 195. metra, a Stephen Leyhe przez wiatr z tyłu o prędkości 1,40 m/s (aż +30,2 pkt) został wciśnięty w zeskok już na 164,5 m.
Zresztą, nawet gdyby faktycznie miało dojść do walki o medal między Żyłą, a Wellingerem, to w niedzielę lider Niemców był po prostu o niebo lepszy od tego, który miał być liderem Polaków. W ostatniej serii w podobnie trudnych warunkach Żyła uzyskał 177,5 m (+24,6 pkt do noty), a Wellinger aż 229,5 m (+22,7 pkt).
- O panie, gdyby się to wszystko inaczej potoczyło, to bylibyśmy w zupełnie innym miejscu! Gdybać sobie można - uśmiechał się Stoch tuż po konkursie przed kamerą TVP Sport. Trudno nie odnieść wrażenia, że raczej śmiał się z gdybologii niż na poważnie w nią wchodził.
Natomiast już absolutnie serio sprawę oceniał Zniszczoł. - Każdy jest na granicy, u mnie ta granica może była odrobinę przekroczona. Chcieliśmy walczyć o medal. Brałem pod uwagę, że coś takiego może się wydarzyć. Przepraszam, trudno - mówił szczerze o swoim zbyt dużym kombinezonie.
Tak naprawdę wymownym podsumowaniem tego wszystkiego są słowa Stanisława Snopka, który w TVP komentował zawody razem z Mateuszem Leleniem i na "do widzenia" stwierdził: "Gdyby nie dyskwalifikacja Olka Zniszczoła, gdyby nie nieudany drugi skok Piotrka Żyły, to walczylibyśmy do końca o medal".
"Gdyby" zdominowało ostatnie zdanie doświadczonego sprawozdawcy tak, jak dominuje w naszych rozważaniach o kryzysie polskich skoków od początku tego sezonu. Gdyby nie położone przygotowania, gdyby nie wyjazd na Cypr tuż przed startem Pucharu Świata, gdyby nie problemy z przygotowaniem fizycznym, za co (między innymi za to) posadę stracił asystent Thomasa Thurnbichlera Marc Noelke, gdyby nie problemy ze sprzętem itd., itp. "Gdyby" powtarzamy już od ponad dwóch miesięcy i pewnie będzie ono do nas wracało jeszcze przez niecałe dwa miesiące - do końca tej nieudanej zimy.
W piątek i sobotę mieliśmy wreszcię chwilę prostej radości z oglądania skoków, ale już w niedzielę wszystko wróciło do naszej smutnej normy. Najgorsze, że właśnie skończyła się główna impreza sezonu, że za nami już również inne najważniejsze punkty - Turniej Czterech Skoczni oraz konkursy w Polsce - a my nie osiągnęliśmy nic i ciągle tylko chwytamy się jakiegoś "gdyby".